search
REKLAMA
Felietony

Sen o jednorożcu

Jakub Koisz

18 marca 2015

REKLAMA

Wśród ekranizacji powieści P.K. Dicka cenię tylko dwie – „Przez ciemne zwierciadło” i „Łowcę androidów”, choć tylko ta pierwsza jest naprawdę wierna oryginałowi. Mało, zważywszy na liczbę zekranizowanych tytułów, prawda? Jest to dowodem na to, że nie tylko proza amerykańskiego pisarza science fiction jest nierówna, ale też na to, że tylko niektóre opowieści nadają się do przeniesienia na ekran w skali 1:1. W takich przypadkach należy dążyć do czegoś innego niż wierność, jak choćby do najlepszego oddania klimatu paranoi. Ciemne, oświetlone kolorowymi neonami i skropione kwaśnym deszczem widoki miasta z „Łowcy androidów” to dowód na zrozumienie świata Dicka i udana próba przełożenia go na język kina. Film totalny, choć inny niż książka. Nie przyjmuję sprzeciwu.

Obejrzałem ze znajomymi dzieło Ridleya Scotta. chyba trzeci albo czwarty raz od czasów pierwszego, zupełnie przeze mnieniezrozumiałego. Teraz już nie staram się za głęboko grzebać w fabule, a jedynie czekać na kanoniczne sceny. Odpowiedź na to, czy główny bohater również jest replikantem, znam. Pomysł na kontynuacje tych wątków trochę mnie zaniepokoił. W duchu prosiłem, aby dziadek Ridley się zreflektował i porzucił szalone pomysły. Kilka tygodni temu ogłoszono oficjalnie, że Harrison Ford wróci (co niejako stawia pod znakiem zapytania moją teorię co do tożsamości Deckarda, ale wiadomo, Ford przed śmiercią musi zrewidować chyba wszystkie postacie, w które się wcielał). Nie ruszyło mnie to. Jest jednak jeszcze informacja, która nie pozwala mi postawić krzyżyka nad projektem, czyli osoba typowana na reżysera. Jest nadzieja. Denis Villeneuve. Chyba w gościa wierzę.

vlcsnap-2015-02-26-16h28m12s96

Uwielbiam „Enemy” Villeneuve’a. To film intrygujący, motywujący, by nieco się doszkolić z wiedzy na temat ludzkiej świadomości, zastanowić nad psychiką bohaterów oraz symbolami rzucanymi przez reżysera. Nie jest to nachalne, bo „Enemy” jest czymś więcej niż obiektem do akademickiego dłubania – to mimo wszystko pełnoprawny thriller. Drugim, również całkiem świeżym i kręconym prawie równomiernie z „Enemy” thrillerem tego pana jest „Prisoners”. Poziom psychologizacji jest tu mniejszy, a całość bardziej klarowna, jednak znowu Denis Villeneuve pokazuje, że nie jest żadnym wyrobnikiem, a artystą i jego dzieła trzymają w napięciu; każdy kadr ma funkcję nie tylko narracyjną, ale rownież… hipnotyzującą. A propos hipnozy, szczególnie żeńskiej części widowni – w obu filmach występuje Jake Gylenhaal, och, cóż za talent nam się objawił, a tutaj wykorzystuje się go podwójnie (a nawet potrójnie, bowiem w „Enemy” gra aż dwie postaci!), aż chce się, aby zadziałał jakiś odwiecznie znany nam mechanizm hollywoodzki, a Jake dostał ważną rolę w szykowanym już pomału „Łowcy androidów II”. Po znajomości niech mu dadzą.  Gylenhaal jako replikant? Gylenhaal łowcą? Czemu nie,  panowie aktor i reżyser widać się dogadują, to większy pewnik niż aktorska kondycja Harisona Forda, który ostatnio słynie z tego, że wraca do swoich starych awanturniczych serii oraz fruwa sobie beztrosko po niebie rozlatującymi się awionetkami. I przeżywa, skurkowaniec.

[quote]Nie czekam na kontynuację „Łowcy androidów”, czekam jednak na autorską, klimatyczną, nieprzesiąkniętą melancholią i bazującą tylko na sentymencie opowieść rozgrywającą się w tym świecie. [/quote]

Czekam nie na odpowiedzi, ale na nowe pytania. Nie czekam na dialogi, którymi obrzucali będą się studenci pierwszego roku filmoznawstwa i piewcy posthumanizmu, ale na oniryzm książkowego oryginału. A przede wszystkim czekam, aż Hollywood – nawet jeśli musi wrócić do znanych tematów – przypomni sobie o bardzo ważnej kategorii, równie niedefiniowalnej jak „grywalność” w elektronicznej rozrywce.

Denisie Villeneuve, widz chce „klimatu”. I wierzę.

REKLAMA