8 CZĘŚCI PRAWDY. Ten film akcji ma coś, co go wyróżnia
Tekst z archiwum film.org.pl (14.04.2008).
Ostatnimi czasy coraz trudniej obejrzeć naprawdę dobry film akcji, w którym oprócz wizualnych wodotrysków rysuje się ciekawie poprowadzona intryga. Można odnieść wrażenie, że twórcom już dawno skończyły się pomysły, a widzom serwuje się cały czas ten sam scenariusz ze zmienioną listą płac. Na pierwszy rzut oka 8 części prawdy jest kolejnym średniakiem w stylu “ktoś ginie, ktoś ucieka, ktoś go goni”, ale całe szczęście ma coś, co go wyróżnia.
Zacznijmy jednak od początku. Pierwsza rzecz: tłumacza tytułu należałoby powiesić i to niekoniecznie za szyję. Jak by nie patrzeć, to Vantage Point w żaden sposób nie da się przetłumaczyć na 8 części prawdy i mimo, że polski tytuł w zasadzie pasuje do formy i sposobu przedstawienia akcji, to jednak, mnie przynajmniej, strasznie drażni. Wyszło trochę tak, jakby “Memento” przetłumaczyć na “Film puszczony od końca”.
Przejdźmy do rzeczy. Salamanka, Hiszpania. Właśnie odbywa się szczyt, w którym uczestniczą głowy państw całego świata. Tematem rozmów jest polityka Stanów Zjednoczonych dotycząca walki z terroryzmem. Akcję poznajemy z perspektywy dziennikarzy telewizyjnych prowadzących z wozu transmisyjnego relacją na żywo. Około południa, dosłownie chwilę po wyjściu na mównicę, prezydent USA Ashton zostaje dwukrotnie trafiony przez snajpera. Narastającą panikę potęguje następująca po kilku minutach silna eksplozja. W tym momencie Vantage Point wyciąga asa z rękawa. Akcja zostaje zatrzymana i cofnięta do godziny 12:00. Całą sytuację obserwujemy z innej perspektywy, poznając dodatkowe szczegóły. To największy plus tego filmu. Widz jest cały czas trzymany w napięciu, ponieważ cofnięcia następują kilkukrotnie, zawsze w intrygujących momentach. Z niekłamaną przyjemnością oglądałem, jak początkowo nieistotne lub nierzucające się w oczy drobnostki nabierają sensu.
Podobne:
"Wszystko cholernie malowniczo wygląda"
Bohaterowie prezentują się mniej więcej tak: agent Secret Service po przejściach (Dennis Quaid), jego partner (Matthew Fox, który wreszcie nie jest Jackiem z Lost), prezydent z poczuciem misji (William Hurt, który nie miał zbyt wiele czasu, żeby się popisać), turysta z USA nierozstający się ze swoją kamerą (Whitaker) i jeszcze wiele postaci, które można by długo wymieniać. Ktoś jest zwodzony, ktoś jest oszukiwany, a ktoś szantażowany, czyli ogólnie rzecz biorąc… nic nadzwyczajnego.
O aktorstwie mogę napisać tyle, że nie przeszkadza w oglądaniu. Nikt nie lśni, ale co ważniejsze – cała obsada sprawdza się w swoich rolach. Quaid jest zmęczony jak trzeba, Whitaker szczery i dobroduszny, a Fox pokazuje, że nie jest aktorem jednej roli. Na chwilę pojawia się również Sigourney Weaver jako realizatorka wizji oglądająca całe zdarzenie oczami kamer. Ciężko przyczepić się również do mniej znanych aktorów – wszyscy trzymają poziom wystarczający dla kina akcji.
Strona techniczna filmu jak zwykle w kinie made in USA stoi na wysokim poziomie. Sceny akcji zrealizowane są bez zarzutu – można niemal odczuć siłę eksplozji i prędkość pościgu. Właśnie – pościg. Bohaterowie świetnie jeżdżą, ale nie są mistrzami kierownicy. Nie poruszają się niezniszczalnymi pojazdami, które sprawiają, że wszystko, czego dotkną, znika w efektownej kuli ognia (patrz: Sean Connery – Twierdza – Hummer). Oczywiście w amerykańskim kinie musiało się znaleźć parę przegięć, ale nie chciałbym zdradzać zbyt wielu szczegółów. Jak powiedział kiedyś Jakub Wędrowycz: wszystko “cholernie malowniczo wygląda”.
Co nie wyszło?
Teraz czas na mniej przyjemną (przynajmniej dla mnie) część, a mianowicie wady. Numero uno: wprowadzenie tak dużej liczby postaci przy filmie trwającym 90 minut to przedsięwzięcie dość karkołomne. Bohaterowie nie są przez to dość wyraźnie zarysowani. Ciężko się z nimi “zaprzyjaźnić”, skoro cała ich przeszłość i wszystkie motywy streszczone są w dwóch, trzech zdaniach. Widz otrzymuje absolutne minimum informacji, które wystarcza, jeśli trochę przymknąć na to oko. Druga rzecz, która mi się nie podobała, to sposób rozwiązania niektórych sytuacji i zakończenie. Scenarzyści przeszarżowali trochę z ilością zbiegów okoliczności.
Krótko podsumowując: niezły scenariusz i świetne wykonanie przesłaniają wymienione przeze mnie wady, więc z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że nie żałuję ani złotówki wydanej na bilet do kina, bo i tak niczego więcej się nie spodziewałem.