BELGICA. Pospolita impreza w pięknych ujęciach
Znacie tę historię – dwóch pasjonatów zakłada knajpę, sprowadzają do niej anonimowy zespół grający połamane, eksperymentalne dźwięki, jakichś didżejów, gdzieś sypią się narkotyki, jakiś seks w toalecie, przychodzą tłumy, interes się rozrasta… Nie znacie? No tak, przecież to nie działa w ten sposób, przynajmniej nie w Polsce, ale na ekranie, w filmie Belgica sprawdziło się całkiem nieźle.
Wiecie, o czym niemal każdy muzyk marzy po wejściu na mityczny backstage? O dostępie do wi-fi i wygodnej kanapie, do tego jakiejś zakąsce i koniecznie o papierze w toalecie. Dzikie imprezy? Wiadra alkoholu? Fani i fanki gotowi spełnić każdą, nawet najbardziej wyuzdaną fantazję? Jeżeli naprawdę w to wierzycie, to równie dobrze możecie zacząć pisać kartki do świętego Mikołaja i czekać na tego nowego laptopa czy inne tablety, gdy nadejdzie 24 grudnia. Jestem tego absolutnie pewien, ponieważ od lat pracuję przy organizacji koncertów i zdarzało mi się już kupować majtki dla muzyka, który nie miał czasu na zrobienie prania, pocieszać wokalistę, któremu w trakcie trasy zmarła matka, czy zwiedzać w towarzystwie całego zespołu ORP Błyskawicę. Imprez, jakie można ujrzeć w Belgice, na żywo nie ujrzałem jednak nigdy, ale może Belgia rządzi się innymi prawami… Całkiem niedawno widziałem koncert tamtejszego zespołu (Raketkanon), którego lider ze sceny pytał: „Ma ktoś trochę heroiny?”, a gdy publiczność dała upust swojemu rozbawieniu, zdziwił się całkiem serio: „Dlaczego się śmiejecie?”.
Pierwszym, co rzucało się w oczy w trakcie seansu filmu Felixa Van Groeningena w związku z różnicami pomiędzy polską rzeczywistością klubową a tą domniemaną z okolic Beneluksu, było więc skrajne przerysowanie.
Życie klubowe wygląda tu jak żywcem wyjęte z fantazji nastolatka, który właśnie odebrał dowód osobisty. Im jednak głębiej zostajemy wpuszczeni w świat nocnego życia, tym bardziej okazuje się ono być trawione przez zupełnie przyziemne problemy. W centrum wydarzeń znajdują się dwaj bracia, Frank i Jo, którzy najwyraźniej nie znają złotej reguły prowadzenia każdego biznesu – nie należy łączyć pracy z rodziną. Dlaczego? O tym szybko można przekonać się w drugiej połowie filmu. Kłótnie o wizję tego, czym powinien być klub Belgica, albo o podział dochodów, szybko nabierają znacznie większego rozmachu i stają się prywatną wojenką, w którą wplątany zostaje dokładnie każdy – od żony i dziecka Franka po ojca braci, który funkcjonuje jako pozaekranowa figura symbolizująca klęskę.
Stef Aerts i Tom Vermeir przyzwoicie odegrali główne role, ale ich potencjał nie został w pełni wykorzystany z powodu scenariuszowych ograniczeń. Frank sprzedający samochód na poczet łapówki, awanturujący się z żoną, zaniedbujący dziecko, przyrównywany do ojca, wybuchający agresją i stawiający siebie w roli ofiary to postać wiarygodna, choć niestety banalna. Widzieliśmy tę historię już milion razy. Wzbudza uczucia podobne do tych, które towarzyszą każdej kolejnej ekranizacji zabójstwa rodziców Bruce’a Wayne’a – cały ten dramatyzm najchętniej przewinęłoby się w poszukiwaniu jakichkolwiek oznak oryginalności. Można je odnaleźć w Belgice. To przede wszystkim rewelacyjne kreacje kobiet – Charlotte Vandermeersch oraz Helene Devos. Wielka szkoda, że Van Groeningen nie poświęcił im więcej uwagi. To one nadają rytmu historii, one wywołują jej najistotniejsze punkty zwrotne, one są Batmanem Nolana, a nie Benem Affleckiem popadającym w obłęd po usłyszeniu jednego z najpowszechniejszych imion na tej planecie.
Belgicę przede wszystkim dobrze się ogląda.
Zdjęcia Rubena Impensa są zachwycające i słusznie odebrał za nie Srebrną Kamerę podczas tegorocznego Międzynarodowego Festiwalu Operatorów Filmowych Manaki Brothers. Kolorystyka, zachowanie obiektywu w trakcie dialogów (który często skierowany jest nie w osobę mówiącą, lecz ukazuje reakcje interlokutora) czy znakomite przejście od dynamiki w pierwszych, skupionych na imprezowaniu scenach do znacznie większej statyczności w końcowych minutach robią ogromne wrażenie. To właściwie najważniejszy powód, dla którego warto zobaczyć Belgicę. Jest wizualnym majstersztykiem z fabułą, która nie przeszkadza w podziwianiu kolejnych doskonałych ujęć.
korekta: Kornelia Farynowska