To szelest liści w lesie czy pieniędzy? Kolejny reboot BLAIR WITCH nie w smak twórcom oryginału
Zapowiedziano powstanie kolejnego Blair Witch Project. Film ma być pierwszym owocem zawiązanej formalnie współpracy między Blumhouse i Lionsgate. Problem w tym, że przy tej okazji odezwali się twórcy oryginału z 1999 roku, kierując się – a jakże – roszczeniami finansowymi. A było nie uderzać w ten stół.
Bardzo możliwe, że szykowany jest kolejny reboot. Mówię kolejny, bo należy przypomnieć, że wznowienie miało już miejsce w roku 2016, gdy Adam Wingard zasiadł za sterem całkowicie nowego filmu, choć miękko kontynuującego wątki oryginału. Widowni się ten projekt wówczas nie spodobał, choć sam Wingard swoje cel osiągnął – przerzucił się wówczas na większą rybę i dzięki temu dziś może cieszyć się sukcesami finansowymi dwóch ostatnich filmów z MonsterVerse, które wyszły spod jego ręki.
Ale nie o tym. Bo Blair Witch wznawiane było w 2016, ale też znacznie wcześnie. Osławiony sequel z 2000 roku fani pamiętają doskonale, ale chyba najchętniej woleliby go zapomnieć. W ten sposób żaden z dwóch wymienionych filmów nawet na centymetr nie zbliżył się do sukcesu kasowego oryginalnej produkcji, która to, za sprawą słynnej kampanii marketingowej, zapisała się na stałe w annałach kina. Przypomnijmy – film nakręcony za grosze, kosztujący około 35 tysięcy dolarów, zarobił na całym świecie zawrotne 249 milionów dolarów. Wszystko przez… odrobinę kłamstwa.
Film w reżyserii Daniela Myricka i Eduardo Sáncheza przetarł szlak modzie na dzieła z rodzaju found footage. Stylistyka znalezionych taśm była znana już wcześniej (casus Cannibal Holocaust), ale nigdy wcześniej i bodaj nigdy później, nie udało się tak silnie sprzedać idei stojącej u podstaw metody realizacji – że te zdjęcia są z życia wzięte, że wszystko, co oglądamy, zdarzyło się naprawdę. Do dziś pamiętam artykuł, na który natrafiłem, przeglądając jedno z czasopism o grach komputerowych, gdzie zamiast zwyczajowego opisu produkcji filmu można było zapoznać się z tragicznym losem ofiar pewnej strasznej wiedźmy. Ich profile oczywiście zmyślono, by uwiarygodnić wrażenie autentyczności grozy.
Mimo że oglądałem film już ze świadomością, że to wszystko to tylko umiejętnie rozegrany spektakl, wewnętrzny, pełen niepokoju głos kazał nieustannie zastanawiać się, czy aby na pewno aktorzy faktycznie żyją i mają się dobrze. Nigdy już czegoś podobnego w kinie nie przeżyłem. Jestem przekonany, że wielu odczuwało to podobnie, choć nie mam też wątpliwości, że istnieją tacy, którzy kultu tego filmu kompletnie nie rozumieją. Jakby nie patrzeć, pomysł na film uzasadnia jego obskurność, co albo się kupuje, albo nie. Albo się w tych szeleszczących drzewach widzi strach, albo nie. Ja go widziałem.
Kto jest autorem sukcesu tego filmu? Wydaje się, że właśnie spece od kampanii marketingowej, którzy wmówili nam, że mamy do czynienia z autentycznym zapisem grozy. To w połączeniu z tym, w jak wiarygodny sposób film został nakręcony, uczyniło go niezwykle charakterystycznym projektem, otwierającym drogę naśladowcom. Aktorzy tamtego przedsięwzięcia uważają jednak inaczej. Heather Donahue, Joshua Leonard i Michael Williams, twarze Blair Witch Project, w opublikowanym niedawno wpisie w mediach społecznościowych dali do zrozumienia, że czują się bardzo, ale to bardzo niedoceniani.
Choć my, twórcy oryginału, szanujemy prawo Lionsgate do zarabiania na własności intelektualnej wedle własnego uznania, czujemy się w obowiązku podkreślenia, że do sukcesu filmu znacząco przyczyniła się oryginalna obsada – Heather Donahue, Joshua Leonard i Mike Williams. Są oni dosłownie twarzami tego, co stało się franczyzą, ich podobizny, głosy i prawdziwe nazwiska są nierozerwalnie związane z „Blair Witch Project”. Ich wyjątkowy wkład w ten projekt nie tylko przyczynił się do autentyczności dzieła, ale wciąż rezonuje z publicznością na całym świecie.
Nie będę tu cytował treści całego listu skierowanego do studia Lionsgate, wspomnę tylko, że jest w nim wiele rozgoryczenia wynikające z tego, że choć nowy Blair Witch powstaje, to nikt nie raczył ich nawet o tym poinformować. Przy tej okazji na światło dzienne wyszły brudy. Ponoć aktorzy od samego początku są oszukiwani, nie dostają tantiem, wynagrodzenie także otrzymali niewspółmierne do sukcesu produkcji. Chcą także brać udział w tworzeniu nowych filmów, chociażby w roli konsultantów.
Nie mam najmniejszych wątpliwości, że cała ta sprawa jest wynikiem chęci ugrania „kilku” dolarów przy medialnej aprobacie. Bo przecież każdy uzna aktorów za poszkodowanych. Producenci po raz kolejny będą tą pazerną siłą, która wycisnęła artystów jak cytryny i kazała odejść w zapomnienie. Tę historii kupi każdy. Poza mną.
Rozjaśnijmy tę lekką manipulację, która ma obecnie miejsce. Aktorzy nie zawiązywali żadnej umowy z Lionsgate, które teraz obwiniają winą o to, że w tamtym czasie nie wypłaciło im odpowiednio dużych pieniędzy. Blair Witch Project wyprodukowało skromne studio Haxan Films. Nie wiem, jak dalej wędrowały licencje, ale światło dzienne ujrzały jeszcze gry komputerowe, książki, komiksy. Wówczas nikt nie mówił o potrzebie wypłacania tantiem czy o udziale w zyskach z promocji itp. A Blair Witch już wówczas się rozrastało.
Dopiero gdy gruba ryba otwarcie zapowiedziała uczynienie z Blair Witch Project nowego generatora pieniędzy, a aktorzy założyli już konto w mediach społecznościowych, nagle pojawiają się pretensje. Prawda jest taka, że w tamtym okresie należało tak spisać kontrakty, by były one dla obu stron zadowalające. Aktorzy oczywiście kompletnie nie brali pod uwagę, że półamatorski film, który kręcą, odniesie taki sukces. Dlatego teraz próbują sobie ten brak wiary wynagrodzić zrobieniem szumu wokół siebie. Jest to tanie, choć nie ukrywam, że jestem ciekaw, jaka będzie reakcja Lionsgate. Czuję jednak, że śmieją się pod nosem, czytając żądania gwiazd oryginału, wiedząc, że kompletnie nie potrzebują ich do tego, by ponownie wejść z kamerą do lasu i zarobić na tym miliony.
Pytanie tylko, czy sukces oparty na efekcie zaskoczenia jest w ogóle możliwy do powtórzenia?