search
REKLAMA
Recenzje

BLADE RUNNER oczami sztucznej inteligencji

Tomasz Bot

22 lutego 2017

REKLAMA

Na poziomie fabularnym to wciąż ten sam „Blade Runner”, którego dał nam lata temu Scott. Na poziomie wizualnym – również ten sam film… plus mnóstwo dziwnych efektów, wynikających z optyki SI. Oglądamy więc wykoślawioną wersję klasycznej pozycji, w której co chwilę rozmywa się obraz. Bohaterowie czy przedmioty są takie, jak w oryginale, by po chwili zamienić się w coś, co przypomina chmurę gazu – a następnie powrócić do bardziej stałej postaci… i znowu się rozpłynąć.

Film nie dość, że wygląda, jakby chwilami wrzał, parował, gotował się, to momentami zdaje się także zacinać i zwalniać. Od biedy można to porównać do efektów, jakie dawała „zajechana” kaseta VHS, ale żeby odczuć skalę zjawiska, należałoby ich liczbę i natężenie mnożyć razy dziesięć, a dodatkowo dorzucić jeszcze całe mnóstwo innych „estetycznych sprzężeń” wewnątrz obrazu.

Film, który i tak wypełniony był strugami deszczu, papierosowego i przemysłowego dymu, otrzymuje doładowanie w postaci jeszcze większego zawilgocenia i zamglenia. Chwilami można odnieść wrażenie, jakby sceneria i bohaterowie rozbijali się na naszych oczach na atomy dymu i wilgoci.

Obiekty tracą kontury; rzedną, gęstnieją, rozszczepiają się w barwną mgłę, Jest egzotycznie, narkotycznie, sennie i psychodelicznie. Maszyna zdaje się „nie widzieć” pewnych części obrazu. Jedne są dla niej wyraźne, inne rozmyte, pozostałe – niewidoczne. Chwilami jest to film, chwilami bardziej bryzgi światła – walka pary, snopów i kształtów, które wirują kadrze. Czas zatrzymuje się, przyspiesza, potem tryska jak gazowany napój ze wstrząśniętej puszki.

Co istotne, SI nie zapamiętała ścieżki dźwiękowej. Zapomnijcie o Vangelisie i zmęczonym głosie Forda. Zastąpcie brakujący element czymś z własnej playlisty i dajcie szansę temu projektowi.

To,co oglądamy, jest poza kategoriami. To taka (niepotrzebne skreślić) dziwaczna, pretensjonalna, nudna, niepotrzebna, fascynująca, piękna strata czasu. Glitchowa, kwasowa, rozmywająca sens, fabułę, trzepocząca i deliryczna do bólu.

Efekt ten wzmacnia kontekst: oglądamy przecież film oczami maszyny. Próbujemy – przynajmniej symbolicznie – sięgnąć w te rejony, o których wspominała książka Dicka i dzieło Scotta.

Nie, ten dziwny projekt nie pozwoli nam się wczuć w istotę o tak skrajnie innej konstrukcji, jak maszyna, nie odda nam istoty tego bytu, ale eksperyment rzuca dziwny czar. Jakby nie patrzeć, przez te dwie godziny widzimy świat – filmowy, ale jednak – oczami kogoś (czegoś), kto w niczym nas nie przypomina.

I chociaż nie dowiadujemy się, co myśli(?), czuje(?), dowiadujemy się, jak widzi. Może nie jest to wiele, ale nie spodziewałem się, że dane mi będzie kiedykolwiek odbyć taki seans.

Nie będę nikomu podpowiadać, jakie pytania mogą implikować takie doznania. Nie wiem też, czy w kategorii atrakcyjności filmowego widowiska jest to mordowanie czy wzbogacanie klasyka. Dla jednych być może będzie to paździerz, przypominający odtwarzanie pliku na złym kodeku, dla innych – ciekawe doświadczenie na różnych poziomach. Biorąc pod uwagę choćby aspekt wizualny, „gazowy Blade runner” jest doświadczeniem niezwykłym. Jestem za takimi eksperymentami.

REKLAMA