search
REKLAMA
Recenzje

BOGINI PARTENOPE. Nieudana sztuczka [RECENZJA]

Neapol jest wspaniały, kobiety są magiczne, a młodość i piękno – ulotne.

Janek Brzozowski

13 marca 2025

REKLAMA

Neapol jest wspaniały, kobiety są magiczne, a młodość i piękno – ulotne. Oto 3 wielkie prawdy Paolo Sorrentino – prawdy, których głoszeniu poświęcił swoją karierę filmową. Tak jak wielu wielkich artystów, posługując się metodą prób i błędów, Włoch odnalazł własny styl (tudzież własne obsesje i fetysze twórcze). Wszystko wskazuje na to, że okres eksperymentów dobiegł w jego przypadku końca: z utalentowanego epigona Felliniego wykluł się mistrz kina. Teraz nadszedł czas na miksowanie ulubionych motywów, przyglądanie się tym samym tematom z różnych perspektyw. Nikogo więc raczej nie zaskoczę, gdy napiszę, że najnowszy film Neapolitańczyka – zaprezentowana podczas ubiegłorocznego festiwalu w Cannes Bogini Partenope – to klasyczny Sorrentino, zarówno pod względem formalnym, jak i fabularnym. Z jednym, ale jakże istotnym urozmaiceniem: po raz pierwszy mamy w twórczości Włocha do czynienia z protagonistką i – przynajmniej pozornie – kobiecą perspektywą.

W wodach okalających nabrzeże Neapolu na świat przychodzi Partenope (debiutująca na dużym ekranie Celeste Dalla Porta). Imię nadane dziewczynce wydaje się nieprzypadkowe. Zgodnie z grecką mitologią Partenope była syreną, która rzuciła się w morską toń po tym, jak zdała sobie sprawę, że przepływający nieopodal Odyseusz nie jest podatny na jej wdzięki (niezorientowanym przypominam, że mitologiczne syreny zamiast płetw posiadały skrzydła, w związku z czym nie potrafiły pływać). Morze wyrzuciło martwe ciało syreny na brzeg Neapolu, nierozerwalnie splatając jej los z losem rodzącego się miasta. Problem bohaterki filmu Sorrentino jest dokładnie odwrotny – wdziękom dziewczyny nie może oprzeć się nikt. Kolejni mężczyźni ślinią się na widok Partenope, wliczając w to również jej braci, nieszczęśliwie zakochanych w pięknej siostrze. I gdy już wydaje się, że Sorrentino zaserwuje nam tym razem specyficzną, bo kazirodczą wersją Julesa i Jima, narracja filmu ulega diametralnej przemianie, ewoluując w ciąg epizodów z życia głównej bohaterki – od młodości aż po zasłużoną emeryturę.

Większość rzeczonych epizodów oscyluje wokół mężczyzn, których bohaterka spotyka na swojej drodze – każdy z nich uczy ją czegoś nowego na temat życia. John Cheever – zgorzkniały, amerykański pisarz grany z emfazą przez Gary’ego Oldmana – raczy dziewczynę monologami o tragicznych skutkach stłamszonej miłości i bezpowrotnie utraconej młodości. Siwy profesor antropologii (Silvio Orlando) mimowolnie zachęca ją do kariery naukowej, budząc w bohaterce głód wiedzy i fascynację pytaniami, na które nie ma jasnych odpowiedzi. Kandydujący na papieża biskup (Peppe Lanzetta) otwiera przed nią świat erotycznych fantazji, a poznany na imprezie Roberto (Marlon Joubert) zabiera ją do biednych dzielnic Neapolu, czym poszerza społeczną perspektywę dziewczyny, która dzieciństwo spędziła w nadmorskiej willi, żyjąc niczym pączek w maśle. Partenope okazuje się więc przede wszystkim filmem o kształtowaniu się tożsamości i świadomości nowoczesnej kobiety – procesie, który w przypadku głównej bohaterki dokonuje się pod auspicjami wygłodniałych, męskich spojrzeń (organizujących narrację filmu, a sproblematyzowanych przez reżysera jedynie do pewnego stopnia).

Na papierze brzmi to wszystko całkiem obiecująco – Sorrentino zupełnie nie panuje jednak nad strukturą swojego filmu. Część epizodów wydaje się ciągnąć w nieskończoność, a część urywa się po kilku bądź kilkunastu minutach, czasem w zaskakująco przypadkowych momentach. Brakuje Partenope odpowiedniego rytmu, brakuje płynności, która przesądzała o atrakcyjności takich filmów jak Wielkie Piękno czy Młodość. Narracja prowadzona przez Włocha zwykła porywać niczym wzburzone wody Tybru. Nie mieliśmy wyjścia: kolejne uwodzicielskie tracking shoty skutecznie przykuwały nas do ekranu, redefiniując pojęcie „magii kina”. Rzymską odyseję Jepa Gambardelli, choć trwa ponad 140 minut, ogląda się przecież jak krótki metraż – czegoś podobnego o perypetiach Partenope napisać nie sposób.

Choć stosunkowo łatwo przychodzi mi narzekanie na ostatnie projekty Sorrentino (Oni cierpieli na bardzo podobne problemy strukturalne), to koniec końców należy oddać cesarzowi, co cesarskie – Włoch wciąż pozostaje artystą o niezwykłym zmyśle audiowizualnym. Jest w Partenope parę sekwencji zapierających dech w piersiach: kilka kontemplacyjnych, powolnych zbliżeń na błękitną taflę wody wokół Capri czy obrazów upojnych, całonocnych libacji, raz zainscenizowanych w rytm energetycznej muzyki popularnej, a raz dostojnej muzyki klasycznej. Tak jak to bywa u Sorrentino: sacrum miesza się z profanum na każdej możliwej płaszczyźnie, funkcjonując razem w ramach immersyjnego, eklektycznego spektaklu. Problem polega na tym, że film składa się również z innego rodzaju scen. Wyrwy między krótkimi mgnieniami piękna wypełniają pretensjonalne dialogi o przemijaniu i inne złote refleksje, którymi włoski reżyser raczył nas już w swoich poprzednich dziełach, czyniąc to jednak w sposób nieco bardziej wyrafinowany, a na pewno mniej irytujący i pretensjonalny.

Spójrzmy prawdzie w oczy: Sorrentino nigdy nie był reżyserem-intelektualistą. To cudowny kuglarz kina – wywodzący się ze szkoły Felliniego, a nie Pasoliniego – potrafiący wcisnąć nam największe banały tak, że jeszcze mu za to podziękujemy. W jednej z najsłynniejszych scen Wielkiego piękna iluzjonista zdradzał Jepowi, że jego popisowy numer – umiejętność uczynienia żyrafy niewidzialną – to zwykły trik. Nic więcej: po prostu zręczna sztuczka. Trudno o lepszą definicję kina w ujęciu autora Młodego papieża. W Bogini Partenope ta sztuczka, którą – jak się wydawało – Sorrentino ma opanowaną do perfekcji, po raz pierwszy mu nie wyszła. Żyrafa nie zniknęła.

Janek Brzozowski

Janek Brzozowski

Absolwent poznańskiego filmoznawstwa, swoją pracę magisterską poświęcił zagadnieniu etyki krytyka filmowego. Permanentnie niewyspany, bo nocami chłonie na zmianę westerny i kino nowej przygody. Poza dziesiątą muzą interesuje go również literatura amerykańska oraz francuska, a także piłka nożna - od 2006 roku jest oddanym kibicem FC Barcelony (ze wszystkich tej decyzji konsekwencjami). Od 2017 roku jest redaktorem portalu film.org.pl, jego teksty znaleźć można również na łamach miesięcznika "Kino" oraz internetowego czasopisma Nowy Napis Co Tydzień. Laureat 13. edycji konkursu Krytyk Pisze. Podobnie jak Woody Allen, żałuje w życiu tylko jednego: że nie jest kimś innym. E-mail kontaktowy: jan.brzozowski@protonmail.com

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA