Alicja po drugiej stronie lustra
Trudno powiedzieć, czego spodziewali się ci, którzy dziś pomstują na kontynuację ekranowych przygód Alicji Kingsleigh. Zastąpienie Tima Burtona mało znanym Jamesem Bobinem mogło co prawda wywołać obawy, ale z wygłaszaniem opinii należało wstrzymać się do premiery ostatecznego efektu tej zmiany. A ten, ku zaskoczeniu jednych i niezadowoleniu drugich, jest zupełnie przyzwoitym, dynamicznym i zabawnym kawałkiem kina spod znaku Nowej Przygody.
Alicja po drugiej stronie lustra nie jest wierną adaptacją powieści Lewisa Carrolla, bo też nie mogła nią być – filmy o przygodach Alicji dzieli aż sześć lat, podczas gdy wydarzenia z pierwszej i drugiej części powieści zaledwie pół roku. O ile więc słynny autor nie miał trudności z manipulowaniem czasem na kartach powieści (kontynuacja została wydana również po sześciu latach od premiery Alicji w Krainie Czarów), o tyle dużo trudniej byłoby zastosować ten zabieg na ekranie – młodziutka w filmie Burtona Mia Wasikowska to dziś zbliżająca się do trzydziestki kobieta, dlatego postanowiono podkreślić jej doświadczenie i dojrzałość na ekranie. Alicję po drugiej stronie lustra rozpoczyna więc sekwencja na statku, którym dowodzi nie kto inny, jak panna Kingsleigh. W efektownej scenie popisuje się męstwem, jakiego nikt nie spodziewałby się po kruchej blondynce – odwaga, którą odnalazła w sobie podczas wizyty w Krainie Czarów, nie opuściła jej, lecz uczyniła dojrzalszą i pewniejszą siebie.
Wpływ wydarzeń z filmu Burtona podkreślany jest w Alicji po drugiej stronie lustra kilkukrotnie (powracający motyw odrzucania niemożliwego), jednak Bobin nakręcił swój obraz w taki sposób, by można było oglądać go jako autonomiczne dzieło. Wiemy oczywiście, że Alicja wcześniej odwiedziła Krainę Czarów, a jej przyjaźń z Kapelusznikiem stanowi oś fabuły, ale znajomość wydarzeń z poprzedniej części nie jest wymagana. Wystarczy dać się ponieść niezwykle dynamicznej akcji i zachwycać wizualnym kunsztem tej historii, by nie odczuć utraty jakości w stosunku do obrazu z 2010 roku. Alicja po drugiej stronie lustra jest być może produkcją mniej mroczną i szaloną, ale tego należało się spodziewać, skoro projekt opuścił Tim Burton. Kontynuacja przygód Alicji prawdopodobnie bardziej niż poprzedniczka miała być skierowana do młodszego audytorium i efekt został osiągnięty, choć mniej skoncentrowani widzowie mogą nie nadążyć za szalonym tempem tej historii. Punktem wyjścia dla filmu Jamesa Bobina są bowiem podróże w czasie.
Gdy Alicja ponownie trafia do alternatywnej krainy swych przyjaciół – tym razem za sprawą tytułowego lustra – odkrywa, że jej ukochany przyjaciel Kapelusznik potrzebuje pomocy. Jedynym sposobem na uratowanie go jest cofnięcie się w czasie do jednego z najstraszniejszych dni w historii Krainy Czarów – Krwawego Czwartku. Aby to zrobić, Alicja musi przechytrzyć Czas, który upersonifikowany jest w osobie Sachy Barona Cohena, wnoszącego do historii wiele swobody i humoru. Jak to zwykle bywa, zagadnienia związane z zaburzeniem kontinuum i innymi tego typu abstrakcyjnymi terminami na ekranie wypadają dość karkołomnie. Każda próba logicznego wyjaśnienia tych pojęć jedynie utrudnia ich zrozumienie, lecz nie wpływa to na czerpanie przyjemności z seansu. Feeria barw pojawiających się na ekranie, ciągle zmieniające się miejsca akcji, a także wprowadzenie szeregu interesujących, zabawnych postaci drugoplanowych sprawiają, że na Alicji po drugiej stronie lustra po prostu nie sposób się nudzić.
A sama Alicja? Cóż, nie da się ukryć, że Wasikowska i Depp to najsłabsze ogniwa tej historii. Chłodna uroda Australijki o polskich korzeniach i niewielkie ilości charyzmy pozwalają błyszczeć postaciom z drugiego planu, zwłaszcza Cohenowi. Johnny, kolejny raz skrywający się pod tonami charakteryzacji, ponownie raczy widzów swą ekstrawagancką mimiką, której potencjał wyczerpał się mniej więcej przy drugiej części Piratów z Karaibów. Dziś Depp, zwłaszcza w świetle ostatnich wydarzeń w jego życiu prywatnym, to aktor zdesperowany, wciąż szukający sposobu na uratowanie kariery. Alicja po drugiej stronie lustra z pewnością nim nie będzie. Choć kontynuacja filmu Tima Burtona nie jest propozycją gorszą od poprzedniczki, straciła poważny argument w boxoffice’owej bitwie – magię reżysera. Nazwisko twórcy Edwarda Nożycorękiego z pewnością pomogło jego filmowi zarobić ponad miliard dolarów w światowych kinach, Bobin zaś – twórca dwóch, całkiem zresztą udanych ekranizacji przygód Muppetów – dla wielu pozostaje reżyserem anonimowym. Trudno spodziewać się, by udało się powtórzyć sukces sprzed sześciu lat.
Mimo wszystko jednak Alicję po drugiej stronie lustra należy uznać za udane przedsięwzięcie. Po dość długiej przerwie udało się odświeżyć widowisko, które zdążyło już ulecieć z pamięci widzów. Alicja powróciła na ekran odmieniona, ale jej przygody wciąż mają w sobie magię i urok, które spodobają się zarówno dzieciom, jak i ich rodzicom. A że kina w duchu Nowej Przygody obecnie mamy jak na lekarstwo, powinniśmy cieszyć się z każdego takiego tytułu na naszych ekranach.
korekta: Kornelia Farynowska