search
REKLAMA
Od szeptu w krzyk

AMERYKAŃSKI WILKOŁAK W LONDYNIE. Wciąż w czołówce horrorów o wilkołakach

Zrealizowany w 1981 roku przez Johna Landisa Amerykański wilkołak w Londynie do dzisiaj pozostaje jednym z najbardziej kultowych horrorów komediowych

Krzysztof Walecki

28 października 2023

AMERYKAŃSKI WILKOŁAK W LONDYNIE. Jeden z dwóch najlepszych filmów o wilkołakach
REKLAMA

… a dla wielu prawdziwym numerem jeden wśród filmów o wilkołakach. Gdybym był złośliwy, napisałbym, że powodem tego jest raczej mizerna jakość większości obrazów, których głównym motywem jest przemiana człowieka w owłosioną bestię – z tych najbardziej udanych wymienić należy przede wszystkim Skowyt Joego Dantego (1981) oraz Wilka Mike’a Nicholsa (1994), a później Zdjęcia Ginger Johna Fawcetta (2000), Dog Soldiers Neila Marshalla (2002), a być może i jednego z klasycznych Wilkołaków, czy to studia Universal, czy Hammer. I choć horror jest u Landisa gatunkiem nadrzędnym, siła jego filmu bierze się z tego, że będąc również komedią, nie zdradza, gdzie kończy się, a gdzie zaczyna żart.

Tytułowym Amerykaninem jest David (znakomity David Naughton), który wraz ze swoim kumplem Jackiem (Griffin Dunne, Po godzinach) w trakcie wycieczki po angielskiej wsi zostaje zaatakowany przez wilkołaka. Jack ginie na miejscu, podczas gdy David uchodzi z życiem i z niewielkimi obrażeniami trafia do Londynu. W szpitalu bohater nawiązuje bliską relację z opiekującą się nim pielęgniarką, Alex (cudowna Jenny Agutter, znana z Walkabout i Jeźdźca), ale również spotyka ducha swojego martwego przyjaciela, który ostrzega go, że w trakcie następnej pełni księżyca David zamieni się w bestię.

amerykański wilkołak w londynie

Z jednej strony film charakteryzuje się bardzo klasycznym szkieletem fabularnym dla tego typu opowieści – zaatakowany przez wilkołaka bohater sam ulega przemianie w potwora, a że równocześnie poznaje miłość swojego życia, tragizm sytuacji podbity jest melodramatem. Nietrudno przewidzieć, jak to wszystko się skończy, zwłaszcza że Landis jest wielkim miłośnikiem konwencji, czego potwierdzeniem była napisana przez niego w 2011 roku książka Monsters in the Movies, przewodnik po najsłynniejszych kinowych potworach. Ale w 1981 roku był to reżyser przede wszystkim komedii, autor przebojowej w Stanach Zjednoczonych Menażerii (1978) oraz kultowych na całym świecie Blues Brothers (1980), a nadejść jeszcze miały Nieoczekiwana zmiana miejsc (1983), Szpiedzy tacy jak my (1985), Trzej Amigos (1986) oraz Książę w Nowym Jorku (1988). Na podstawie tych tytułów śmiało można uznać Landisa za jednego z najważniejszych amerykańskich reżyserów komediowych lat osiemdziesiątych. Jego Wilkołak pozornie odstaje od tej stawki, choć od samego początku jest to horror przefiltrowany przez niesforną wyobraźnię jego twórcy.

Począwszy od balansowania między nie tylko grozą a komedią, ale też różnymi odmianami humoru, przez wybór piosenek do ścieżki dźwiękowej, które w przeważającej większości mają w tytule słowo „księżyc”, po finał, tak nagły, że kiedy pojawią się na ekranie napisy końcowe ilustrowane rockandrollowym klasykiem, jesteśmy momentalnie wytrąceni z seansu, dzieło Landisa ma w sobie coś z żartu, nie zawsze zrozumiałego. Epizod z Frankiem Ozem (którego głos znają wszyscy fani Yody i Miss Piggy) w roli konsula oburzonego zachowaniem rozhisteryzowanego Davida, kiedy ten dowiaduje się o śmierci przyjaciela, zaskakuje nie mniej niż wyborna scena koszmaru sennego z nazistowskimi monstrami likwidującymi rodzinę głównego bohatera w ich amerykańskim domu na przedmieściach. Kiedy bohater się budzi, a my myślimy, że uciekliśmy od jego makabrycznego snu do rzeczywistego świata, Landis serwuje nam kolejną niespodziankę. Ta tonacyjna huśtawka, przez to, że tak konsekwentna, staje się pewną stałą filmu, którego żarty są często puentowane jump scare’ami, a horror doprowadzony do granic śmieszności.

amerykański wilkołak w londynie

Ale kiedy trzeba, Landis jest poważny. W najbardziej pamiętnej scenie filmu, tej, która przyniosła Rickowi Bakerowi jego pierwszą nagrodę Akademii za charakteryzację (w kategorii, do tamtego momentu, nieobecnej na Oscarach), David zamienia się na naszych oczach w wilkołaka i jest to dla niego wyjątkowo bolesny proces. Muzyka, którą słyszymy w tle, ponownie wydaje się nie pasować do tego, co widzimy na ekranie, ale nie ma nic śmiesznego w przerażeniu głównego bohatera, nawet wtedy, gdy łamie on czwartą ścianę, wyciągając do widza rękę i spoglądając wprost w kamerę. Ryzykowny zabieg, mogący zamienić się w jeszcze jeden żart, jednak dzięki przekonującej grze Naughtona, przełomowym efektom Bakera oraz niebywałemu talentowi reżyserskiemu Landisa moment ten sprawia, że sami odczuwamy cielesny horror Davida. Być może również dlatego, że wcześniej komedia była tak silnie obecna w filmie, scena ta poraża tym mocniej – oczekujemy bowiem, że w każdej chwili reżyser przełamie grozę śmiechem, lecz ten nie nadchodzi, a dokonująca się przemiana w zwierzę trwa w najlepsze, okraszona krzykami głównego bohatera.

Późniejsze sceny opierają się w dużej mierze na dowcipach z brytyjskiej mentalności, która na potencjalne zagrożenie nakazuje reagować w sposób beznamiętny i władczy, aż do momentu, gdy ofiara orientuje się, że stanęła oko w oko z potworem. Jednak zawarta w tytule obietnica horroru nie musi być traktowana dosłownie – David od początku jawi się jako nieokrzesany (choć zawsze sympatyczny) Amerykanin w miejscu, w którym wszyscy wokół zachowują się wstrzemięźliwie. Nie musi zamieniać się w wilkołaka, aby być całkiem innym zwierzęciem od bardziej cywilizowanych Anglików. Czy ci rzeczywiście tacy są? Landisa nie interesuje odpowiedź na to pytanie, choć czytany przez Alex Jankes na dworze Króla Artura Marka Twaina sugeruje, że pod płaszczykiem prześmiewczej opowieści może kryć się pewna refleksja.

amerykański wilkołak w londynie

W to jednak niespecjalnie wierzę. Amerykański wilkołak w Londynie pozbawiony jest większych ambicji – tekst nie niesie z sobą ciekawych obserwacji na temat różnic lub podobieństw między ludzką a zwierzęcą naturą ani zderzenia dwóch całkiem odmiennych kultur. Wszystko to służy wyłącznie zabawie, często krwawej i znajdującej humor przez nagromadzenie elementów, które do siebie zwyczajnie nie pasują. Jedyna wartość, jaką możemy zaobserwować podczas seansu, to shock value – bez względu na to, czy dana scena opiera się bardziej na komedii, czy na horrorze, jej efekt końcowy ma być dla widza nagły, niespodziewany i często wytrącający z równowagi.

amerykański wilkołak w londynie

Landis spróbował tej samej sztuczki w Niewinnej krwi (1992), ale film o wampirzycy zabijającej gangsterów był już pozbawiony energii i szoku charakterystycznych dla jego Wilkołaka. Dużo lepiej pod tym względem wypadł ostatni film w dorobku amerykańskiego reżysera, Burke i Hare (2010), choć komedia zdecydowanie bardziej dominowała tu nad horrorem. I tylko raz Landis chciał nas wystraszyć bez konieczności podparcia się humorem – w jego noweli kinowej Strefy mroku (1983) główny bohater, rasista, wciela się kolejno w przedstawicieli znienawidzonych przez siebie nacji i ras: Żyda podczas II wojny światowej, osobę czarnoskórą prześladowaną przez Ku Klux Klan i Wietnamczyka. Powstała historia dająca do myślenia, ale ciesząca się złą sławą z powodu tragedii na planie, w wyniku której zginęli grający główną rolę Vic Morrow oraz dwójka dzieci.

REKLAMA
https://www.perkemi.org/ Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor Slot Gacor 2024 Situs Slot Resmi https://htp.ac.id/