CLOSE ENOUGH – recenzja 2. sezonu. Spadek formy
Już po ośmiu miesiącach doczekaliśmy się kontynuacji Close Enough, animowanej produkcji J.G. Quintela, twórcy Zwyczajnego serialu. Kto zna, zdawał sobie sprawę, w jakim klimacie utrzymany będzie najnowszy serial. Pierwszy sezon naprawdę miło zaskoczył – była w nim nie tylko klasyczna dla Quintela absurdalna jazda bez trzymanki, ale i trafne spostrzeżenia o millenialsach oraz wczesnym rodzicielstwie. Choć 2. sezonowi nie mogę zarzucić braku świetnego humoru, widoczny jest tu wyraźny spadek formy.
2. sezon nie jest w żaden sposób fabularnie powiązany z sezonem 1. Każdy odcinek jest osobną, niezależną historią. Dlatego nie ma potrzeby przypominania sobie, co działo się w poprzedniej odsłonie serii. Ponownie wchodzimy do świata Josha i Emily, którzy wychowują kilkuletnią Candice. Trójka mieszka z przyjaciółmi Bridgette i Alexem oraz Pearl i jej synem Randym.
Pierwszy sezon dawał nadzieję, że Close Enough będzie czymś więcej niż zabawnie absurdalnym animowanym sitcomem dla dorosłych. Mieliśmy tu bardzo interesujący punkt wyjścia – młodych dorosłych, którzy starają się pogodzić rodzicielstwo ze swoimi aspiracjami. Chcą być jak najlepszymi rodzicami dla małej Candice, nie popadając w stagnację. Po prostu – chcą pozostać cool. Wiele odcinków w zabawny sposób dotykało tego problemu. Niestety w drugim sezonie widać prawie całkowite zatracenie tego, jak by nie patrzeć, kluczowego motywu. Temat rodzicielstwa przewija się w nielicznych odcinkach 2. sezonu: „Josh to zwierzę”, „Nowy ja” i „Urodzinowa niespodzianka”, czyli zaledwie trzech odcinkach spośród 16! O wiele rzadziej poruszane są również tematy wyzwań świata dorosłych, ustatkowywania się, życiowej stabilizacji. Jak pisałam w recenzji 1. sezonu, „Close Enough to trochę slice of life, a trochę totalnie absurdalna komedia, na której co chwilę wybuchamy śmiechem”. W drugim sezonie widzimy, jak slice of life zostaje ograniczone do minimum, a absurdalna komedia obyczajowa wysuwa się na plan pierwszy.
Co za tym idzie – postać Candice, kilkuletniej córki, która czasem wydaje się być najbardziej dojrzałą bohaterką serialu, zostaje zdegradowana do roli tła. Sezon nie straciłby wiele, gdyby tej postaci w ogóle nie było. Szkoda, ponieważ w moim odczuciu to w niej tkwi największy potencjał humorystyczny Close Enough. Tylko jeden odcinek, „Liżos”, poświęcony jest w pełni Candice i jest to bezapelacyjnie najzabawniejszy odcinek całego sezonu. Epizod, w którym Candice staje na czele szkolnej szajki dilerów zakazanego ostrego sosu, wypada po prostu fenomenalnie.
O czym więc opowiada 2. sezon Close Enough? W ogromnej większości mamy tu do czynienia z krytyką kapitalizmu, absurdami współczesnego świata, problemami millenialsów ze związkami, przesytem social mediami. 2. sezon to także czas na rozszerzanie wątków związanych z głównymi bohaterami. Poznamy więc pewne szczegóły z przeszłości Pearl i dowiemy się, kim są prawdziwi rodzice Randy’ego.
Bywały odcinki świetne, na przykład „Łycha czasu”, w którym Alex dzięki podróżom w czasie udaremniał wszystkie sytuacje z przeszłości mogące doprowadzić do zerwania z Bridgette. Po wielu takich interwencjach Alex dotarł w końcu do momentu, gdy przed laty poznał Bridgette. W świetny i dowcipny sposób opowiada to o walce z nieuniknionym i o tym, że niektórym związkom można pomóc jedynie poprzez zerwanie. Ale bywały i odcinki kompletnie nietrafione, przykładowo „Gdzie jesteś, Bridgette?”, w którym Quintel w bardzo płytki sposób krytykuje millenialsów i ich uzależnienie od smartfonów oraz social mediów. Jest to powtarzalny i mało odkrywczy obraz bezmózgów ślepo wpatrzonych w ekraniki telefonów, którzy cykają fotki kawy na Instagrama, nie znając nawet jej smaku.
Choć powyższe akapity przesycone są krytyką, nie mogę nie przyznać, że podczas seansu bawiłam się świetnie. Close Enough nie straciło nic a nic ze swojego oryginalnego poczucia humoru. Świat przedstawiony wciąż jest surrealistyczny i irracjonalny, a serialowa logika totalnie zakrzywiona, podyktowana istnieniem równoległych wymiarów, duchów francuskich dandysów-podrywaczy z kanapy czy historii rodem z Dziecka Rosemary. Wszystko rządzi się tu absurdalnymi prawami. Nierzadko miałam dziką ochotę dowiedzieć się, jak wyglądał proces wymyślania fabuły poszczególnych odcinków.
Jednak i tu wpadły mi w oko pewne niedociągnięcia. W 2. sezonie pojawiło się sporo powtarzalnych tropów i schematów z sezonu 1, powielone pomysły ubrane w nieco inną szatę. Na przykład odcinek „Josh to zwierzę”, w którym Josh chce przypakować, aby móc bawić się z Candice. „Tatko w dechę” z 1. sezonu przekazywał nam dokładnie ten sam schemat – Josh robi głupie rzeczy, aby zaimponować córce, ale kończy się to tragicznie. Podobnie powtarzalny motyw sztucznej inteligencji czy demonicznej technologii, która przejmuje władzę nad bohaterami. Pod tym względem odcinki z 1. i 2. sezonu są do siebie łudząco podobne. Wychodzą od tego samego pomysłu i kończą się w przewidywalny sposób.
Bądź co bądź, 2. sezon Close Enough serwuje to, co jest specjalnością Quintela. Całkowicie odjechany humor, narkotyczno-surrealistyczne wizje, odniesienia do współczesnej popkultury oraz otaczających nas absurdów i wyśmiewanie się z nich w najlepszy możliwy sposób. To wciąż świetna dawka rozrywki. Nieco zawiódł mnie brak kontynuacji niektórych tematów z poprzedniego sezonu, ale nie zmienia to faktu, że wciąż jestem ciekawa, w jakim kierunku (jeśli w ogóle) rozwinie się dalej serial.