AMERYKAŃSKI KOSZMAR. Jak bardzo można uwierzyć w historię z filmu? [RECENZJA]
Na Netflixie furorę robi od kilku dni miniserial Amerykański koszmar, piętnujący negatywne efekty kultury patriarchatu, jeśli chodzi o stosunek policji do przemocy seksualnej wobec kobiet. Wyreżyserowały i wyprodukowały go doświadczone w tematyce true crime Felicity Morris i Bernadette Higgins. Wcześniej miały na koncie Oszusta z Tindera, więc sprawdziły już, jak realizować tego typu historie, żeby wywołać u widzów maksymalne zainteresowanie tematem. A nie był on prosty i oczywisty – porwanie Denise Huskins elektryzowało lokalną społeczność Kalifornii w 2015 roku. Nikt z początku nie sądził, że będzie takim wyzwaniem dla policji, dziennikarzy i nawet opinii publicznej – wyzwaniem rzuconym im wszystkim, co do zdolności dociekania, co jest prawdą, a co kłamstwem. A może wyzwaniem rzuconym przede wszystkim instytucjom amerykańskim, których zadaniem jest ochrona obywateli, a jednak nie jest tak trudno, żeby przeciętny w sumie obywatel chory na chorobę afektywną dwubiegunową dosłownie wywiódł wszystkich w pole. Pozostaje jeszcze film Zaginiona dziewczyna. Jak dalece on wpłynął na całą sprawę?
Amerykański koszmar składa się z trzech odcinków – pierwszy to opowieść Aarona Quinna, drugi przedstawia historię porwanej Denise, a trzeci to coś w rodzaju rozliczenia całej historii, gdy pojawiła się na scenie nowa postać – Matthew Muller. Nie jestem zwolennikiem budowania tego typu dokumentów na zasadzie prób zainteresowania widza samym działaniem przestępcy oraz jego osobowością. To powoduje jedynie niepotrzebną fascynację zaburzonym osobnikiem, a nie daje wybrzmieć emocjom ofiar. Amerykański koszmar jest pod tym względem zrobiony z ogromnym szacunkiem. Pozwala ofiarom rozliczyć się psychologicznie z popełnioną na nich zbrodnią oraz przedstawia wciąż aktualne mechanizmy poniżania kobiet nawet w ramach tzw. równości wobec prawa, zwłaszcza gdy sprawy dotyczą przemocy seksualnej. Znamy wiele takich przypadków z naszej polskiej rzeczywistości, że to ofiara gwałtu jest winna, a nie napastnik. Podobnie za oceanem, co twórczynie dokumentu zręcznie piętnują, jakże sugestywnie przedstawiając sposób myślenia policjantów i agentów FBI, którzy woleli zasugerować się historią z filmu Zaginiona dziewczyna, niż postarać się rozwiązać sprawę. Ich zła wola przede wszystkim była przyczyną błędów proceduralnych, a nie wadliwy system. A w takich sprawach właśnie błędy tłumaczy się systemem, który nie pozwala ludziom działać. To bujda. Zawsze człowiek jest odpowiedzialny za decyzje, które podejmuje, a nie żaden bezosobowy system. On służy tylko jako zasłona, żeby wytłumaczyć indolencję lub złą wolę ludzi. Za dużo znamy podobnych przypadków z polskiej rzeczywistości, motywowanych głównie kulturowo, a dokładnie: płciowo.
Twórczynie dokumentu umiejętnie pokazały te mechanizmy, właśnie poprzez opowieść w stylu true crime, nie opierając się jednak, jak duża część tego typu dokumentalistów, na wytwarzaniu sztucznej sensacji, bazującej na osobowości przestępny. Matthew Muller, gwałciciel, który stał za sprawą uprowadzenia Denise Huskins, pozostał w tle. Konstrukcja dokumentu bazuje na nagraniach przesłuchań i wypowiedzi poszkodowanych oraz członków ich rodzin. Materiał jest dość świeży, więc informacji było w mediach pod dostatkiem. Wystarczyło je umiejętnie skompilować oraz zaangażować do serialu ofiary, co było zapewne najtrudniejsze – ich wizerunek, sposób jego prezentacji, mógł wpłynąć na odbiór produkcji przez widzów. Mogło być znów za bardzo sensacyjnie, zbyt patetycznie lub wręcz zbyt cukierkowo. Gdzieś udało się uchwycić ten balans, chociaż mam świadomość, że dla wielu widzów w Polsce, wciąż może być zbyt dramatycznie, bo woleliby reportersko i sensacyjnie, jak w programie 997. Amerykański koszmar to jednak nie tego typu historia. Co ciekawe, w ramach gatunku true crime twórczynie dokumentu zminimalizowały także udział aktorów w rekonstrukcjach zdarzeń. Są to tylko krótkie wstawki i to bez twarzy, a obraz ofiar i napastnika jest tworzony za pomocą ich własnych cielesnych wizerunków podczas prezentowanych widzom filmowanych na wprost monologów. Przydaje to historii realizmu, a nie kreuje w wyobraźni odbiorcy sztucznych scen, jak np. nagminnie dzieje się to w dokumentalnych rekonstrukcjach katastrof lotniczych. I taki sposób narracji wcale nie jest nudny.
Prócz niewątpliwie poważnych problemów społecznych, które przejawiają się w opieszałym działaniu policji, dokument porusza jeszcze ważny problem – z jaką siłą fikcja kina oddziałuje na świadomość ludzi. Produkcja Zaginiona dziewczyna Davida Finchera tak bardzo wryła się w świadomość policjantów, że uznali ją za wzorzec do naśladowania przez parę Denise i Aarona, tylko właściwie po co? Do przekazania okupu nie doszło. Zaginiona się nagle odnalazła. Jedynym problemem dla policji było doniesienie o gwałcie na ofierze. Cóż mogli zyskać na tym zaginiona i jej chłopak, prócz chwilowej medialnej sławy oraz oszukania agentów FBI? Warto też sobie uświadomić, że po aresztowaniu Mullera i zamknięciu sprawy wciąż nie odpowiedziano na szereg ważnych pytań. Np. co miała wspólnego była dziewczyna Aarona z porwaniem i dlaczego porywacz chciał ją właśnie porwać, a nie Denise? Kolejne pytanie to: czy porywacz był jeden, czy może było ich więcej? No i ostatnie, jak bardzo ze sprawą powiązany był jeden z agentów FBI, który okazał się aktualnym partnerem byłej dziewczyny Aarona. Już na pierwszy rzut oka widać, że nie są to wątki bez związku i czysto przypadkowe. Można nawet odnieść wrażenie, że wpadło w sidła tylko najsłabsze ogniwo, a plan był pierwotnie zupełnie inny. Na rozwiązanie sprawy nałożyło się więc kilka czynników – indolencja policji, nie profesjonalizm porywacza oraz łut szczęścia, że policjantka z policji w Dublinie w Kalifornii okazała się bardziej dociekliwa i empatyczna. Denise i Aaron mieli więc szczęście, że przetrwali tę sprawę, która ostatecznie zakończyła się wypłaceniem im 2,5 miliona odszkodowania oraz uzdrowieniem ich życia osobistego. Resztę przykrywa mgła tajemnicy, nad którą każdy z nas może się teraz pochylić dzięki dokumentowi Netflixa Amerykański koszmar.