Triumf wilka w owczej skórze. Czy KEVIN SPACEY został NIESŁUSZNIE SKASOWANY?
Kevin Spacey może unieść ku górze dwa palce ułożone w symbol zwycięstwa. Niedawno dowiedzieliśmy się, że londyński sąd oczyścił go z wszystkich zarzucanych mu czynów, a przypomnijmy, że mowa w tym wypadku o aż dwunastu napaściach seksualnych. Nie wiadomo, czy orzeczenie sądu sprawi, że aktor na dobre wróci z banicji, na jaką udał się tuż po pierwszych oskarżeniach, jakie wypłynęły na światło dzienne z ust Anthony’ego Rappa jesienią 2017 roku. Warto jednak zwrócić uwagę, że sprawa budzi niejednoznaczne emocje.
To drugi w ostatnich miesiącach przykład cancel culture, który rozstrzygnięto na niekorzyść oskarżycieli i piewców społecznej sprawiedliwości. Depp w świetle dowodów i toku sprawy wcale nie okazał się damskim napastnikiem, a Spacey seksualnym przestępcą. Sprawy te pokazują jak na dłoni, że łatwo jest dziś kogoś oskarżyć oraz że trudno jest później temu komuś oczyścić się z brudu, jakim został obsmarowany. Strzały jednak nie zawsze są chybione. Na przeciwnym biegunie cancel culture sytuuje się opasła postać Harveya Waisteina, słynnego producenta filmowego, którego ogrom stosowanych nadużyć seksualnych w stosunku do kobiet z branży najwyraźniej ostatecznie przytłoczył, gdyż nie ma na razie szans, by ta dawna gruba ryba filmowego światka wróciła na wolność.
Był w tym osądzie pośpiech i jeszcze zanim zostało zadane pierwsze pytanie, i zanim została udzielona odpowiedź, straciłem pracę, straciłem reputację, straciłem wszystko w ciągu kilku dni.
Spacey w tak brzmiącym oświadczeniu zwrócił uwagę na niesprawiedliwość sytuacji, w jakiej się znalazł. A podkreślić należy, że nikt, NIKT, nie chciałby przeżywać podobnych emocji (pamiętamy film Polowanie, oj pamiętamy). I owszem, można teraz wykorzystać jego postać do tego, by ponownie wyrazić pochwałę w kierunku rzekomo ślepej Temidy, która jednak i tym razem zdołała dostrzec krzywdę niesłusznie oskarżanej jednostki. Ale… Czy jednak jest tak faktycznie? Czy przypadkiem nie jest tak, że Spacey, niczym postać z filmu Podejrzani, zdołał i tym razem zagrać nam wszystkim na nosie, zwieść niczym diabeł i zaśmiać się w twarz tym, którzy próbowali głośno powiedzieć o swych niekomfortowych, ba, traumatycznych przeżyciach?
Zaraz powiecie (i pewnie będziecie mieć słuszność), że posługuję się tymi samymi metodami, co oskarżyciele Spaceya, bo nie mając dowodów, próbuję na człowieka rzucić niekorzystne dla niego światło. Wiecie, ja akurat należę do tych, którzy nie wierzą, że Oswald samodzielnie zabił JFK, więc ze mną się trudno o takich sprawach rozmawia. Dowody mogą być mylące. Ich brak z kolei nie oznacza jeszcze, że ktoś jest niewinny, czyli posługując się nomenklaturą sądową: not gulity nie równa się innocent. Dlaczego akurat w przypadku Spaceya mam przeczucie, że słusznie chciano go skasować? A dlatego, że ta sprawa śmierdziała na kilometr od samego początku.
Bo jak inaczej można nazwać fakt, że aktor, tuż po rzuceniu w jego kierunku ciężkiego mięsa w postaci zarzutów o napaść seksualną, pierwsze co robi, to zakrywa się tarczą geja i odwraca uwagę opinii publicznej swoim coming outem. Kto tak robi, jeśli nie wytrawny manipulant i cynik? Jak inaczej interpretować fakt, że Kevin Spacey był jednym z bywalców wyspy Epsteina, słynnego domu schadzek wysoko postawionych ludzi, siedliska pedofilii i rozpusty? To jeszcze nie znaczy, że jest winny, tak? Czyli co, stał i patrzył? Idźmy dalej. Jak postrzegać fakt, że wśród ofiar i osób związanych ze śledztwem niektóre nie dożyły końca procesu, inne popełniły samobójstwa? No tak to się winy raczej nie udowodni, jak ofiary milkną… na wieki.
Jak inaczej postrzegać wynik tego procesu w świetle tych okoliczności, jeśli nie jak drwinę Spaceya z prawa, z ofiar, z nas poniekąd też. Tak jak i makiaweliczni bohaterowie, on też doskonale wiedział, jak spaść na cztery łapy.
Owszem, wspominany Underwood w konsekwencji poniósł nagły koniec, co symbolicznie pogrążyło też całe House of Cards. Z pewnością wielu z nas chciałoby powrotu aktora do roli i ponownego nakręcenia szóstego sezonu serialu, bo się należy, po prostu. Zapominamy i idziemy, life goes on. Nie umiem jednak odebrać tej informacji zero-jedynkowo, nie wierzę we łzy aktora, nie wierzę, w jego skruchę i w ten korzystny osąd także. Trochę irytujące były też te filmiki, które wypuszczał aktor na YouTubie w trakcie pandemii, służące poniekąd temu, by światu o sobie przypomnieć. Aktor, świadomie lub nie, dawał w nich wyraz swej niebywałej wręcz arogancji. I przez pryzmat tej arogancji na niego dziś patrzę.
Mam jednak wrażenie, że on po prostu wciąż gra w swoją grę i postanowił rzucić na stół kartę, która była bardzo ryzykowana, ale okazała się także wyrazem pewnej, cóż, ujmującej brawury ze strony aktora. Otóż Spacey po prostu musiał uznać (lub zrobili to za niego jego pijarowcy), że jeśli zarzucane mu jest, że jest draniem, to on tym draniem pozostanie, a swe domniemane ofiary po prosty ośmieszy. To coś w rodzaju pozostawania w roli Underwooda nawet pomimo zakończenia przygody z serialem. Po to, by podtrzymać emploi i tuż po procesie wrócić triumfalnie na scenę.
Jak będzie, zobaczymy. Smród się nad aktorem unosić będzie jeszcze długo, ale idę o zakład, że znajdą się producenci, którzy zwietrzą niemały biznes na obsadzeniu Spaceya w ważnej roli… no właśnie, kogo? Zapewne cynicznego skurczybyka, a jakże. Przypominają mi się od razu ekscesy alkoholizującego się przed laty Mela Gibsona. Tam też przecież było grubo. I co? Dziś z powodzeniem gra i reżyseruje, nawet zapowiada ponowne nadejście Chrystusa. Proponuję, żeby w roli diabła w zapowiadanej Pasji 2 Gibson zatrudnił właśnie Spaceya. Byłoby zabawnie. A tak serio, to cały paradoks tego porównania polega na tym, że to właśnie Mel Gibson swego czasu bruździł na elity Hollywood, mówiąc na głos, że jest to towarzystwo zepsute i przesiąknięte pedofilią.
To teraz jeszcze raz. Gibsona lata temu skazały na banicje zepsute elity, do których on sam nie należał. To kto na banicję zesłał Spaceya i kto pozwolił mu z niej wrócić?