Kuba, główny bohater Ślepnąc od świateł to niewzruszony, beznamiętny diler kokainy, który zaczyna swoją nocną zmianę, gdy powierzchnia stolicy zastyga i zapada w letarg, a budzą się miejskie katakumby – nocne kluby. Dla niego kokaina to istotny kapitał – coś prawdziwego i namacalnego. Traktuje swoją pracę niezwykle poważnie, ponieważ dzięki niej zarabia duże pieniądze, które umożliwią mu upragnioną ucieczkę. Zasiadając na tylnym siedzeniu czarnego BMW, widz wyrusza wraz z Kubą w miejską odyseję – towarzyszy bohaterowi w jego codziennej pracy. Odwiedzają razem głośne neonowe parkiety obleganych nocnych klubów, apartamenty celebrytów z widokiem na Warszawę, czy domy bogatych i samotnych żon znudzonych swoim nowobogackim życiem. Ślepnąc od świateł to jednak przede wszystkim gęsta, ciężka gangsterka naładowana ogromną dawką przemocy, czasami mocno przejaskrawionej i tak brutalnej, że aż trudnej do przełknięcia. […] Najnowszy polski serial HBO serwuje zaś intrygującą i wciągającą historię o degrengoladzie i upadku, która świetnie odnalazła się na płaszczyźnie filmu, znakomite kreacje aktorskie oraz zaskakujący wizualnie spektakl, który wybiega daleko naprzód od naszego dotychczasowego wyobrażenia rodzimej produkcji telewizyjnej. Serial Skoniecznego oraz Żulczyka udowadnia tym samym, iż polskie seriale mogą być i są tworzone na najwyższym poziomie. [Maja Budka, fragment recenzji]
Dawno nie mieliśmy w Polsce serialu, o którym byłoby tak głośno. Pytanie „Kto zabił Aśkę Walewską?” nie było może powtarzane tak często, jak miało to miejsce ponad dwadzieścia lat temu w przypadku Laury Palmer, ale trzeba przyznać, że w mediach społecznościowych, zwłaszcza pod koniec sezonu, wrzało. Cieszy to tym bardziej, że nie mamy do czynienia z żadną papką dla mas, ale ciekawą, porządnie zrealizowaną, intrygującą produkcją. Tak jak od dobrych kilku lat mamy do czynienia ze swoistym renesansem polskiego kina, tak i w telewizji coś w końcu zaczęło się dziać. Wataha, Pakt, Krew z krwi, Artyści – żaden z tych seriali nie był pozbawiony wad, ale trzeba przyznać, że produkcje te traktować należy jako krok w dobrą stronę. Belfra z pewnością możemy dopisać do tej grupy, a kto wie, czy serial w reżyserii Łukasza Palkowskiego (Bogowie) nie powinien zajmować tam najwyższego miejsca. [Karol Barzowski, fragment recenzji]
Niekoronowany mistrz polskiej komedii Stanisław Bareja, świeżo po sukcesach swych najlepszych kinowych filmów, Bruneta wieczorową porą, Co mi zrobisz jak mnie złapiesz? oraz Misia, skierował swój talent w stronę formuły telewizyjnego serialu komediowego. Po sportretowaniu i obśmianiu staromieszczan, dygnitarzy, sportowców, artystów i wszelkiej maści ludzi „ze środowiska”, przyszedł czas na zwykłych, szarych obywateli, zebranych na odległym, rozgrzebanym blokowisku na warszawskim Ursynowie. Kogóż tam nie ma! Artystka bez głosu i talentu, wynalazca robota kolejkowego, menel z zasadami i gołębiami, nobliwy profesor „latającego uniwersytetu”, samotna nauczycielka, myśliwy chwalipięta, skromna striptizerka, lekarz choleryk, robotnik dźwigowy, inwalida na wózku, obrotna emerytka, niezłomny bojownik mieszkaniowy, partyjny prominent i murzyn z Harvardu. Cała ta miniatura społeczeństwa, dzięki fantazji dziennikarza telewizyjnego, lekką ręką rozdającego mieszkania z listy przydziałów, stała się szczęśliwszą częścią tegoż społeczeństwa. Ich upragnione i wyczekane przez lata „M” spełniło się pod postacią bloku przy ul. Nowoprojektowanej 7, przemianowanej na partyjnym zebraniu na Alternatywy 4. [Adrian Szczypiński, fragment artykułu]