search
REKLAMA
Recenzje filmów, publicystyka filmowa polska, nowości kinowe

Batman DCU: Mroczny Rycerz Powrót

Michał Chudoliński

18 stycznia 2013

REKLAMA

„Powrót Mrocznego Rycerza” w wersji animowanej to adaptacja godna, doskonale oddająca ducha lat 80. komiksowego oryginału, jak również atmosferę chaosu i paranoi w niej zawartych. Aż trudno uwierzyć, że ta animacja zyskała rating PG-13 – jest dosyć mroczna, ponura i brutalna. Bynajmniej jednak nie jest to zarzut. Komiks Millera do przyjemnych przecież nie należy.

Fanów komiksu amerykańskiego nie muszę przekonywać co do tego, jak ważną pozycją jest DKR. Choć od publikacji tej miniserii minęło już ponad 25 lat, to nadal oszałamia swoją gęstą atmosferą, specyficznym prowadzeniem narracji oraz wiarygodnym sportretowaniem podstarzałego Batmana. W tym komiksie zamaskowany mściciel przechodzi bowiem drogę z herosa, opanowanego obsesją przez politycznego wroga publicznego, aż do symbolu buntu i szeroko pojętego nonkonformizmu, idei wymierzania sprawiedliwości na własną rękę. Dodatkowo, odważne spojrzenie na mass-media i ich spłaszczanie rzeczywistości, sarkastyczna krytyka władzy oraz obłęd wyścigu zbrojeń dodawały komiksowi jeszcze większego znaczenia. Dzięki właśnie tym elementom „Powrót Mrocznego Rycerza” nie tylko zmienił oblicze komiksu superbohaterskiego, ale też wyswobodził Batmana z campu serialu lat 60., otwierając drogę Timowi Burtonowi i Michaelowi Uslanowi do zrobienia filmu o strażniku Gotham na serio w 1989 roku.

Tym bardziej skóra mi cierpnie i smucę się przez fakt, że pojawia się coraz więcej osób krytykujących dzieło Franka Millera. A że jest on za stary, że jest potwornie konserwatywny, że opowiada o epoce, która minęła, że telewizory odgrywają w niej tak wielką rolę… Wiele z tych zarzutów wypowiadanych jest ze strony ludzi młodych, którzy nie urodzili się w latach 80. i nie są w stanie zrozumieć atmosfery Zimnej Wojny, gdy świat potrafił stać na krawędzi kolejnej wojny globalnej, tym razem atomowej. DC Comics zauważyło to już dawno temu, realizując program adaptacji animowanych bazujących na komiksowych klasykach – nowe kamienie milowe nie przychodzą, kanon natomiast się starzeje. Coraz trudniej będzie do niego przekonać kolejne pokolenia.

Wielokrotnie próbowano przenieść „Powrót Mrocznego Rycerza” na ekrany kin. Plany były ogromne – postać Batmana miał w pewnym momencie zagrać Clint Eastwood albo Paul Newman. Sam Frank Miller marzy nadal, by zgorzkniałego Bruce’a Wayne’a przyjął Sylvester Stallone. Adaptacja filmowa tego konkretnego komiksu miała swego czasu uratować bat-franczyzę po katastrofie, jaką były filmy Joela Schumachera w latach 90. Ostatecznie jednak historia została zaadaptowana na język animacji, pod wodzą Bruce’a Timma, jednego z ojców chrzestnych równie kultowego serialu „Batman: The Animated Series”.

Aby oddać esencję tego, co chciał przekazać Miller w komiksie, zdecydowano się na podzielenie komiksowego oryginału na dwie części, po 75 minut każda. Przez premierą pierwszej części obawiałem się, że twórcy nie dadzą rady unieść tego materiału. Głównie było to spowodowane nieudaną i potwornie opowiedzianą adaptacją „Roku Pierwszego”, której brakuje rytmu, razi błędami w filmowej narracji i stara się być na siłę efekciarska. Na szczęście, do omawianego tutaj projektu zaproszono innego reżysera i scenarzystę. Zaproszono również innych aktorów. I rzeczywiście, zmiany wyszły na dobre tej dwuczęściowej animacji. Jest co najmniej bardzo dobrze – to niesamowity sukces biorąc pod uwagę fakt, jak wiele osób przewidywało porażkę tego przedsięwzięcia.

Od razu muszę przyznać, że jest to niezwykle wierna adaptacja pod względem odwzorowania komiksowego klimatu. Zrezygnowano, co prawda, z kilku pamiętnych scen komiksowych, wycięto parę naprawdę mocnych dialogów i monologów myślowych. Wstawiono ponadto kilka scen nie pojawiających się w komiksie, mających umocnić pewne szczególne motywy, czy to związane z szaleństwem, czy z polityką. Wszelkiego rodzaju zmiany nie odbierają niczego z posępnej atmosfery oryginału – to nadal jest gorzka, brudna, przepełniona cynizmem opowieść o starym człowieku zakładającego ponownie trykot z racji tego, że „nie zna lepszego sposobu na życie”. Jayowi Olivii udało się oddać Batmana takiego, jakiego wszyscy rozumiemy, kochamy i szanujemy. Jako zwierzę nocy, zdeterminowanego bojownika o słuszną sprawę, mającego na karku niepowodzenia i tragedię, z którymi musi sobie jakoś radzić.

Od czasu animacji Bruce’a Timma (czyli właściwie od „Mask of the Phantasm”, „Batman Beyond: Return of the Joker” i serialu „Justice League”) nie widziałem animacji z Batmanem w roli głównej, po której odczuwałem taką satysfakcję i zadowolenie. Twórcy poszli na całość, łącznie z oddaniem pełnego brutalności ostatniego starcia Batmana z Jokerem. Mieli także niemało odwagi w oddaniu satyryczności postaci Ronalda Reagana, jego wojny z ZSRR oraz anarchii, jaka niebawem dotknie Gotham. Mamy do czynienia z animacją, która, podobnie jak wcześniej wspomniany „Batman: The Animates Series”, potrafi przyciągnąć do ekranów nieco starszą młodzież, jak i dorosłych. Nie owija bowiem w bawełnę poruszając dojrzałe tematy, niejednoznaczne motywy czy ukazując sceny przemocy.

Jeżeliby już mówić o starszych widzach, będą oni mieli niesamowitą frajdę, oglądając oba filmy. Zdziwią się bowiem, ile eastern eggsów one zawierają – na półkach w pewnym sklepie odnajdą okładki „V jak vendetty”, Sandmana i „Swamp Thinga” Alana Moore’a. W innym kiosku uważne oko odnajdzie okładki klasycznych komiksów DC Comics. Jeszcze gdzie indziej odnajdziemy obraz Christophera Reeve’a w stroju Supermana na tle amerykańskiej flagi (co w historii, gdzie Człowiek ze Stali jest chłopcem na posyłki amerykańskiego rządu, jest nader ironiczne), by gdzieś pod koniec odnaleźć komputerową replikę Batmobilu Tima Burtona. Ten film to doskonała gratka dla fanów komiksów mających swoje dzieci lub młodszych członków rodziny, mogą im bowiem w ciekawy sposób objaśniać pewne specyficzne rzeczy, które w inny sposób nie byłyby aż tak absorbujące.

Równie wielkie pochwały należą się aktorom podkładającym głos postaciom. Peter Weller, kultowy Robocop, doskonale oddał obsesyjność Batmana swoim ciężkim tembrem głosu. Michael Emerson dokonał ciekawej interpretacji Jokera, który budzi się z letargu w szpitalu psychiatrycznym niedługo po powrocie Batmana (swoją drogą, Joker wygląda tutaj jak David Bowie, który był rozważany jako jedna z osób mająca go odgrywać w adaptacji filmowej). David Selby świetnie oddał charyzmę komisarza Gordona, z nostalgią przypominając o „The Animated Series”. Gdyby nie zatrudnienie aktorów z wysokiej półki, tak istotnych dla miłośników kina akcji i przygody, to animowany „Powrót Mrocznego Rycerza” straciłby wiele z swojej siły przebicia.

Wady? Nie ma ich za wiele. W oczy rzuca się karygodna pomyłka polskiego dystrybutora, firmy Galapagos, która zapewne nie mając pojęcia o polskich przekładach komiksu, postanowiła przetłumaczyć tytuł animacji na własną rękę. „Mroczny rycerz powrót” można jedynie skwitować sarkastycznym uśmiechem politowania i poczuciem lekceważenia, że dystrybutor nie zrobił odpowiedniego rozeznania. Ponadto, jedną z mniejszych ułomności, było wycięcie kilku kultowych scen oraz skrócenie co poniektórych, jak na przykładzie ponownego budzenia się osobowości Batmana w Bruce’ie. W dodatku scena ostatecznego starcia Batmana z Supermanem została wzbogacona o epickie sceny walki, których nie było w komiksowym oryginale. Te sceny, w porównaniu z poprzednimi, są mniej oddziałujące, ale znów nie rzutują na ogólny odbiór adaptacji.

Cóż mogę więcej rzec – „DKR” w wersji animowanej to uczta dla fanów, miłośników Batmana, dobrego kina akcji i nade wszystko dobrych historii. Jest to fenomenalna, momentami chwytająca za serce opowieść o człowieku, który nie bał się wziąć odpowiedzialności na swoje barki, stając się nie tyle bohaterem, co ideą. Z tej historii inspirowali się wszyscy późniejsi twórcy wyrabiający swoje marki w cieniu sławy Batmana, tacy jak Christopher Nolan. Co zabawne, animowaną adaptację Millera oglądało mi się o wiele lepiej od „The Dark Knight Rises”, który nie sprostał swoim ambicjom, był przeszarżowany, niedopowiedziany oraz denerwujący swoimi uproszczeniami i finałem. Od czasu „Mask of the Phantasm” nie miałem tyle radości z oglądania filmu animowanego z Batmanem. Jest to absolutna jazda obowiązkowa dla miłośników Mrocznego Rycerza. Przekonajcie się sami, jak animacja za 3 i pół miliona dolarów potrafi pobić film zrealizowany za 250 milionów dolarów.

https://www.youtube.com/watch?feature=player_detailpage&v=xF3qCJkrWcA

REKLAMA