search
REKLAMA
Recenzje

ANDOR. SEZON 2. Rebelii ciąg dalszy [RECENZJA, odc. 1-3]

Serial Tony’ego Gilroya to wciąż jedna z najlepszych produkcji ze świata Gwiezdnych wojen.

Jędrzej Paczkowski

23 kwietnia 2025

REKLAMA

Spośród wielu elementów, które wyróżniały pierwszy sezon Andora na tle innych gwiezdnowojennych produkcji (i które zapewniły mu miano „Gwiezdnych wojen dla dorosłych”), co bardziej spostrzegawczy fani zwrócili uwagę na jeden, szczególnie interesujący detal. W jednej z finałowych scen sezonu tytułowy bohater zapoznał się z manifestem napisanym przez młodego rebelianta-idealistę, Karisa Nemika. Jego kluczowy moment, skierowany do wszystkich wątpiących w sens walki ze złym Imperium, brzmiał po prostu: „Spróbuj”. Uważni widzowie dostrzegli tu polemikę (podobno niezamierzoną) z pamiętnym „Rób albo nie rób – nie ma próbowania”, wygłoszonym przez Yodę w Imperium kontratakuje, a co za tym idzie – z całą dotychczasową filozofią sagi. Ten moment dobitnie pokazywał zmianę perspektywy, jakiej dokonał serial Tony’ego Gilroya – od czarno-białego konfliktu Jedi i Sithów w stronę bardziej niejednoznacznej opowieści. Z kolei drugi sezon Andora kontynuuje tę tematyczną ścieżkę i dodatkowo pogłębia podjęte wcześniej wątki.

Od wydarzeń z ostatniego odcinka minął już rok, a Cassian Andor i pozostali bohaterowie wciąż „próbują” wywalczyć sobie lepsze życie, bez imperialnego buta wiszącego nad ich głowami. W otwierającej scenie Andor przekonuje swoją towarzyszkę broni, że nawet jeśli zginie ona podczas misji, jej poświęcenie nie pójdzie na marne. To w rozpoczynających sezon odcinkach bodaj jedyny promyczek nadziei – w dalszej części Gilroy konfrontuje słowa bohatera z brutalną rzeczywistością partyzanckiej walki.

Seria prowadzonych równolegle wątków – misji Cassiana, jego przyjaciół ukrywających się na rolniczej planecie przed imperialnymi wysłannikami, konspiracyjnych rozgrywek senator Mon Mothmy w trakcie wesela jej córki – połączona jest wspólnym tematem „efektów ubocznych” rebelii. Najważniejszym z nich jest tu narastająca paranoja – niepewność, czy twój przyjaciel wróci cało z misji albo czy wieloletni towarzysz niedoli nie postanowi nagle (metaforycznie lub dosłownie) strzelić ci między oczy. Każdy z przedstawionych wątków pokazuje ten motyw od innej strony – przyjaciele Cassiana, próbujący uniknąć schwytania przez żołnierzy Imperium, z narastającym niepokojem oczekują jego powrotu, z kolei on sam trafia w sam środek konfliktu o przywództwo w grupie przypadkowo poznanych partyzantów. Wbrew pozorom, najistotniejsza jest tu chyba jednak historia Mon Mothmy, która jest zmuszona zaaranżować małżeństwo córki z synem szemranego bankiera, aby w ten sposób zapewnić finansowanie rebelii.

Na przeciwnym biegunie plasuje się wątek imperialnych funkcjonariuszy, Syrila Karna i Dedry Meero. Nawet jeśli w otwierających odcinkach funkcjonuje on głównie po to, aby zarysować historię w dalszej części sezonu, to wciąż zazębia się tematycznie z przygodami Andora i spółki. Gilroy po raz kolejny pokazuje tu absurdalną (a przez to jeszcze bardziej uderzającą) stronę konfliktu. Imperialne briefingi wciąż przypominają korporacyjne narady, podczas których plany wyzysku bezbronnych obywateli ustalane są przy ciastku i filiżance kawy (czy co tam piją mieszkańcy odległej galaktyki). Podobny wydźwięk ma zresztą moment, w którym bratobójczy konflikt w szeregach partyzantów przybiera formę… gwiezdnowojennej wersji gry w „papier, kamień, nożyce”.

Jako fan sagi Lucasa, od początku uważałem przypiętą Andorowi łatkę „Gwiezdnych wojen dla tych, którzy nie lubią Gwiezdnych wojen” za dość krzywdzącą. Muszę jednak przyznać, że na obecnym etapie serii wciąż nie znajdziemy w tym świecie nic równie sprawnego scenariuszowo – i nie chodzi mi wyłącznie o tematyczną dojrzałość serialu. Uwagę zwracają również wyraźne „lustrzane” motywy, które rytmizują całość i nadają jej spójnego charakteru. Część z nich łączy ze sobą oba sezony (finałowa sekwencja montażowa, odsyłająca do trzeciego odcinka pierwszej serii), inne w symboliczny sposób spajają poszczególne wątki (motyw „pozorowanych uśmiechów” Dedry Meero, Mon Mothmy i „szarej eminencji” rebelii, Luthena Raela).

Jeżeli mieliście obawy, czy Tony Gilroy podtrzyma poziom pierwszego sezonu Andora, możecie odetchnąć z ulgą. Pierwsze odcinki nowej serii podnoszą poprzeczkę jeszcze wyżej i zaostrzają apetyt na ciąg dalszy. Serial o burzliwych początkach galaktycznej rebelii to wciąż jedna z najlepszych produkcji, jakich fani sagi kiedykolwiek mieli okazję doświadczyć. Jeżeli zaś, z jakiegoś powodu, nie należycie do grona sympatyków Gwiezdnych wojen – podejrzewam, że również wy znajdziecie tu coś dla siebie.

Jędrzej Paczkowski

Jędrzej Paczkowski

Absolwent filmoznawstwa UAM. Fan Kurosawy, westernów, Muppetów, kina gore i wszystkiego, co pomiędzy.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA