BROAD PEAK. Góry nie mają honoru, ludzie przez honor umierają na marne
W polskim kinie wyjście w góry na ponad 5000 metrów i kręcenie tam filmu to krok milowy. Ten realizm daje widzowi komfort oglądania jak w kinie zachodnim. Polska publiczność jednak zapewne spodziewała się czegoś jeszcze – rozliczenia z historią, a pamiętam, że sprawa tragedii na Broad Peak była kilka lat temu głośna w mediach. Wywołała liczne dyskusje na temat etyki, sensowności uprawiania alpinizmu i jak to bywa w naszych wojenkach domowych, podzieliła Polaków. Film więc w pewnym sensie musiał powstać i było to jedynie kwestią czasu. Taki temat jest po prostu gorący i daje szansę na zapisanie się w historii polskiego kina. Obawiam się jednak, że ani zwolennicy, ani przeciwnicy kontrowersyjnej decyzji Adama Bieleckiego i Artura Małka po zdobyciu szczytu w 2013 roku nie będą zadowoleni. Nim jednak wyleją się najgorsze emocje, chociaż może już za późno, przed seansem Broad Peak powinno się przeczytać raport na temat wypadku opracowany na zlecenie Polskiego Związku Alpinizmu. To zaledwie 24 strony, a dają wszystkie potrzebne informacje zarówno na temat zdarzenia na Broad Peak w 2013 roku, jak i sytuacji, w jakiej znalazł się reżyser Leszek Dawid, kiedy podejmował decyzję wraz z produkcją i scenarzystą, w którą stronę pchnąć historię pod względem moralnej oceny zachowania alpinistów.
Broad Peak to w założeniu historia życia Macieja Berbeki (Ireneusz Czop), ograniczona celowo do dwóch wejść na tytułowy szczyt w Karakorum, bo to tak naprawdę rok 1988 zdeterminował poczynania Berbeki w 2013 i sprowokował jego desperację w zdobyciu niezdobytej wcześniej góry. Przypomnę tylko, że po nieudanej próbie zdobycia K2 Aleksander Lwow (Piotr Głowacki) wpadł na pomysł zdobycia Broad Peak, szczytu oddalonego o około 9 km, więc dla członków ekspedycji całkiem blisko. Mimo wątpliwości członków ekipy wyruszył wraz z Maciejem Berbeką na szczyt. Na początku pogodę mieli dobrą, ale później warunki się znacznie pogorszyły. Lwow ocenił swój stan realnie i zawrócił. Berbeka natomiast poszedł wyżej. Z bazą połączył się około godziny 6.00, żeby poinformować, że zdobył szczyt Broad Peak. Już wtedy niegdysiejszy zdobywca góry Krzysztof Wielicki miał wątpliwości. Sądził, że Berbeka jest na tzw. przedwierzchołku o nazwie Rocky Summit, z którego na właściwy szczyt jest jeszcze godzina marszu, chociaż odległość to zaledwie kilkanaście metrów.
O tym, że nie zdobył szczytu, Maciej Berbeka dowiedział się 3 miesiące później, i to z artykułu pt. Zwyciężyć znaczy przeżyć w piśmie „Taterniczek” autorstwa Aleksandra Lwowa. Spełnione marzenie o byciu pierwszym człowiekiem, który dokonał zimowego wejścia na Broad Peak oraz pierwszego zimowego wejścia na ośmiotysięcznik w Karakorum, prysło jak bańka mydlana.
Jeszcze przed seansem Broad Peak chciałem zobaczyć w filmie odtworzone pewne zdjęcie. Zostało zrobione w 1988 roku. Jest na nim zgarbiony Berbeka podtrzymywany przez czterech tragarzy. Na szyi zwisa mu naszyjnik zrobiony z jednorupiowych banknotów. Jeszcze wtedy, chociaż granicznie zmęczony, był przekonany, że zdobył górę. W filmie został uwieczniony ten sam moment i bardzo się cieszę, że w rozmowie między Andrzejem Zawadą, kierownikiem wyprawy w 1988 roku, a Berbeką padły te słowa, że gdyby wtedy na górze powiedzieli mu prawdę, nie przeżyłby albo ataku szczytowego, albo zejścia. To sensowne usprawiedliwienie dla ocalenia życia, a nie chorej dumy, jednak Berbeka przez kolejne 25 lat ciągle czuł w sobie piętno oszusta, co zwiększyło jego determinację w 2013 roku poza granice zdrowego rozsądku, mimo że Krzysztof Wielicki (Łukasz Simlat) go ostrzegał, kiedy po raz kolejny stanął na Rocky Summit wraz z Adamem Bieleckim (Dawid Ogrodnik), Tomaszem Kowalskim (Maciej Raniszewski) i Arturem Małkiem (Maciej Kulig). Było wtedy bardzo późno, a po zmroku zejście mogło okazać się śmiertelnie niebezpieczne. Ten oddech śmierci najwidoczniej poczuli bardziej niż reszta Adam Bielecki i Artur Małek. Jak ta wyprawa przebiegła według raportu i jak została pokazana w filmie, niech każdy oceni sam, bo reżyser najwyraźniej nie chciał tego jednoznacznie zrobić.
Zwyciężył symbolizm
A szkoda, bo twórcza wypowiedź powinna być mocniejsza, nawet jeśli oznacza to ryzyko pomyłki, zmierzenia się z hejtem, niechęć którejś ze stron konfliktu. A tak film pozostał w rozkroku między jedną wersją a drugą. Jest bezpieczną i nieco bezbarwną wizją problemów, przed jakimi stają na górze alpiniści, a przez to reżyser tkwi schowany w jamie, chroniony przed nienawistnymi spojrzeniami widzów i mediów. Przez to Broad Peak stracił szansę na wykreowanie odpowiedzi, która byłaby na tyle mocna, żeby o niej szerzej mówić. Film narysował nam tylko, i to dość emocjonalnie ascetycznie, sytuację mentalną Macieja Berbeki. Oczywiście można z tego wyciągnąć nawet daleko idące wnioski, ale to wciąż wysiłek znaczny dla widza, zwłaszcza tego, który nie zna historii dwóch wypraw na Broad Peak. Tutaj film przegrywa z moim oczekiwaniem. Jest także zadziwiająco krótki, a ostatnia wyprawa z 2013 roku powinna być przedstawiona przynajmniej tak dobrze, jak pierwsza w 1988 roku. Przyznam się, że nie rozumiem, skąd taka decyzja. Najwidoczniej zwyciężył symbolizm przejawiający się w ostatnich sekwencjach zdjęciowych, notabene bardzo pięknych.
I to niewątpliwa zaleta Broad Peak. Wyjazd na wysokość 5000 metrów, eksperymentowanie ze zdjęciami, dosłowne wtłoczenie aktorów w środowisko, którego tylko namiastkę mogą poczuć, ale za to jak silną – to wszystko robi wrażenie w polskim kinie. Nareszcie otwieramy się technicznie na standardy zachodnie i nie boimy się podejmować tematów niezwykle trudnych, a film górski taki niewątpliwie jest, jeśli chce być autentyczny, a nie tylko złożony z blue boxów i CGI. Pewne zastrzeżenia można mieć do gry aktorskiej postaci na dalszych planach, ale myślę, że to wina scenariusza, który je tak potraktował. Widocznie na pierwszy plan miał wybić się Maciej Berbeka i jego sytuacja emocjonalna. Ma się jednak wrażenie, że np. Łukasz Simlat odtwarzający Krzysztofa Wielickiego cały czas się czegoś boi, a Maja Ostaszewska jako Ewa Berbeka nie mówi wszystkiego, co by chciała. A jako widz chciałbym, żeby w końcu pokazała człowieczeństwo i wybuchła, wyszła z niewygodnego dla odbiorcy cienia psychologicznego.
Słyszałem już kilka głosów, że produkcja jest zbyt mało emocjonalna, co nie jest prawdą. Niekiedy emocje pokazywane nie wprost działają mocniej niż otwarta prezentacja w postaci krzyków, płaczu i nerwowej gestykulacji. W wysokich górach nie ma zbyt wielu ludzi, nie słychać gwaru słów, nie dopływają do mózgu informacje ze świata cywilizacji, które nieraz tak nas współcześnie męczą. Jest człowiek pozostawiony sam z własną subiektywną oceną swojego stanu, na którą ma wpływ nie tylko racjonalna biologia, ale i irracjonalne doświadczenia dumy, honoru, ambicji, całego życiowego bagażu niesionego przez śnieg i mróz na szczyt, by przekonać się, czy jest on tego wart. Dlatego zawsze potrzebny jest ktoś, kto ostrzeże zdesperowanego samotnika przed konsekwencjami, bo góry tego nie zrobią. Maciej Berbeka miał obok siebie zbyt mało takich ludzi. I przynajmniej ten przekaz filmu (zgodny z wnioskami raportu PZA), aczkolwiek nazbyt delikatny, jest najmocniejszą zaletą Broad Peak.