CANNES 2017. Podwójny kochanek, reż. François Ozon
Znerwicowana Chloe (Marine Vacth) rozpoczyna terapię u psychoanalityka Paula (Jérémie Renier). Od początku między nimi iskrzy i ostatecznie lądują najpierw w łóżku, a potem we wspólnym mieszkaniu. On wie o niej prawie wszystko, ona o nim prawie nic. We wspólnej codzienności to nie przeszkadza, choć od czasu do czasu kobieta próbuje podpytać partnera a to o rodzinę, a to o szkołę, a to o byłe partnerki. Paul odpowiada zdawkowo albo wcale, a potem zmienia temat.
Okazji do rozmów mają zresztą niewiele, ponieważ przez większość dnia oboje są w pracy – on w szpitalu, ona w galerii sztuki. Kiedy Chloe, wracając z pracy, zauważa Paula na ulicy z obcą kobietą, postanawia zrobić w domu awanturę, która przynosi zaskakujące efekty – mężczyzna przyznaje, że faktycznie ma brata bliźniaka, ale nie utrzymują kontaktów, więc nie wspominał o nim wcześniej. Chloe decyduje się na własną rękę dowiedzieć całej prawdy.
Podobne wpisy
Początek L’amant double sugeruje kameralny dramat skupiony na parze głównych bohaterów. Im dalej, tym bardziej fabuła się rozwarstwia, a widz zaczyna mieć coraz więcej skojarzeń, z czego najbardziej oczywistym są Nierozłączni Davida Cronenberga z Jeremym Ironsem i Jeremym Ironsem w rolach braci Mantle’ów, bliźniaków-ginekologów. Na takiej samej zasadzie François Ozon skontrastował Paula i Louisa. Jeden to łagodny introwertyk, drugi to diaboliczny uwodziciel. Obaj zajmują się tym samym, choć ich podejście do pacjentów znacznie się różni. Z kolei Chloe ma w sobie coś z Claire Niveau, którą rozdarcie między braćmi niszczyło psychicznie. Na tym podobieństwa się kończą, ponieważ Cronenberg postawił na dość zachowawczy wizualnie (jak na niego) film oparty na faktach. Ozon bawi się swoim dziełem, raz idąc w dramat psychologiczny, raz w horror w stylu Dziecka Rosemary, a raz w thriller. Ten ostatni element zresztą najbardziej pasuje do L’amant double. Reżyser potrafi stworzyć napięcie i przedstawiać kolejne wydarzenia na tyle szybko, by zainteresowanie rosło do samego końca.
Film ma bardzo wyszukaną formę. Dużo ujęć z udziałem luster i odbić w szybach nie tylko ładnie wygląda, lecz także nieustannie przypomina o dwoistości ludzkiej natury i – bardziej dosłownie – dwóch identycznych mężczyznach, z którymi Chloe na zmianę się spotyka. Z każdą następną sesją u Louisa znajomość robi się coraz bardziej perwersyjna, ale niezależnie od tego, co robią bohaterowie, ujęcia są wysmakowane i eleganckie. Ozon wydaje się dobrze bawić przy wymyślaniu różnych efektownych scen, często zaskakujących, jak choćby otwierająca film scena u ginekologa, gdzie wagina bohaterki przechodzi w zbliżenie na jej oko. Bez tych scen L’amant double byłby zwyczajnym thrillerem klasy B, gdzie emocje mają rosnąć i “ma się dziać”, ale psychologia postaci nie poraża głębią, a logika ich postępowania jest umowna.
Mimo zalet film może irytować. Zwłaszcza osoby, które nie lubią estetycznych wypełniaczy i wolą soczystą, rzetelnie poprowadzoną intrygę. Zabiegi Ozona – m.in. kolejny sny i wyobrażenia bohaterki, niezbyt subtelne operowanie symbolami – rozmywają główny wątek i przeszkadzają chwilami w śledzeniu wydarzeń. Gdyby zestawić L’amant double z Nierozłącznymi Cronenberga, wygrałby ten drugi, właśnie dzięki zimnemu, analitycznemu studium postaci i ich kondycji psychicznej. Połowa siły filmu Ozona tkwi w tym, że zdjęcia są świetne i jako całość bronią się nawet bardziej niż związki przyczynowo-skutkowe. Przykład: Chloe poznaje brata Paula i niemal natychmiast zaczyna z nim sypiać. Dlaczego? Jeszcze chwilę wcześniej była lojalną, kochającą partnerką. Ale gdyby była nią dalej, intryga nie mogłaby się zagęścić. I w porządku, niejeden bohater w niejednym filmie popełnił podobne głupstwo. Zazwyczaj istnieje jednak jakaś motywacja. W L’amant double takie rzeczy dzieją się bezrefleksyjnie i niemal odruchowo. Irytujące, ale jeśli przymkniemy na to oko, a intryga nas wciągnie, to będziemy się dobrze bawić.
korekta: Kornelia Farynowska