CIEŃ I KOŚĆ SEZON 2. Spodziewany zwrot akcji [RECENZJA]
Trylogia Cień i kość autorstwa Leigh Bardugo bardzo szybko trafiła na listę bestsellerów, stając się jedną z bardziej popularnych serii z gatunku young adult. Nie dziwi zatem, że zdecydowano się na jej ekranizację, drugi sezon serialu właśnie pojawił się na platformie Netflix.
Sama przeciwko Fałdzie
Po konfrontacji z okrutnym Kiriganem Alina Starkov w towarzystwie ukochanego Mala wyrusza na poszukiwanie kolejnego amplifikatora. Jej celem pozostaje zniszczenie Fałdy – pasma cienia zamieszkanego przez niebezpieczne volcry, które niszczą Ravkę. Tymczasem Wrony wracają do Ketterdamu, gdzie czeka ich niegościnne przyjęcie.
Drugi sezon popularnego serialu prowadzi Przywoływaczkę Słońca do ostatecznej bitwy z pozornie niepokonanym Zmroczem. Wydaje się, że akcja toczy się liniowo, poprzez kolejne amplifikatory i lokacje – jak w starych, dobrych RPG-ach – jednak wątków w Cieniu i kości jest na tyle dużo, że nie jest to nużące. Pomimo że wszyscy liczni bohaterowie mają oczy zwrócone w jednym kierunku, ich odrębne historie trzymają widza w napięciu. Świetnym rozwiązaniem tutaj było połączenie historii Aliny oraz Wron – wątek tylko tej pierwszej nie dałby serialowi rozwinąć skrzydeł.
Podobne:
Romans goni romans
Pamiętać trzeba, że Cień i kość to produkcja spod znaku young adult, co oznacza, że główny wątek Aliny Starkov jest dla nieco starszego widza wątkiem najsłabszym. Występuje tu bowiem charakterystyczne dla tego gatunku skupienie na rozterkach uczuciowych głównej bohaterki, które – zarówno pod względem scenariusza, jak i aktorstwa – może przyprawić o ból zębów widza mającego lata nastoletnie już za sobą. Standardowo w Alinie (Jessie Mei Li) zakochuje się niemal każdy, kto na nią spojrzy – a przynajmniej ci, którzy cokolwiek znaczą – co powoduje szereg niestrawnych komplikacji i kilka zbyt długich i zbyt egzaltowanych scen. Zwłaszcza problematyczne są te z udziałem głównej pary, czyli Aliny i Mala (Archie Renaux), którzy co prawda sprawdzają się w relacji opartej na przyjaźni od lat dziecięcych, jednak wątek romansowy w ich wykonaniu wypada słabo i niewiarygodnie. O wiele więcej chemii ekranowej jest pomiędzy Aliną i Alexandrem (Ben Barnes), a dużo więcej sympatii wzbudza związek Jespera (Kit Young) i Wylana (Jack Wolfe).
W ślad za Wronami
Na szczęście nie samą Aliną Cień i kość żyje. Zdecydowanie ciekawiej śledzi się poczynania Wron, gdzie bryluje Kaz Brekker (Freddy Carter), w konfrontacji ze swoją Nemezis, czyli Pekką Rollinsem (Dean Lennox Kelly). Carter robi ze swoją postacią, co chce, jest wiarygodny w każdym ruchu i geście, co sprawia, że jego wątek jest chyba najbardziej angażujący w tym sezonie. To także jego postać prowadzi widza przez różne miejsca, od niebezpiecznego Ketterdamu po malownicze Shu Han. I przyznać trzeba, że pod tym względem serial dopracowany jest niemal do perfekcji. Chciałoby się widzieć takie przywiązanie do kostiumów, scenografii, wysmakowanych detali także w innych produkcjach Netflixa. Na przestrzeni zaledwie ośmiu odcinków możemy podziwiać pełne przepychu cesarskie pałace, paskudne kazamaty słynące z organizowania nielegalnych walk oraz barwne lokalne targi. To, co mnie z kolei urzekło, to steampunkowy w klimacie latający okręt. Piękna rzecz.
Koniec, który jest początkiem
Niestety, i tu trafia się kropelka dziegciu. Niektóre sceny bowiem (było to widoczne zwłaszcza w finałowych odcinkach, podczas ataku griszów Kirigana) wyglądają, jakby były kręcone na potrzeby seriali tureckich, tak obecnie popularnych w naszej rodzimej telewizji. Za dużo światła, niezdarne cięcia, zbyt ostre kontury. Momentami, w środku naprawdę zajmującej akcji, zgrzyta taka niedoróbka, wyrywając z transu zapatrzonego w ekran widza. Nie pomaga też w tych akurat scenach komicznie wampiryczna charakteryzacja Fruzsi (Rachel Redford) i jej egzaltowane aktorstwo.
Niezależnie od tych drobiazgów, serial ogląda się bardzo dobrze. Bohaterów i wątków jest na tyle wiele, że wydaje się, że każdy może znaleźć kogoś, komu będzie kibicował. Z kolei liczba odcinków gwarantuje, że akcja potoczy się na tyle szybko, że dłużyzny – które się, oczywiście, pojawiają – nie zniechęcą do seansu. Zakończenie serii zaś – no cóż, jest spodziewane, podobnie jak dramatyczny zwrot akcji i jego rozwiązanie, które je poprzedzają – daje ładne otwarcie sezonowi trzeciemu. Na który, oczywiście, będę czekała.