BEZ URAZY. Jennifer Lawrence to królowa komedii [RECENZJA]
Skłamałbym, mówiąc, że Bez urazy czymkolwiek mnie zaskoczyło. Ale jeszcze bardziej minąłbym się z prawdą, przekonując, że kręciłem się w fotelu i odliczałem minuty do końca. Gene Stupnitsky zrobił bowiem film mocno schematyczny i przewidywalny, lecz przy tym dość zabawny i przyjemnie płynący. A co najważniejsze: udowodnił, że Jennifer Lawrence jest stworzona do grania w sprośnych komediach.
Wszystko kręci się wokół samochodu. W pierwszej scenie odholowane zostaje auto Maddie. Kobieta traci zarazem środek transportu i źródło utrzymania, bo dotąd dorabiała do marnej pensji barmanki, jeżdżąc Uberem. Podatki ciągle rosną, a w kolejce do windykacji następne po pojeździe jest mieszkanie. Maddie nie zastanawia się więc długo i przyjmuje nietypową ofertę: w zamian za nowiutki samochód ma – cytując pracodawców – „ostro randkować” z Percym, synem pary bogaczy, by pomóc mu nieco wyjść ze skorupy przed wyjazdem do Princeton. Zlecenie to absurdalne, ale i banalnie proste, zwłaszcza że Maddie na pewno nie brakuje ani wdzięku, ani daru przekonywania, a do przelotnych romansów jest ostatnio aż nadto przyzwyczajona. Jednak zadanie szybko się komplikuje, bo Percy nie chce iść do łóżka z Maddie, zanim jej dobrze nie pozna. Do tego wygląda nie tyle na trzymanego pod kloszem, ile raczej na wychowywanego w jaskini (sądzi, że piosenka Maneater dosłownie opowiada o potworze zjadającym mężczyzn).
Starcie przeciwstawnych osobowości i odmiennych interesów daje sporo powodów do śmiechu dla widza i wiele możliwości wykazania się dla aktorów. Jennifer Lawrence jest absolutnie bezbłędna. Nasyca swą bohaterkę takim stężeniem energii, że starająca się uwieść chłopaka Maddie przypomina wygłodniałą tygrysicę na łowach. Jednocześnie daleko jej do prostej karykatury – rzut oka na twarz kobiety ujawnia, że za fasadą ostrej żylety znajduje się dosyć czułe wnętrze. Partnerujący jej Andrew Barth Feldman gra bardziej jednowymiarową rolę, ale świetnie udaje mu się uchwycić dziecięcą niewinność swojej postaci. Jednak dopiero wspólnie Lawrence i Feldman wchodzą na wyższy poziom. Ich niesamowite zgranie stanowi bez wątpienia siłę napędową filmu. Tego samego nie można powiedzieć o fabularnym rozwoju relacji ich bohaterów. Nie muszę spojlować, abyście domyślili się, jak będzie przebiegała akcja. Im dalej, tym bardziej rozczulać ma pogłębiająca się emocjonalna więź łącząca bohaterów. Może by i faktycznie rozczulała, gdyby tylko przyjaźń Maddie i Percy’ego nie była tak naciągana.
Najciekawszym elementem pretekstowej fabuły okazują się nie same miłosne perypetie dwójki bohaterów, a oplatający ją podtekst klasowy. Chociaż rodzice Percy’ego zazdroszczą Maddie, że od dziecka mieszka w Montauk, stanowiącym obiekt westchnień wielu turystów, to nie mają jej czego zazdrościć. Miejscowość ulega przyspieszającej gentryfikacji, w związku z czym ludzie o chudych portfelach są w niej coraz mniej mile widziani, a ich dobytki są przejmowane i przekształcane w atrakcyjniejsze miejsca. Maddie lokuje swoją złość na ten stan rzeczy w sprowadzających się do Montauk bogatych mieszkańcach pokroju rodziny Percy’ego. Wątek ten jest tyleż ciekawy, co problematyczny, bo tym trudniej uwierzyć w kwitnącą relację kobiety i chłopaka, zwłaszcza że w całym filmie nie ma nawet jednej sugestii, by Percy zainteresował się finansowymi kłopotami Maddie. Trudno więc oprzeć się wrażeniu, że Stupnitsky zarysowuje kontekst klasowy, by finalnie go zignorować.
Bez urazy skąpane jest w gatunkowych kliszach, ale robi z nich nienajgorszy użytek. O ile Stupnitsky’emu nie chodziło o wytyczanie nowych ścieżek komedii, a po prostu o zapewnienie dobrej rozrywki, to plan raczej się powiódł: za tydzień pewnie nie ostanie się w mojej pamięci wiele scen, ale seans dał mi potrzebną chwilę wytchnienia. Żałuję tylko, że choć twórcy biorą na tapet kontrowersyjny temat (patrz: spora różnica wiekowa bohaterów) i firmują film rubasznym humorem, to Bez urazy pozostaje dziełem tak bardzo zachowawczym. Tymczasem dobra komedia często wymaga odrobiny szaleństwa i otwartej jazdy po bandzie. Jennifer Lawrence pokazała swoim występem, że jest gotowa na podjęcie ryzyka. Życzę jej reżyserów i scenarzystów umiejących dotrzymać jej kroku.