MAREK EDELMAN… I BYŁA MIŁOŚĆ W GETCIE. Tragedia wojny zestawiona z pięknem aktu seksualnego
„Nienawiść jest łatwa. Miłość wymaga wysiłku i poświęcenia”. Cytat ten pochodzi z książki Marka Edelmana I była miłość w getcie i wydaje się być nauką, jaką mężczyzna wyciągnął z piekła getta. Opisuje w niej miłość będącą ratunkiem; wyzwoleniem od strachu, wartością nadającą życiu sens. Nawet w czasach najokrutniejszy, kiedy człowiek warstwa po warstwie obdzierany jest ze swojego człowieczeństwa. Jolanta Dylewska za namową Edelmana postanawia przełożyć jego literackie wyznania na język filmowy. Przybliża historię ludzi żyjących, kochających i umierających w warszawskim getcie. Opowiada o miłości matczynej, braterskiej, Korczakowskiej, ale i o tej cielesnej, przepełnionej erotyką. Jak się okazuje, w miejscu przesiąkniętym złem i śmiercią potrafiło zaistnieć piękno oraz namiętność. I, jak się okazuje, były one powszechne i potrzebne.
W roli narratora obsadzony został sam Marek Edelman. Rozmowę ze zmarłym w 2009 roku przywódcą powstania w getcie reżyserka przeprowadziła niedługo przed jego odejściem. Choć to kobieta stara się rozmówcę naprowadzić na odpowiednie tory, zadając mu konkretne pytania, Edelman szybko przejmuje inicjatywę. Dylewskiej nie udaje się także wycisnąć z mężczyzny ani grama patosu. Może dlatego, że robi to zbyt natarczywie, co irytuje widza i w końcu samego Edelmana. Nie potrafi on podniośle czy z żalem opisywać bezkształtną cichą masę idącą na Umschlagplatz. Potrafi za to opowiadać o miłości kwitnącej wśród murów getta. Miłości, która dla narratora wydawała się być tam ostatnią cząstką mistycyzmu. Między kolejnymi papierosami mężczyzna przybliża historie swoich przyjaciół i znajomych, które stają się podłożem fabularnym filmu.
Obraz, prócz scen z udziałem snującego wspomnienia Edelmana składa się ze wstrząsających archiwalnych materiałów filmowych pochodzących z warszawskiego getta. Ukazując głodujące na ulicy dzieci, wychudzonych starców o pustych spojrzeniach twórcy przybliżają widzowi faktyczne okrucieństwo i tragizm zagłady, które za moment zostaną w pewien sposób skonfrontowane z obrazami pożądliwości i zmysłowości. Archiwalia przeplatane są z fabularyzowanymi scenkami, ilustrującymi wspomnienia narratora, choć tak naprawdę wydają się być osobną opowieścią. Bez wątpienia są także najlepiej prezentującym się elementem dokumentu, między innymi dlatego, że widać w nich rękę doświadczonych filmowców. Przy scenariuszu współpracowała zaś Agnieszka Holland, a Andrzej Wajda pomagał owe sceny reżyserować, stawiając przed kamerą takich aktorów jak Aleksandra Popławska, Piotr Żurawski czy Kamilla Baar. Migawki, przybliżające historie miłosne bohaterów, podzielone na krótkie rozdziały są przesycone intymnością, cielesnością oraz erotyzmem. Niezwykłe jest w tym to, iż brud oraz tragedia wojny zostają w jednej linii zestawione z pięknem aktu seksualnego. Piekło wojny wydaje się na moment przysłonięte. Natchnione historie bohaterów jednak zawsze kończą się opisem ich śmierci – następuje brutalne odwrócenie, zrzucenie z firmamentu. Niemniej rolą reżyserki było wyłowienie oraz uwypuklenie piękna, które było zasiane w getcie. Miłości oraz idącego z nią w parze szczęścia, które stawały się wypełnieniem wielu ludzkich istnień – nierzadko krótkich. Tym, co odznacza się także w pamięci widza są obrazy współczesnej Warszawy, w krajobraz której wklejeni zostali bohaterowie wspomnień narratora. Co znamienne, wszystkie scenerie wykorzystane w filmie pochodzą z terenów dawnego getta warszawskiego. Kochankowie wydają się zatem wyrwani z okowów czasu, ale wciąż jednak zamknięci w tej samej przestrzeni.
To co uderza w filmie Marek Edelman …i była miłość w getcie najmocniej to obraz getta ukazany przez pryzmat namiętności i seksu – czegoś, co w wyobrażeniu miejsca przeżartego śmiercią i zniszczeniem wydawało się wręcz niepasującym elementem. Choć reżyserka momentami gubi się w rozmowie z tytułowym bohaterem, zbacza z torów swojej opowieści, próbując przy pomocy rozmówcy jak najwierniej i jak najdobitniej zarysować obraz getta, Markowi Edelmanowi udaje się w filmie ukształtować wyrazisty przekaz. Z charakterystyczną dla siebie dosadnością mówi, że człowiek nawet w pewien sposób oswojony ze śmiercią i towarzyszącym jej złem nie przestaje szukać miłości oraz czułości. Jest to nieśmiertelna iskra u człowieka, która nie gaśnie nawet w obliczu największej zagłady.