ALMOST HUMAN. Zaskakująco dobry serial science fiction
Z jednej to przeciętny procedural z oklepanymi kryminalnymi sprawami, z drugiej zaś to interesujący sci-fi z solidną grą aktorską i dużym potencjałem, który drzemie w powoli rozwijanej głównej fabule.
Akcja Almost Human, serialu J.H. Waymana („Fringe”, „Inspektor Eddie”) rozgrywa się w niedalekiej przyszłości na ulicach Los Angeles w roku 2048. Wraz z rozwojem technologii rozwinęła się przestępczość, z którą nie może sobie poradzić policja. Dlatego każdy ze stróżów prawa ma przydzielonego androida ze sztuczną inteligencją. Po prawie dwóch latach przerwy spowodowanej nieudaną akcją i utratą nogi, do służby powraca John Kennex (Karl Urban – najbardziej pamiętany z „Władcy Pierścieni” i oczywiście „Dredda 3D”). Woli on jednak do pomocy robota starszej generacji, który ma o wiele bardziej rozwiniętą swobodę wyboru i uczucia (dlatego ten typ został wycofany). John odnajduję jednego z nich, Doriana (Michael Ealy – „Californication”, „Uśpiona Komórka”) i postanawia wraz z nim zwalczać przestępczość w Mieście Aniołów.
Relacje między zgorzkniałym Kennexem, a ciepłym i uczuciowym androidem Dorianem to najmocniejszy punkt serialu. Ich rozmowy są pełne wyważonego i naturalnego humoru, co stanowi dobrą spoiwo między właściwą akcją. A tej jest nie mało. Mamy tu do czynienia z typowym serialem proceduralnym, w którym – gdzieś na drugim planie – pojawia się wątek spinający każdy odcinek w koherentną całość, w tym wypadku – tajemniczej organizacji, która dąży do przejęcia totalnej władzy. Większość odcinków porusza zupełnie inne tematy, które są dobrze znane miłośnikom telewizyjnych kryminałów: skorumpowani gliniarze, ochrona jedynego świadka, nowy rodzaj narkotyków, prostytutki, tajemnicze zabójstwa. Można powiedzieć, że „Almost Human” nie wybija się niczym szczególnym.
Z jednym ale – całość została przyozdobiona bardzo ciekawym światem sci-fi. Począwszy od genialnych protez (którą ma Kennex), poprzez subtelne gadżety użytku codziennego, a na syntetycznych duszach skończywszy – mamy obraz nowoczesnej przyszłości, która nie wiedzie tylko ku przepaści. Wspomniana dusza to wynalazek wszczepiony m.in. Dorianowi. Dlatego też ze względy na ograniczoną możliwość kontroli tego typu androidy zostały wycofane z produkcji, a ich twórcy zabrano licencje. Nieuchronny wydaję się konflikt z maszynami i ich stwórcą, który nie pogodził się z porażką. Tym bardziej wydaje się ciekawa postać tytułowego „prawie człowieka”, który, mając możliwość wyboru, będzie musiał zdecydować, po której stronie chce stanąć. Jego emocje świetnie odzwierciedla Michael Ealy. Aktor, który oprócz „Californication” i „Takers” nie zapadł mi za bardzo w pamięci ze swoimi kreacjami, w „Almost human” jest niezwykle wiarygodny i znakomicie współgra z Karlem Urbanem. Gwiazdy tego formatu raczej nie trzeba przedstawiać: jego możliwości są dobrze znane z dużego ekranu, a rola twardziela z bronią dobrze mu służy. Kennex to jednak postać nie taka prosta i jednopłaszczyznowa. Trauma, którą przeżywa po zdradzie dziewczyny, która okazała się terrorystką, a na dodatek utrata nogi i problemy z przyjęciem się protezy sprawiają, że portret psychologiczny tej postaci nie jest aż tak banalny, jakby można się było spodziewać.
Warto wspomnieć również o bohaterach drugoplanowych. Moją największą sympatie zaskarbił sobie lekko świrnięty naukowiec pracujący dla policji, Rudy Lum (Mackenzie Crook – „Gra o tron”, „Piraci z Karaibów”). Zawiodłem się natomiast na niedoszłej, telewizyjnej Wonderwoman, czyli Minka Kelly, która wciela się w postać detektyw Valerie Stahl. Aktora, do której miałem duże nadzieje po zgrabnie zagranej roli we „Friday night lights”, w „Almost human” – oprócz pięknej buzi – nie stanowi żadnej wartości. Sztuczny uśmiech i zero emocji – tak w skrócie można opisać jej postać.
Nieodłączne w serialach sci-fi są nawiązania do klasyków tego gatunku. Jak nie trudno się domyślić „Almost Human” w wielu motywach przypomina „Łowcę androidów”. Już sam opis fabuły powinien nakierować widzów właśnie na obraz Ridleya Scotta. Parę elementów, jak chociażby sposób przypominania przez Kennexa zdarzeń z nieudanej akcji, odnosi się do „Pamięci absolutnej”. Dobrze, że twórcy nie starają się przedobrzyć ze swoją wizją przyszłości i zachowują pewien realizm w tym wszystkim, a jeśli już czerpią inspiracje ze starszych produkcji, to wybierają tylko te najistotniejsze rzeczy. Serial jest więc w tym podobny trochę do “Raportu mniejszości” Stevena Spielberga (choć nie jest aż tak efektowny), z którym zresztą dzieli czas akcji (połowa XXI wieku).
Niewątpliwą wartością dodatnią w ocenie “Almost human” jest fakt, że trudno znaleźć obecnie dobry serial SF w amerykańskiej telewizji. Na pewno swoją widownie ma „Falling skies” ale to trochę inna tematyka. Na pewno jakimś sukcesem jest “Helix” , który zadebiutował w styczniu na kanale SyFy, ale to też inna bajka, o której zresztą wkrótce napiszemy. Kilka lat temu stacja Fox emitowała „Terminator: Kroniki Sary Connor” i prędzej już do tego serialu można porównywać „Almost Human”. Wtedy tej ambitnej produkcji udało się przetrwać zaledwie dwa lata.
Wszystko jednak wskazuje na to, że produkcja Waymana dostanie zielone światło na kręcenie drugiego sezonu. Martwi mnie fakt, że po 10 odcinkach ciągle wiadomo tak niewiele odnośnie motywu przewodniego. Dla widzów niekoniecznie lubiących seriale proceduralne może to być bariera nie do przejścia i skończą oglądać „Almost Human” po paru epizodach. Twórcy powinni bardziej kierować się w stronę tego, co jest robione w „Person of interest”, gdzie wszystko zostało świetnie połączone i ciągle mamy wrażenie, że każdy odcinek to część jakieś większej opowieści. Tutaj mi tego brakuje ale potencjał jest ogromny, dlatego więc warto dać szanse Kennexowi i Dorianowi.
Tekst z archiwum film.org.pl