BAZA LUDZI UMARŁYCH
Drugim ważnym atutem jest aktorstwo. Bardzo udane kreacje stworzyli Leon Niemczyk („Dziewiątka”) i Tadeusz Łomnicki („Partyzant”). Ten pierwszy to głównie dlatego, że otrzymał najlepsze teksty („Znałem jednego faceta, on naprawdę rozumiał pokera – kiedy nie miał dobrej karty, wyciągał spluwę”). Drugi z wymienionych aktorów wypowiada z kolei kwestię, która doskonale podsumowuje jego postać, pozostającą trochę w cieniu, ale mającą indywidualny charakter („Człowiek musi być sam, rozumiesz, zupełnie sam, jeżeli chce zrobić cokolwiek. Bo tylko wtedy jest siła i pragnienie, i nie ma strachu”). Nie należy jednak zapominać o reszcie obsady (Zygmunt Kęstowicz, Emil Karewicz, Aleksander Fogiel, Roman Kłosowski). Odgrywane przez nich postacie to galeria bogatych wewnętrznie charakterów, ukształtowanych przez wojenne przeżycia. Dzięki nim wzmacnia się realizm opowieści.
Jest w tym obrazie postać kobieca – tylko jedna, ale mocno wyrazista i do tego będąca czarnym charakterem, osobą wyjątkowo obłudną. Aby wydostać się z tej dziury, próbuje wykorzystać naiwność mężczyzn. Potrafi też prosto w twarz powiedzieć facetowi „Kup sobie lusterko i popatrz na swoją gębę”. No chyba że ten facet okazałby się do czegoś przydatny – wtedy zmieniłaby nastawienie. Jest totalną egoistką i doskonałym przykładem polskiej femme fatale. W tę postać znakomicie wcieliła się Teresa Iżewska. Aktorkę pamięta się szczególnie z roli „Stokrotki” w Kanale, za którą otrzymała nominację do nagrody BAFTA w kategorii najbardziej obiecujący debiut.
Podobne wpisy
Ciekawie prezentuje się tutaj konflikt jednostka kontra zbiorowość. Czołowy bohater, odtwarzany przez Zygmunta Kęstowicza, jest sam przeciwko wszystkim, nawet żona nie stoi po jego stronie. Jest poniekąd komunistyczną wersją Johna Wayne’a i Gary’ego Coopera – dostaje broń, aby zaprowadzić porządek i stłumić bunt. Nie wierzy jednak w skuteczność broni palnej, i słusznie – ona do niczego się tutaj nie przyda. Ale wierzy, że pracę trzeba wykonać, nawet jeśli nie sprzyjają ku temu warunki. Z kolei Wanda, jego żona, jest jedyną kobietą w tym bajzlu, więc także może się czuć wyalienowana. Jednakże daleko jej do niewinnych dziewcząt ze szkółki niedzielnej – to wilczyca w jagnięcej skórze. „Partyzant” to natomiast człowiek świadomie unikający ludzi, gdyż zbytnia zażyłość może być niebezpieczna, odbiera ona człowiekowi siłę, zwiększa poczucie strachu. „Apostoł” na pozór jest towarzyski, gra z kolegami w pokera i alkoholem też nie gardzi, ale coraz częściej zagląda do Biblii, ufając bardziej Bogu niż ludziom, tak jakby przeczuwał swój koniec.
Podczas oglądania tego dzieła zwraca uwagę przepiękny motyw muzyczny, ale jak się okazuje, jego autorem nie jest Adam Walaciński, którego wpisano w czołówce (ten dopiero zyska uznanie dzięki pracy przy serialu Czterej pancerni i pies). Do Bazy ludzi umarłych mógł stworzyć kilka muzycznych „ozdobników”, ale główna linia melodyczna pochodzi z przedwojennej ballady apaszowskiej pod tytułem Bal u starego Joska (szerzej znanej jako Bal na Gnojnej). Utwór powstał w latach 1933–34, a jej autorką jest polsko-rosyjska kompozytorka Fanny Gordon; słowa napisali Julian Krzewiński i Leopold Brodziński. Najbardziej pamiętny (bo wywołujący silne wzruszenie) fragment tej piosenki jest grany na organach kościelnych. Towarzyszy on scenie, w której bohaterowie przynoszą martwego kolegę do domu Bożego, by oddać mu hołd.
Czesław Petelski prawie wszystkie pozostałe filmy nakręcił z żoną Ewą, ale Bazę ludzi umarłych zrealizował samodzielnie. Tak przynajmniej sugerują napisy początkowe, ale niewykluczone, że reżyser otrzymał wsparcie (ponoć w scenariuszu maczał palce Aleksander Ford). Obraz otrzymał surową oprawę wizualną, a okiem kamery kierował niedoświadczony operator Kurt Weber, będący świeżo po ukończeniu łódzkiej filmówki. Z pewnością niełatwo było wybrać właściwych aktorów, bo w polskim kinie nie było wówczas odpowiednich „gwiazd”, zaś aktorzy przedwojenni oraz z okresu socrealizmu nie wchodzili w grę. W drugiej połowie tworzyło się nowe kino i potrzebowano nowych twarzy. Pomocne przy wyborze odtwórców były z pewnością pierwsze filmy Andrzeja Wajdy, w których można było zobaczyć próbkę umiejętności Tadeusza Łomnickiego (Pokolenie), Emila Karewicza (Kanał) i Teresy Iżewskiej (jak wyżej). Dobry reżyser pragnie jednak dać kinu jakąś nową, nieopatrzoną jeszcze, twarz. Kimś w tym rodzaju był wówczas Aleksander Fogiel. Z kolei Leon Niemczyk coś wcześniej grywał, ale nie były to znaczące występy. Można powiedzieć, że „Dziewiątka” to właściwie jego numer startowy, gdyż od tej roli rozpoczyna się jego długi i owocny bieg przez niespełna pięćdziesiąt lat polskiej kinematografii. Natomiast Fogiel, mimo świetnego startu („Apostoł”, a także Maćko z Bogdańca w Krzyżakach), to niestety aktor o niewykorzystanym potencjale i nieco już zapomniany.
Dla osoby piszącej niniejszą recenzję Baza ludzi umarłych jest najwybitniejszym filmem polskim. Ani jedna ze stu pięciu minut tego dzieła nie została zmarnowana. Sceneria jest epicka, ale też klaustrofobiczna, piękna i ponura zarazem. Muzyka łączy w sobie radość życia z ponurą melancholią i apaszowskim stylem bycia, który przynosi tylko zgubę. Każdy z głównych aktorów (a jest ich tylu, co samurajów w arcydziele Akiry Kurosawy i rewolwerowców w klasycznym westernie Johna Sturgesa) otrzymał spore pole do popisu i stworzył postać, której niełatwo zapomnieć. Dialogi to też fragment świetnej literatury, bardzo dosadne, wiele mówiące o ludziach i otaczającym świecie. Nie jest to thriller o napięciu porównywalnym do Ceny strachu, ale mamy tu podobny dramat egzystencjalny i nawet ciekawsze niż w klasyku Clouzota portrety psychologiczne bohaterów, a co za tym idzie większy realizm. Jak najbardziej polecam!
korekta: Kornelia Farynowska