ATTACK ON TITAN. Oddaj swoje serce za sprawę! – Recenzje wszystkich sezonów hitowego anime
Attack on Titan to fenomen. Mimo że przeznaczony dla dorosłych widzów, to jest jednym z największych telewizyjnych hitów obecnego okresu. Jako że do tej pory na portalu nie pojawiły się teksty skupione na tej słynnej serii anime, w poniższym materiale znajdziecie recenzje jej czterech sezonów – choć w przypadku najnowszego powinno się mówić raczej o jego pierwszej połowie. Na każdej stronie skupię się na innym sezonie, a jednocześnie będę stopniowo rozszerzał zakres spoilerów. Oznacza to, że o ile w omówieniu pierwszego sezonu nie zamieszczę żadnych kluczowych elementów fabuły, o tyle z omówienia drugiego dowiecie się o najważniejszych wydarzeniach pierwszego, z omówienia trzeciego o tych z drugiego itd. Jednocześnie od razu zaznaczę, że w tekście dotyczącym ostatniego sezonu postaram się uniknąć zdradzania jego historii, więc do lektury wystarczy znajomość sezonu trzeciego. Tyle słowem wstępu – przechodzimy do mięska!
Sezon 1
W przypadku seriali często stosuje się zasadę kilku odcinków. Mam na myśli to, że aby upewnić się co do jakości produkcji, warto obejrzeć więcej niż jeden odcinek i dopiero na podstawie znajomości, powiedzmy, trzech lub czterech odcinków ocenić, czy mamy ochotę brnąć dalej. Wynika to z tego, że początkowy natłok ekspozycji może przytłoczyć i zanim całość wskoczy na właściwe tory, musi minąć trochę czasu. Wspomniana zasada jednak nijak się ma do Attack on Titan. Tutaj już w ramach pilota otrzymujemy garść niezbędnych informacji, źródło motywacji głównego bohatera, skrótowe przedstawienie antagonistów oraz szybkie ustanowienie uniwersum. Dzięki temu całość zasysa naszą uwagę błyskawicznie i zanim się obejrzymy, będziemy odpalać drugi odcinek. Jest to tym bardziej imponujące, że te trwają niewiele dłużej niż 20 minut, więc momentami tempo jest naprawdę zabójcze.
Historia koncentruje się na konflikcie ludzkości z tajemniczymi stworami o człekokształtnej budowie ciał, tytułowymi tytanami, których wysokość sięga od kilku do nawet kilkudziesięciu metrów. Stworzenia te żywią się ludźmi i wydaje się to motorem napędowym ich istnienia. Aby uniknąć wchodzenia im w drogę, ludzie ukrywają się za ogromnymi murami, a na zewnątrz wyruszają tylko specjalnie przygotowane do tego oddziały zwiadowcze – co nie zmienia faktu, że przeważnie wracają w znacznie uszczuplonym składzie. Jednak w momencie rozpoczęcia opowieści przed jednym z murów (są ich trzy) pojawia się wysoki na 60 metrów tytan i niszczy bramę wejściową, co skutkuje wtargnięciem potworów na teren miasta i zagładą tutejszych mieszkańców. Niewielu z nich udaje się uciec, ale wśród nich znajdziemy Erena Yeagera, 10-letniego chłopca, i dwójkę jego przyjaciół – zakochaną w nim Mikasę o niebywałych zdolnościach bojowych i inteligentnego, obdarzonego zmysłem taktycznym Armina. Z perspektywy tej trójki przyjdzie nam oglądać zarówno pierwszy, jak i kolejne sezony.
Motywacja Erena jest prosta, ale zrozumiała: po tym, jak na jego oczach matkę pożera tytan, poprzysięga wymordować wszystkich przedstawicieli tego gatunku. W tym celu wraz z przyjaciółmi wstępuje do wojska, na czym też koncentrują się pierwsze odcinki. Już w pierwszym sezonie możemy zauważyć wyraźny podział na dwie części – zarówno pod względem tematyki, jak i fabuły – który będzie obowiązywał do końca (z wyjątkiem drugiego sezonu, znacznie krótszego od pozostałych). W tym przypadku pierwsza połowa skupia się na nastolatkach żołnierzach (następuje przeskok czasowy i członkowie grupy Erena mają 15-17 lat, choć zaczynają szkolenie jeszcze jako dzieci), ludziach wychowanych w świecie pełnym przemocy, którzy muszą przejść przyspieszony okres dorastania. Kiedy ruszają do walki wyposażeni w długie i ostre miecze oraz pozwalające przemieszczać się w powietrzu kombinezony będące połączeniem wyciągarek linowych z silnikami spalinowymi, wcale nie przemieniają się przy tym w typowych dla pozycji młodzieżowych herosów. Wręcz przeciwnie – pierwsza poważna potyczka okazuje się kompletną katastrofą i skutkuje wyjątkowo bezceremonialną śmiercią większości oddziału. Warto przy tym wspomnieć, że nie bez powodu seria ta nie jest przeznaczona dla młodszych odbiorców – trup ściele się gęsto, ludzie umierają w przerażająco okrutny sposób, a ich płeć czy nawet wiek nie mają dla losu żadnego znaczenia.
Przy pierwszym kontakcie jest to zaskakujące, gdyż rzadko kiedy twórcy pozwalają sobie na tak swobodne podejście do uśmiercania postaci. Swego czasu za podobną bezwzględność chwalono Martinowską Grę o tron, jednak pokusiłbym się o stwierdzenie, że autor mangi Hajime Isayama (Attack on Titan jest wszakże adaptacją – niezwykle wierną materiałowi źródłowemu, warto dodać) poszedł o krok dalej. W jednym odcinku poznajemy bohaterów, stopniowo nabieramy do nich sympatii, by w następnym zobaczyć ich brutalny zgon – a czasami rozrzucone niedbale zwłoki czy ich fragmenty. Przekaz wydaje się prosty: tytani to nie żarty, są niewyobrażalnie niebezpieczni, a ludzkość uczestniczy w niezwykle nierównej walce. Gatunkowo Attack on Titan najbliższy jest więc dramatowi wojennemu, co dodatkowo uwydatnia fakt, że grupa towarzyszy Erena szybko przeistacza się w bohatera zbiorowego. Ich historie poznajemy za sprawą retrospekcji i ekspozycji. Nie są to przesadnie złożone postacie, ale z pewnością nie nazwałbym ich tekturowymi – Isayama zadbał o to, by każdy miał odpowiednie tło i podłoże emocjonalne, a ich działania wynikały z konkretnych wydarzeń z przeszłości, najczęściej dramatycznych. Część otrzymuje zaś osobne wątki, które rozciągną się na kolejne sezony.
Są oni jednocześnie na tyle wyraziści, że szybko wskażemy w tej charakternej paczce swoich ulubieńców. Jedną z najbardziej ukochanych przez masowego odbiorcę postaci jest Levi, porażająco utalentowany żołnierz będący właściwie jednoosobową armią i bez żadnego problemu radzący sobie w pojedynkę z nawet najgroźniejszymi tytanami. Na podstawie pierwszego sezonu sam jednak ulokowałem swoją sympatię głównie w Annie, niepozornej, a przy tym pozornie apatycznej nastolatce, która rzadko kiedy się odzywa, zaś kiedy już to robi, z jej ust płyną gorzkie słowa wymierzone we wszelkiego rodzaju elity. Jej antyelitarny charakter znajdzie też odzwierciedlenie w tematyce anime, choć na to będziemy musieli poczekać do kolejnych części. Najwięcej zarzutów można kierować pod adresem głównego bohatera, zwłaszcza gdy po raz n-ty przyjdzie nam wysłuchiwać jego wewnętrznych monologów lub gdy przez jego błędną ocenę sytuacji dojdzie do tragedii. Jednowymiarowa wydaje się także Mikasa – do tego stopnia zafiksowana na swoim uczuciu i potrzebie ochrony Erena, że wszystko inne odsuwa na dalszy plan. A że robi to przy każdej możliwej okazji, to w pewnym momencie łatwo o znużenie.
Wszystko to przestaje mieć jednak znaczenie, kiedy już dochodzi do potyczek z tytanami. Te zaprezentowane są wprost znakomicie. Niemalże czujemy opór powietrza na twarzy, gdy bohaterowie przemieszczają się pomiędzy uliczkami miasta z ogromną prędkością, a także siłę uderzenia, gdy któryś z nich rozkwasi się na wyciągniętej tytaniej ręce. Twórcy nie stronią od ukazywania ogromnej postury tytanów w pełnej krasie, ale przypominają nam również cały czas, że z perspektywy niewielkich rozmiarami ludzi sytuacja wygląda przerażająco. Momentami ogląda się to jak kino grozy, kiedy obrazy ulegają zakrzywieniu, a kolory wypaczeniu, za pomocą czego autorzy przedstawiają strach, jaki budzą potwory w ludzkości. Potwory, warto dodać, komiczne na pierwszy rzut oka, zważywszy na ich dysproporcjonalne sylwetki czy nagość. Już dawno nie widziałem przeciwników portretowanych w podobnie ambiwalentny, ale niedający złudzeń co do stopnia zagrożenia sposób. Postacie ludzkie to prostsze, eksponujące stany emocjonalne projekty. Mój największy podziw wzbudzają jednak dopracowane, bogate w detale tła.
Attack on Titan pozwala na własnej skórze odczuć beznadziejną sytuację ludzkości, jak i uwierzyć, że jest jeszcze szansa na ratunek. Tym bardziej gdy na skutek pewnych wydarzeń pojawi się promyczek nadziei – ale by dowiedzieć się, co się z tym promyczkiem nadziei stanie, będziemy musieli sięgnąć po resztę serialu…