WENECJA 2017. Human Flow, reż. Ai Weiwei
Stuczterdziestominutowy dokument o uchodźcach, nakręcony przez chińską legendę sztuk wizualnych, Ai Weiweia, wyprodukowany w Niemczech. Tak pokrótce można opisać Human Flow, epicki dokumentalny fresk o jednym z najbardziej palących problemów współczesnego świata. Tak, świata, bowiem nie tylko nas, Europejczyków, dotknął w ostatnich latach problem uchodźców. Weiwei zagląda do najdalszych zakątków globu, by nakreślić jak najszerszy kontekst zjawiska, które wpłynęło na losy milionów ludzi.
Liczby przerażają. Obozy uchodźców zamieszkiwane przez 500 tysięcy osób, kolejnych 300 tysięcy pozbawionych domów w wyniku jednej akcji ISIS w Syrii. Milion imigrantów z objętych wojną terenów napłynęło w latach 2015–2016 do Grecji, ale większość z nich do dziś nie opuściła Hellady ze względu na zamknięte granice. Weiwei wie, jak osiągnąć efekt – umiejętnie operuje statystykami popartymi rzetelnymi źródłami, a gdy trzeba, sięga po „gadające głowy” – przedstawicieli ONZ, najróżniejszych NGO, a nawet księżniczkę Danę Firas z Jordanii, ambasadorkę UNESCO, której wystąpienie najmocniej chwyta za serce. Wszyscy rozmówcy chińskiego artysty podkreślają, że w tej tragicznej dla tysięcy rodzin sytuacji powinniśmy pamiętać przede wszystkim o jednym – poszanowaniu ludzkiej godności. Dlaczego więc często o to tak trudno?
Weiwei próbuje znaleźć odpowiedź na to pytanie, ale nie ma potrzeby formułowania tez za wszelką cenę. Choć uczestniczy w filmie – wielokrotnie widzimy go rozmawiającego z uchodźcami, a nawet pomagającego im – woli oddać głos ludziom, którzy z problemami migrantów zajmują się na co dzień. Między innymi dlatego w pewnym momencie Human Flow zaczyna nużyć – regularnie pojawiające się plansze informacyjne prezentowane w postaci infopaska nagłówki z europejskich gazet, cytaty z poetów różnej narodowości po pewnym czasie przestają działać. Film chińskiego artysty ma ogromną wagę, jest perfekcyjnie zrealizowany, a wielokrotnie chce się pogratulować mu odwagi – zwłaszcza wtedy, gdy podróżuje np. do Strefy Gazy – ale przyjęta przez niego formuła działa tylko przez kilkadziesiąt minut. Każde, nawet najbardziej efektywne rozwiązanie przestaje funkcjonować, gdy używa się go w nadmiarze.
Ai Weiweiowi brawa należą się natomiast przede wszystkim za skalę jego filmu. Większość europejskich odbiorców Human Flow uważa zapewne, że to nasz kontynent został najbardziej dotknięty zjawiskiem uchodźstwa, ale chiński artysta bardzo szybko wyprowadza ich z błędu. Podróżuje z kamerą po całym świecie: od Afryki do Azji, od Ameryki do Europy, mnożąc przykłady wywołanych wojnami migracji dalece bardziej wstrząsające niż te, które od dwóch lat obserwujemy w basenie Morza Śródziemnego. W tym tkwi właśnie największa zaleta Human Flow – w poszerzaniu horyzontów, otwieraniu oczu na całość zjawiska, a nie tylko najbliższy nam jego wycinek. W pewnym sensie film Weiweia jest rozszerzoną i wzbogaconą wersją Fuocoammare (2016) Gianfranco Rosiego, z tą różnicą, że Chińczyk nie umieszcza swojego tematu w quasi-fabularnym kontekście, lecz realizuje klasyczny reportaż, w którym udział autora jest równie ważny, jak samo podjęcie tematu.
Mimo swojej wagi Human Flow pozostaje filmem dość przewidywalnym formalnie, niezaskakującym zupełnie niczym. Kwestię uchodźców traktuje jednostronnie (próżno szukać tu przykładów złych postaw imigrantów) i mimo że Ai Weiwei prawdopodobnie miał intencje, by dotrzeć do jak największej liczby ludzi, Human Flow trafi jedynie do tych, którzy na cierpienie uchodźców i tak są już wrażliwi. Wydaje się więc, że godne pochwały motywy reżysera, które poskutkowały przyzwoitym, wzorcowo przygotowanym dokumentem, mogą w jego przypadku okazać się – o ironio! – sztuką dla sztuki.
korekta: Kornelia Farynowska