BERLINALE 2019: Light of My Life, reż. Casey Affleck
Niemal dokładnie w momencie, gdy Bradley Cooper zbiera brawa oraz laury za swoją pracę po obydwu stronach kamery w Narodzinach gwiazdy, widzowie na festiwalu w Berlinie obejrzeć mogą inny film wyreżyserowany przez wcielającego się w główną rolę aktora. W cieniu narastającego napięcia przed galą Oscarów, której jedną z gwiazd – niezależnie od wyniku głosowania Akademii – będzie debiutujący jako reżyser aktor, na innym czerwonym dywanie w środku Europy pojawił się Casey Affleck, prezentujący na tegorocznej edycji Berlinale kolejny już wyreżyserowany przez siebie film. Młodszy z braci Afflecków zdaje się nie zabiegać o wielki rozgłos tego dzieła, jego premierze nie towarzyszą bowiem fanfary i werble – a jednak Light of My Life to popis niedawnego laureata Oscara i dowód na jego wszechstronne uzdolnienia w dziedzinie filmu.
Podobne wpisy
Film rozpoczyna się długą, kameralną sceną, w której grany przez Afflecka ojciec opowiada ostrzyżonej „na chłopca” dziewczynce historię o przebiegłym lisie. Otwarcie to sugeruje emocjonalną opowieść o relacji dziecka i samotnego rodzica, przywodząc na myśl nuty, które brzmiały w pamiętnym Manchester by the Sea – jak dotąd chyba szczytowym punkcie kariery aktorskiej Caseya. I choć złożona poniekąd w ten sposób obietnica intymnego i cichego dramatu zostaje w Light of My Life spełniona, film ten oferuje zdecydowanie więcej. Relacja dwójki głównych bohaterów osadzona jest bowiem w postpandemicznym świecie, w którym nieokreślona choroba zdziesiątkowała populację kobiet. W tej sytuacji młoda Rag i jej ojciec zmuszeni są do walki o przetrwanie na gruzach dawnego świata, a także do ukrycia przed zatawizowanymi resztkami społeczeństwa prawdziwej tożsamości dziewczynki. W efekcie Light of My Life jest intrygującym połączeniem kameralnej opowieści o rodzicielstwie, coming-of-age movie i postapokaliptycznego dramatu survivalowego. Mieszanka ta tylko z pozoru może wydawać się nietypowa – mamy w tym obrazie do czynienia z idealnym wręcz zgraniem wszystkich gatunkowych kontekstów wokół centralnej historii dwójki bohaterów.
Film Afflecka jest taki, jakie jego aktorstwo – wycofane, skupione i unikające gwałtowności. Reżysera w pierwszej kolejności interesuje relacja ojca i córki, wewnętrzne napięcie postaci, a dopiero potem historia przetrwania w świecie pozbawionym kobiet. Dlatego początkowo nie wiemy, co dzieje się wokół bohaterów, dlaczego mała Rag przebywa z ojcem w puszczy, gdzie podziała się matka i dlaczego mężczyzna jest tak nieufny wobec obcych. Wszystkiego dowiadujemy się stopniowo z aluzji i strzępów informacji, uzupełnianych retrospekcjami bohatera Afflecka. Choć zagrożenie jest nieustannie wyczuwalne, bardzo mało w Light of My Life znajdziemy spektakularnej akcji i dramatycznych kulminacji. Zamiast tego obserwujemy rozgrywające się w ramach interakcji mężczyzny i dziewczynki zmagania z trudami ojcostwa w ekstremalnych warunkach.
Film opiera się przede wszystkim na dyscyplinie i równowadze, zachowywanych pomiędzy poszczególnymi składnikami opowieści. Reżyser i zarazem główna gwiazda nie pozwala odpłynąć filmowi w stronę prostego sentymentalizmu, kontrastując warstwę intymnej zażyłości ojca i córki surową, zimną (dosłownie i w przenośni) scenerią, przez co nie da się zapomnieć o sytuacji, w której się oni znajdują. Stopniowo rozszerzając pole widzenia, Affleck lokuje dwójkę bohaterów w subiektywnej panoramie upadłego świata i dzięki zestawieniu tych dwóch płaszczyzn zachowuje balans pomiędzy dramaturgicznym napięciem i suspensem a autentycznością psychologiczną filmu. Oszczędność reżyserska Afflecka w połączeniu z utrzymanymi w szarej, stonowanej kolorystyce zdjęciami Daniela Harta generuje też momentalnie wciągający, niepokojący klimat filmu, tworzący grunt pod stopniowe odkrywanie drapieżności świata przedstawionego. W rezultacie Light of My Life prostymi środkami angażuje i porusza, oddając za pomocą oka kamery perspektywę osaczenia, jak również wiarygodnie wizualizując ideały rodzinnej miłości i dążenia do zapewnienia dziecku bezpieczeństwa.
Sam twórca sugeruje, że kontekst zagłady kobiet podkreśla spojrzenie rodzica na swoje dziecko – w filmie Rag jest faktycznie jedyna w swoim rodzaju, a naturalna troska jej ojca znajduje pokrycie w motywie ochrony dziewczynki przed męskim zagrożeniem. Można dostrzec więc w Light of My Life metaforę realnych rozterek rodziców, zmuszonych zrównoważyć elementy wychowania i relacji z dzieckiem. W historii przedstawionej przez Afflecka problematyczne jest przede wszystkim pogodzenie rodzicielskiej miłości oraz konieczności ochrony córki za wszelką cenę (i w konsekwencji tłumienie jej dziewczęcości). Ten surowy, ukierunkowany na określone znaczenie film okazuje się zatem dosyć uniwersalny. Affleck, prywatnie również ojciec, doskonale odnajduje się w roli, dając odczuć, że stworzył Light of My Life wokół siebie i swojej własnej wrażliwości. Co istotne, tak zakreślone ramy wypełnia znakomita ekranowa chemia między główną gwiazdą a debiutującą Anne Pniowsky, u boku laureata Oscara ujawniającą talent, który może otworzyć jej wkrótce drogę do czołówki młodocianych aktorów. Zgranie obsady dopełnia wysiłku całej ekipy na rzecz tchnięcia w film prawdziwości i życia.
Na tym doskonałym obrazie filmu Afflecka jest jednak kilka drobnych rys. Fabuła Light of My Life oraz jej rozwój budzą szereg skojarzeń z innymi filmami poruszającymi się w podobnych realiach, przede wszystkim z Drogą Johna Hillcoata oraz Ludzkimi dziećmi Alfonso Cuaróna. Rzeczywiście, historia stworzona przez Afflecka zdaje się w dużej mierze recyklingowaniem zaczerpniętych z wielu istniejących dzieł motywów. Odbija się to zwłaszcza na dalszej części filmu, w której towarzyszyć nam może wrażenie, że rozwój historii jest w zasadzie tylko koniecznością, osadzaniem wyczuwalnych dość szybko puent. Trudno jednak mieć do Afflecka pretensje, że jego scenariusz rzetelnie komponuje fabułę wokół istotnych tropów i sprawnie prowadzi ją w kierunku inteligentnie rozwiązanej kulminacji. Nawet jeśli część rozwiązań narracyjnych wydaje się niezbyt lotna, a sama historia nie poraża oryginalnością, to sposób, w jaki Affleck buduje napięcie i przy użyciu minimalnych środków utrzymuje skupienie widza na kluczowych elementach filmu, rekompensuje owe niedociągnięcia.
Większą niedoskonałość dostrzegam w pewnym zaniedbaniu pogłębienia charakterystyki postaci Rag, co wiąże się poniekąd z uprzywilejowaniem perspektywy jednego bohatera, ojca. Znakomicie zagrana przez Anne Pniowsky dziewczynka przechodzi co prawda w filmie konsekwentną drogę w stronę dorosłości i samodzielności, jednak odnoszę wrażenie, że w skoncentrowanej na postaci ojca i jego rozterkach narracji nie miały okazji wybrzmieć w pełni niuanse związane z jej bohaterką. Przede wszystkim chodzi o jej niepewną tożsamość – jest w końcu od maleńkości przystosowywana do udawania chłopca i ma bardzo ograniczony kontakt z modelem kobiecości – i specyficzną optykę osoby dorastającej w zniszczonym już świecie. To, w większym stopniu niż pewna wtórność samej historii, stanowi wadę Light of My Light, odbierając mu nieco głębi, która mogłaby uczynić film jeszcze lepszym i bardziej złożonym charakterologicznie.
Te skazy można jednak uznać za detale, które w ogólnym rozrachunku nie szkodzą filmowi. Light of My Life to znakomite kino, wykreowane za pomocą minimalistycznych środków i żelaznej dyscypliny zarówno aktorskiej, jak i reżyserskiej. Affleckowi udała się niełatwa sztuka stworzenia filmu od początku do końca atrakcyjnego, w przejrzysty sposób prezentującego złożoną problematykę, jak i osobistego, przesyconego autentycznymi emocjami. Light of My Life łączy szorstki urok amerykańskiego kina niezależnego z pewnym potencjałem docierania do szerszego grona odbiorców, w czym poniekąd Affleck niejako na własny rachunek powtarza sukces artystyczny Manchester by the Sea Kennetha Lonergana. Czy powtórzy też i sukces komercyjno-prestiżowy? Trudno powiedzieć. Ale tak naprawdę wobec świetnej filmowej roboty, jaką wykonała cała ekipa Light of My Life, nie ma to dla mnie większego znaczenia.