BILLIE HOLIDAY. Bezduszny film o kobiecie z duszą
Lista czarnoskórych legend muzyki, o których w Hollywood nie nakręcono jeszcze filmu, z każdym rokiem jest coraz krótsza, choć akurat Billie Holiday – genialna wokalistka ciesząca się ogromną sławą i szacunkiem w latach 30. i 40. ubiegłego stulecia – była bohaterką filmowej biografii już w latach 70. ubiegłego stulecia. Dzieło Lee Danielsa opowiada jednak nie o czasach świetności panny Holiday, lecz najtrudniejszych momentach jej kariery, gdy musiała stoczyć heroiczną walkę z… całymi Stanami Zjednoczonymi.
W polskich serwisach VOD biograficzny dramat Danielsa zatytułowano po prostu Billie Holiday, ale to oryginalny tytuł – The United States vs. Billie Holiday – lepiej oddaje treść tej produkcji. Poznajemy tu historię wokalistki uzależnionej od narkotyków i mężczyzn, którzy najczęściej wykorzystywali ją i dominowali. Podczas gdy Holiday na scenie odnosiła gigantyczne sukcesy, to, co działo się za kulisami, było znacznie bardziej mroczne. Niezwykle krucha emocjonalnie Billie otoczona była gronem oddanych muzyków i przyjaciół, ale wielokrotnie w tej grupie pojawiał się wąż, któremu zależało jedynie na wdziękach i majątku jazzowej gwiazdy. Holiday w muzyce znajdowała ukojenie, ale nie tylko – jednym z jej najważniejszych dzieł był utwór Strange Fruit, adaptacja wiersza Abela Meeropola o linczu czarnoskórych obywateli. Piosenka, która została uznana w 1999 roku przez magazyn “Time” najlepszym utworem stulecia, przysporzyła Billie Holiday mnóstwa kłopotów – w 1939 roku, gdy po raz pierwszy wykonała ten utwór na żywo, państwo amerykańskie nie było jeszcze gotowe na tak kontrowersyjne treści wyśpiewywane przez czarnoskórą artystkę…
Billie Holiday to kronika wydarzeń, które doprowadziły do upadku kariery wielkiej wokalistki i wojowniczki – kobiety, która mimo upokorzeń i medialnej nagonki nie wyrzekła się najważniejszego dla niej utworu. Choć wystarczyło nie wykonywać tej jednej piosenki na koncertach, by przedstawiciele państwa zostawili Holiday w spokoju, ona nie zamierzała wyrzec się Strange Fruit. Wiedząc o uzależnieniu artystki i chcąc za wszelką cenę zapobiec dalszemu publicznemu wykonywaniu tego utworu, szef Federalnego Biura Narkotykowego Harry J. Anslinger (Garrett Hedlund) rozpoczął śledztwo w jej sprawie, które de facto stało się początkiem końca kariery Holiday. Choć po wyjściu z więzienia, do którego trafiła w 1947 roku za posiadanie narkotyków, wokalistce udało się jeszcze zagrać słynne wyprzedane koncerty w Carnegie Hall, przez całe lata 50. jej sława gasła na skutek złej reputacji Holiday i jej problemów zdrowotnych. Zaszczuta przez aparat władzy państwowej i wyniszczona przez uzależnienie od narkotyków, Billie Holiday zmarła w 1959 roku w wieku zaledwie 44 lat, bez grosza przy duszy.
Film Lee Danielsa opowiada o trwającej wiele lat walce słynnej wokalistki z przedstawicielami władz USA, ale czyni to z “gracją” telewizyjnej biograficznej ramotki, która przypomina raczej szkolny bryk niż próbę zmierzenia się z trudną historią wielkiej postaci. W postać Billie Holiday, zwaną niekiedy Lady Day, zjawiskowo wciela się Andra Day, którą z portretowaną postacią łączy nie tylko nazwisko, ale i fenomenalne zdolności wokalne. I choć jest to jej aktorski debiut, wciela się w postać Holiday brawurowo, pokazując niezwykle wiarygodną paletę emocji. Gdy patrzymy na Billie w wykonaniu Andry Day, wierzymy w jej kruchość i niestabilność, czujemy jej ból. Nic dziwnego, że kreację tę nagrodzono już Złotym Globem i nominowano do Oscara, podobnie jak inne ekranowe wcielenie Billie Holiday, w wykonaniu Diany Ross w Lady śpiewa bluesa z 1972 roku. Szkoda tylko, że tę znakomitą rolę Andry Day obudowano tak kiepskiej jakości treścią filmową – film Danielsa wypełniają postaci z kartonu (najbardziej kuriozalnie wypada Hedlund w roli chodzącej kliszy) i kiepsko zmontowane sceny, z których niemal żadna – może oprócz szczerego wyznania Billie na temat jej relacji z mężczyznami – nie zapada na dłużej w pamięć.
Po Billie Holiday warto jednak sięgnąć choćby tylko po to, by doświadczyć ekranowego blasku bijącego z kreacji Andry Day. Chcę wierzyć, że ten ledwie poprawny film zrobi jednak coś dobrego – stanie się początkiem wielkiej aktorskiej kariery, choć paradoksalnie jego centralnym punktem jest schyłek innej wspaniałej kariery…