search
REKLAMA
Recenzje filmów, publicystyka filmowa polska, nowości kinowe

7 rzeczy, których nie wiecie o facetach

Brunon Hawryluk

16 kwietnia 2016

REKLAMA

Piotr Wereśniak napisał kiedyś na łamach FILMU broszurę o jakże wdzięcznym tytule “Alchemia scenariusza filmowego (czyli nieznośny ból dupy)”. W tym krótkim, bardzo zresztą dowcipnym, tekście zawarł w pigułce najważniejsze porady dla początkujących scenarzystów. Nie muszę chyba dodawać, jak duży wpływ wywarł ten poradnik na młodocianych filmowców. Wiem, bo sam byłem jednym z nich. Tymczasem, kiedy spojrzymy na scenariusz “7 rzeczy…”, zorientujemy się, że Wereśniak o dramaturgii wie tyle, co typowy gość od Złotopolskich albo M jak miłość (zaraz, on też to pisał!).

Gdzie się podział autor Kilera?

Należałoby w zasadzie zacząć od tego, że hejtując nie mam racji, bo film obejrzało już ponad milion widzów, czyli musiał być dobry. Ponadto za kamerą nie stanął tym razem Piotr Wereśniak, jak można by przypuszczać, tylko debiutująca w kinie Kinga Lewińska, doświadczona reżyserka telewizyjna, mająca w swoim portfolio takie hity jak Plebania, Samo życie czy BrzydUla. Więc nie do niego pretensje. A na dokładkę – mylę się potrójnie, ponieważ twórca Kilera i Stacji nie jest nawet autorem pomysłu 7 rzeczy…, które są przecież remakiem popularnego niemieckiego romcomu Faceci w wielkim mieście (2009). Wereśniak i pracujący z nim współautor, Kacper Szymański (scenarzysta Na sygnale), swoje scenariuszowe prace ograniczyli tylko do przeniesienia akcji na nasze podwórko i zmienienia paru imion (ale też nie wszystkich) i nazw marek pod product placement, fabułę i bohaterów pozostawiając właściwie bez zmian. Nie jest to oczywiście nic złego – fani niemieckiej komedii ze wzruszeniem obejrzeli tę samą historię na nowo, twórcy i producenci zarobili swoje, produkt został sprzedany, czas zatem znaleźć kolejny kasowy temat. Ale nie jest to dobra wymówka.

7

Film opowiada równolegle parę historii, które co jakiś czas się zazębiają, głównie na luksusowej siłowni i imprezach. Mamy więc siedmiu chłopa: ambitnego producenta muzycznego, Kordiana (Maciej Zakościelny), który musi niańczyć zniewieściałego podstarzałego piosenkarza, Rickiego (Zbigniew Zamachowski); ciamajdowatego Jarosława (któż by inny, jak nie Piotr Głowacki?) nie potrafiącego poderwać dziewczyny; niezdecydowanego na ślub Tomasza (Mikołaj Roznerski) oraz jego przyjaciela Filipa (Paweł Domagała), który traci robotę i chce udowodnić swojej ciężarnej partnerce, że jest odpowiedzialnym facetem; wreszcie Stefan (Leszek Lichota), który od powrotu z wojny nie potrafi zapanować nad agresją i łomocze wszystko, co mu wejdzie w drogę. Policzmy. Jest sześciu. A, jeszcze kilkuletni synek Stefana, który, naśladując ojca, trzepie dzieciaki, by przypodobać się dziewczynce z placu zabaw.

Jak widać, bohaterowie są pomyślani bardzo schematycznie, co więcej, duża część z nich zachowuje się tak nielogicznie, że w pewnym momencie widz sam nie wie, z kim ma do czynienia. Inaczej niż w broszurze Wereśniaka, wedle której protagonista powinien mieć jasno wyznaczony cel. Zabiegiem, który ratuje wszelkie niedociągnięcia, jest właśnie wielowątkowość – ludzi jest tu tylu, że jeśli jeden  bohater zrobi coś bez sensu, możemy podążyć za drugim i o tym zapomnieć. Każdy znajdzie tu kogoś dla siebie, od kierowcy autobusów po gwiazdę pop, co się oczywiście chwali, ale nie wystarcza.

620526_1.1

Podejrzewam, że założeniem twórców było, żebym, oglądając to dzieło, na przemian śmiał się i wzruszał do łez. I racja, każdy w tym filmie ma przecież wielce dramatyczne rozterki. Parę razy w trakcie seansu nawet spodziewałem się, że zaraz bohater zacznie zwierzać się do kamery, jak to się teraz często robi w telewizyjnych paradokumentach. Są i żarty, głównie w postaci kabaretowych gagów (spalonych notabene dzięki zwiastunom), które pewnie ładnie wyglądały na papierze, ale w reakcji z żywą materią niestety zderzają się z uśmieszkiem politowania. Kiedy po raz wtóry widzę, jak erotyczne przygody Tomasza okazują się tylko snem i biedny chłopak budzi się obok narzeczonej (Alicji Bachledy-Curuś), albo jak Głowacki oczami wyobraźni widzi kolejny “Taniec z Gwiazdami” w sklepie zoologicznym – zaczynam się niepokoić. Czy twórcy mają mnie za kretyna? Przyznaję bez bicia, parę osób na sali się śmiało (choć byli to pewnie ci sami, których pochłania po pracy Ukryta prawda). Dobra, sam też zarechotałem. Raz, kiedy Piotr Głowacki znalazł się w brodziku z niedźwiedziami i zobaczyłem pokracznie zmontowany atak dzikiej bestii, w sklejeniu przypominający efekt Kuleszowa. Scena w sam raz na nagrodę Węża. Zresztą niedźwiedź też zasłużył – na kategorię “występ poniżej talentu”. Ja tam wiem, że stać go na więcej. Co tam jakiś grizzly kontra Hugh Glass.

Zatem, owszem, film jest zabawny. Nie tak, jak Głupi i głupszy bardziej, ale przyznaję, ma parę dobrych momentów.

Przede wszystkim Paweł Domagała i jego filmowa partnerka (Aleksandra Hamkało), na których wątku można by w zasadzie oprzeć cały film. Oboje grają to, co zwykle, ale to właśnie dla tej pary chciałem siedzieć w kinie. No dobra, do momentu, gdy zdarzył się pewien “niespodziewany” wypadek i Hamkało wylądowała w szpitalu (to żaden spoiler, wszystko jest w zwiastunie), ale mniejsza. Kolejny aktor, któremu się upiekło, to Zamachowski. To jest chyba jeden z tych artystów, któremu można dać w tekście drętwego manekina, a ten stworzy z niego czarującą postać. Może jeszcze Joanna Opozda, która… ładnie wygląda. Ale to by było na tyle.

28dzien(0066)_2621a43da2

Film broni się dość nowoczesną, wysmakowaną oprawą wizualną, jak z teledysku (Jarosław Żamojda na szczęście już tylko jako autor zdjęć, nie jako reżyser) oraz utwór Libera i Mateusza Ziółko 7 rzeczy, który ma na YT więcej wyświetleń niż trailer i z pewnością będzie hitem w RMF-ie i niejednej remizie.

Wychodząc z seansu będziecie pewnie mogli przyznać, jak ja, że może nie dowiedzieliście się niczego nowego o facetach (to był tylko żart przecież!), że może trochę wynudziła was ta kalejdoskopowa narracja i trzy razy sądziliście w połowie, że zaraz będą napisy, ale jednak mogliście pójść na polską komedię, zobaczyć Zakościelnego w kreacji Ekskluzywnego Menela, Bachledę-Curuś po nastoletniej przerwie i parę innych widoczków, a potem ponarzekać ze znajomymi w drodze do domu. I że nic to was w sumie nie obchodzi. I że macie to w dupie.

REKLAMA