BO WE MNIE JEST SEKS. Kalina Jędrusik nie do poznania
Bo we mnie jest seks, film o słynnej gwieździe PRL-u, Kalinie Jędrusik, wydaje się idealną ripostą na dzisiejszą sytuację w Polsce. Film o prawdziwej seksbombie, bezpruderyjnej i impertynenckiej ikonie kobiecości staje w wyraźnej opozycji do modelu tzw. ugruntowanych cnót niewieścich. Jednak mimo iż wszystko wskazuje na to, że jest to film poświęcony postaci Kaliny Jędrusik, Bo we mnie jest seks nie jest ani udanym filmem biograficznym, ani musicalem, ani godnym uwagi filmem o realiach i obyczajowości PRL-u. Jest wszystkim po trochu i niczym finalnie.
Kalinę Jędrusik poznajemy w momencie, w których pijana idzie przez nocną Warszawę pod rękę ze swoim mężem Stanisławem Dygatem. Już w pierwszej scenie kłótni z sąsiadką poznajemy ją jako pewną siebie, wygadaną i opryskliwą kobietę świadomą swoich uroków osobistych. Towarzyszymy Jędrusik w pracy w telewizji, na planie Kabaretu Starszych Panów, na zakrapianych wódką imprezach w SPATiF-ie czy na spotkaniach ze słynną Xymeną Zaniewską. Oprócz tego śpiewa piosenki omdlewającym zmysłowym głosem ubrana w odważne kreacje podkreślające jej kobiece atuty. Główna bohaterka cieszy się różną sławą – jako ulubienica głównie męskiej publiczności lub jako „lafirynda”, na którą z pożałowaniem patrzą się na ulicy mieszkańcy stolicy. Jędrusik nie chce wpisywać się w ówczesny model kobiety. Jest zawadiacką diwą, wyrafinowaną skandalistką i uwodzicielką, ale i samoświadomą nowoczesną kobietą sprzeciwiającą się nadużyciom mężczyzn i walcząca ze slut-shamingiem (!).
Kalina Jędrusik to postać nietuzinkowa, więc nic dziwnego, że w końcu i ona doczekała się swojego filmu fabularnego. Problem tkwi jednak w tym, że z filmu reżyserki Katarzyny Klimkiewicz bardzo niewiele dowiadujemy się o samej bohaterce. Fabuła oscyluje wokół jednego wyjętego z kontekstu fragmentu z życia Kaliny Jędrusik. Związany z nim problem, wokół którego krąży historia, rozwiązuje się sam na końcu filmu bez ingerencji głównej bohaterki. Klimkiewicz zarysowuje nam swoją bohaterkę głównie przez pryzmat jej wyglądu zewnętrznego i faktu, że dużo przeklina, przez co budzi spore kontrowersje. Trudno z filmu wynieść, co wpłynęło na to, że Jędrusik stała się ikoną swoich czasów. W filmie została ona potraktowana płytko oraz powierzchownie, a reżyserka nie skusiła się, by zagłębić się w jej osobę i zgłębić realia, w której żyła.
O Bo we mnie jest seks można powiedzieć, że nie jest to do końca film biograficzny, ale portret specyficznego warszawskiego środowiska, w którym główna bohaterka się obracała. Kariera Jędrusik naświetlona jest prawie wyłącznie przez pryzmat tamtejszej obyczajowości. W jednej chwili jest ulubienicą publiczności, gejzerem seksapilu, by później zostać ocenzurowana przez władze i zniknąć z ekranów telewizorów. Dotykamy nieco życia prywatnego Jędrusik – jej otwartego małżeństwa, przyjaźni ze znaną projektantką, kariery aktorskiej, jednak wszystko traktowane jest tu po łebkach. Temat miłosnego trójkąta pojawia się i znika, nie dając nic w zamian. Brak tu klarownego przedstawienia bohaterów pobocznych – jeśli ktoś nie zna dokładnie historii Jędrusik, musi domyślać się przez większość filmu, kim są poszczególne postacie i co ich łączy z główną bohaterką. W pewnym momencie filmu skupiamy się też nieco uważniej na postaci męża Kaliny – pisarza Stanisława Dygata, jednak później zostaje on ponownie zdegradowany do przezroczystego męża i jego osoba nic nowego już nie wnosi.
Widać tu ogromny chaos, niekonsekwencję poprowadzonej narracji. Twórcy chyba sami nie wiedzieli, w którą stronę film powinien był skręcić. Być może miał to być barwny musical, jednak niestety finalnie Bo we mnie jest seks ratuje się kilkoma śpiewano-tanecznymi scenami, które są jak fabularne zapchajdziury. I należy tu również wspomnieć, że Bo we mnie jest seks kontynuuje niechlubną tradycję polskich filmów i wyraźnie niedomaga dźwiękowo. Dialogi, nie mówiąc już o tekstach piosenek, są słabo słyszalne, a w wielu przypadkach, żeby zrozumieć sens wypowiedzi bohaterów, trzeba było ratować się angielskimi napisami (szczęście, że były dostępne). Film ucieka również w zbytnią teatralizację. Nawet scenografia pastelami i nasyceniem kolorów przypomina bardziej parodię PRL-u niż prawdziwy PRL. Choć ta poniekąd baśniowa stylistyka i wrażenie ciągłej zabawy bardzo pasuje do postaci polskiej Marilyn Monroe.
Na pochwałę zasługuje tu jednak znakomicie obsadzona Maria Dębska, odtwórczyni roli Kaliny Jędrusik. Aktorka tworzy bardzo magnetyczną, uwodzicielską kreację głównej bohaterki. Jędrusik jest w jej wykonaniu co prawda przerysowana, ale widać, że taki był zamysł aktorki. Przyciąga uwagę i sprawia, że film koniec końców całkiem przyjemnie się ogląda. To Dębska niesie na swoich barkach ciężar tej produkcji i choć widać, że stara się wycisnąć ile się da ze swojej bohaterki, z felernym scenariuszem próżno oczekiwać cudów.
Jest wyrazista i uwodzicielska Kalina Jędrusik. Są piosenki, ale niestety – brak tu historii. Bo we mnie jest seks przypomina bardziej zlepek wyjętych z kontekstu scen pochodzących z rozciągniętego w czasie serialu poświęconego seksbombie PRL-u. Kultowa postać, barwna scenografia, całkiem duży potencjał komediowy (który jednak w większości jest zasługą Marii Dębskiej i jej opryskliwej Jędrusik) sprawiają, że film Klimkiewicz to przyjemny seans, jednak na pewno nie jest to udana biografia z angażującą historią. Szkoda, bo patrząc na imponujący dorobek i wieloaspektowość barwnej postaci, jaką była Kalina Jędrusik, widać, że zasługuje ona na dobry film biograficzny z prawdziwego zdarzenia.