BLOCKBUSTER. Sympatyczna ekipa z ostatniej wypożyczalni na Ziemi
Chyba nie może być nic bardziej metaironicznego niż Netflix, gigant streamingu, produkujący serial o… ostatnim punkcie legendarnej ongiś sieci wypożyczalni Blockbuster. Z jednej strony może się wydawać, że streamingowi potentaci pastwią się nad wydającą ostatnie tchnienie konkurencją, z drugiej jednak Netflix może w ten sposób chcieć oddać hołd branży, z której przecież wyrósł – możliwe, że nie wszyscy czytelnicy wiedzą, że założona w Los Gatos firma zaczynała od… korespondencyjnego wypożyczania filmów na DVD. Czymże więc jest Blockbuster, którego 10-odcinkowy pierwszy sezon właśnie zadebiutował na Netfliksie – hołdem czy ironicznym obśmianiem? Jeśli wyznacznikiem jest sympatia, z jaką ukazano bohaterów, raczej to pierwsze.
Rzut oka na profil Blockbustera w portalu Rotten Tomatoes może przerażać – zaledwie 24% od krytyków sugeruje absolutną katastrofę, ale zwyczajowo publiczność ocenia ten serial znacznie wyżej, choć 56% to także nie jest wynik, którym można by się chwalić. Suche statystyki mogą być – i zazwyczaj są – mocno mylące, Vanessa Ramos, twórczyni serialu, zebrała bowiem na planie bardzo utalentowaną obsadę i dała im materiał, od którego bije aura „uroczego dziwactwa”. Ta sama zresztą, która towarzyszyła serialowi Superstore, przy którym jedną ze scenarzystek była właśnie Ramos. Tym razem supermarket zastąpiono ostatnim oddziałem sieci wypożyczalni Blockbuster, a wypełniono go aktorami znanymi i lubianymi: szefem jest tu Randall Park, czołowy „amerykański Koreańczyk” w Hollywood, jego prawą ręką i przyjaciółką uczyniono Melissę Fumero, doskonale znaną jako Amy Santiago z Brooklyn 9-9, a w obsadzie mamy także świetnie wypadającą Olgę Merediz (ona z kolei wcielała się w matkę Rosy Diaz w Brooklyn 9-9), Madeleine Arthur, Tylera Alvareza i J.B. Smoove’a. Niektóre nazwiska niewiele wam mówią? Nie martwcie się, wielu z tych aktorów nie ma może znanych personaliów, ale sporo talentu i uroku, dzięki którym powinni zyskać waszą sympatię.
Blockbuster rozpoczyna się niemal hitchcockowskim trzęsieniem ziemi – szef oddziału Timmy otrzymuje informację, że jego oddział oficjalnie stał się ostatnią placówką sieci wypożyczalni, a centrala korporacyjna się zamyka. Oznacza to ni mniej, ni więcej to, że zarządzany przez Timmy’ego oddział nie ma żadnego biznesowego wsparcia i musi stać się samowystarczalny. Ambitny kierownik i jego ekipa postanawiają nie rezygnować i zawalczyć o przyszłość oddziału, który w świecie streamingu i powszechnego dostępu do filmowych treści ma raczej niewielkie szanse na przetrwanie. Upór i oddanie Timmy’ego i spółki pozwala jednak ich wypożyczalni na złapanie oddechu – przynajmniej na 10 półgodzinnych odcinków. Ramos wie, jak stworzyć zgraną grupę bohaterów, którzy, choć znacznie się od siebie różnią – i czasem może nawet nie do końca rozumieją – potrafią działać we wspólnym celu. A przy tym zazwyczaj dobrze znają się na tym, co robią – ich filmowe dyskusje wywołują uśmiech na twarzy widza, a liczne odwołania do bardzo starych i zupełnie nowych tytułów (a także produkcji całkowicie fikcyjnych) są znakomitym smaczkiem dla kinofilów.
Blockbuster to nie sitcom, który rozbawi was do łez – humor, który tu znajdziecie, wywołuje raczej ciepłe uśmiechy i szerokie otwarcie oczu, niektóre dialogi i zachowania bohaterów potrafią bowiem być mocno odjechane. Część linijek trafia w punkt, inne teksty koncertowo pudłują, ale to, co najbardziej rzuca się w oczy, to atmosfera swojskości. Blockbuster oczywiście żeruje na wszechobecnej od jakiegoś czasu nostalgii za dawnymi technologiami i sposobami konsumowania treści filmowych, ale nie przesadza z kiczem i „ejtisowym vibem”. Mamy tu za to mnóstwo miłości do sztuki filmowej, sporo kinofilskiego mrugania do widza („Jak mam zostać nowym Tarantino, jeśli nie będę pracował w wypożyczalni?!?”) i bardzo dużo pozytywnej energii. Nie mam pojęcia, jaka przyszłość czeka Blockbuster i ewentualne kontynuacje, ale mogę powiedzieć jedno: z taką ekipą w wypożyczalni z przyjemnością wykupiłbym członkostwo.