search
REKLAMA
Felietony

SILNI I SPRAWNI: STARCIE STU niczym SQUID GAME? Te spocone torsy działają JESZCZE LEPIEJ!

To zaskakujące, ile emocji bije z najnowszego koreańskiego reality show.

Jakub Piwoński

8 maja 2023

REKLAMA

W oczekiwaniu na drugi sezon Squid Game warto zapoznać się z programem, który w sposób nieskrywany nawiązuje do fenomenu koreańskiego serialu. Myk w tym, że w jego wypadku gra toczy się w prawdziwym życiu.

Jedno z pytań, jakie pojawiło się w mojej głowie podczas seansu Squid Game, dotyczyło tego, czy taki turniej miałby szansę zaistnieć w rzeczywistości. Przecież naparzanki na śmierć i życie, ku uciesze gawiedzi, w historii ludzkości się już zdarzały. Szkło telewizora, zapewniające dystans, niewiele w tym wypadku zmienia – wciąż istnieje w nas atawistyczna chęć podziwiania starć, w których na szali z wygraną leży życie bohatera. Sequel Gladiatora, będący w realizacji, trochę do tego nawiązuje, ale umówmy się – fikcja fikcją, a prawdziwe życie, to prawdziwe życie. Stąd ogromna popularność turniejów mieszanych sztuk walk, będących w jakiś sposób duchowym dziedzictwem tego, co działo się niegdyś w Koloseum.

Wracając jednak do Squid Game: popularność tego serialu między innymi tkwiła w tym, że każdy z nas zdawał sobie podczas seansu sprawę z dwóch rzeczy – że odpowiednio umotywowana rywalizacja jest czymś, co zawsze będzie budziło nasze zainteresowanie. Dwa, że do Squid Game nie trafili ludzie przypadkowi lub niewolnicy zaciągnięci do gry siłą, tylko tacy, którzy wyrazili wolę udziału w turnieju z chęci wydostania się z życiowego zakrętu. I tak jak dość oczywiste jest, że brutalne zasady Squid Game nie przebiłyby się do sterylnego mainstramu, bo jeszcze tak zepsutym społeczeństwem nie jesteśmy, to jednak cała jego formuła polegająca na zebraniu sporej grupy osób, przeprowadzenia jej przez eliminacyjne, mordercze próby w ramach obietnicy wygrania worka pieniędzy… tak, coś takiego jest jak najbardziej możliwe.

I jak się okazuje, trafnie uznano, że Squid Game da się przetworzyć na zasady reality show. Dostępne od stycznia tego roku na Netflix Silni i sprawni: starcie 100 to koreański program, który wydaje mi się marketingowym strzałem w dziesiątkę. Po pierwsze dlatego, że jest bezkompromisowy – polega na dość prostym, żeby nie powiedzieć banalnym założeniu, że spośród setki osób ostanie się tylko jedna, której sylwetka okaże się idealna, z racji zwycięstwa w licznych, ciężkich próbach siłowych. Ujęło mnie to, że kamery w dość egzaltowany sposób eksponują umięśnione torsy mężczyzn i urzekająco wysportowane sylwetki kobiet, nie chcąc przy tym udawać, że chodzi w tym wypadku o czyste epatowanie seksem, ale też, bodaj przede wszystkim, kultem ludzkiej sylwetki, budzącej zachwyt artystów od czasów starożytnych.

Ten mocno atawistyczny kierunek jest o tyle skuteczny, bo pobudza w nas marzenia o wielkości. Sam byłem zaskoczony tym, jak bardzo wsiąkłem w seans tej, jak już zasugerowałem, wprost prymitywnej rozrywki. Robotę robiły tu trochę nachalne cliffhangery, kończące każdy odcinek zawsze na wstrzymanym oddechu. Później jednak doszedłem do wniosku, że podziwianie tych pięknych ludzi w momencie, gdy ci sięgają po ukrytą w ich ciele siłę, jest czymś zupełnie naturalnym, bo odpowiadającym na drzemiącą w każdym z nas potrzebę bycia kimś wyjątkowym, sprawczym, odważnym, sprytnym, po prostu silnym, tak fizycznie, jak i psychicznie. Rozmaitość profesji, jakie reprezentują uczestnicy programu, ich szeroka gama – w Starciu 100 udział biorą modelki, influencerzy, saneczkarze, kulturyści, ale także zawodnicy MMA – jest także dowodem na to, że tak naprawdę charakter uprawianej aktywności jest mniej istotny względem woli wygranej, będącej ucywilizowaną wersją woli przetrwania.

W Squid Game motywacją były pieniądze i pod tym względem w Starciu 100 też się niewiele zmieniło, co wykłada na samym początku tajemniczy, zimny głos prowadzącego. Najważniejsze dla bohaterów serialu było jednak utrzymanie się przy życiu. W koreańskim reality show smaczku rywalizacji dodaje z kolei chęć… zachowania twarzy. Uczestnicy niejednokrotnie podkreślają, iż to kamery były tym, co dawało im największego kopa, bo gdy śledziły ich poczynania, dostarczały jednocześnie rodzinom uczestników świadectwo tego, w jaki sposób sobie poradzili, ukazując ich siódme poty w pełnej krasie. Lęk przed śmiercią został więc tutaj zamieniony na lęk przed wstydem i obnażeniem słabości, wysunięcia na światło dzienne faktu stwarzania jedynie pozorów siły (jakże rozczarowujące okazały się występy kulturystów). Dla wielu z nas, w codziennym życiu, jest to równoznaczne właśnie z duchową śmiercią.

Silni i sprawni: starcie 100 to jeden z najbardziej emocjonujących programów telewizyjnych, jakie dane mi było obejrzeć. Obejrzałem te dziewięć odcinków niemalże jednym tchem, bardzo przejmując się turniejowym losem kilku upatrzonych przeze mnie postaci (z miejsca moim faworytem stał się Yoshihiro Akiyama, japońsko-koreański zawodnik MMA). Po finale programu nie jestem jednak bogatszy o jakąś tajemniczą wiedzę tyczącą się ludzkiej natury, bo dowiedziałem się znowu, że w każdym z nas drzemią pokłady pierwotnej siły, która do zaistnienia potrzebuje po prostu odpowiedniego zapalnika. Co nie zmienia faktu, że krzepiące jest mierzenie się z tą prawdą zwłaszcza wówczas, gdy patrzy się na prawdziwych ludzi, a nie wymyślonych bohaterów.

Jakub Piwoński

Jakub Piwoński

Kulturoznawca, pasjonat kultury popularnej, w szczególności filmów, seriali, gier komputerowych i komiksów. Lubi odlatywać w nieznane, fantastyczne rejony, za sprawą fascynacji science fiction. Zawodowo jednak częściej spogląda w przeszłość, dzięki pracy jako specjalista od promocji w muzeum, badający tajemnice początków kinematografii. Jego ulubiony film to "Matrix", bo łączy dwie dziedziny bliskie jego sercu – religię i sztuki walki.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA