Robert Downey Jr. jako DR DOOM. Krótka historia DESPERACJI Marvela i parcia na kolejne ZŁOTE JAJO

Stało się. Ujawniono kulisy nowych filmów ze świata MCU. Na Comic Conie zawrzało od natłoku rewelacji. Mam jednak wrażenie, że fakty, które ujrzały światło dzienne, dowodzą raczej desperacji decydentów z Disneya niż tego, że mają oni oryginalny pomysł na kontynuowanie tego cyrku.
Tworzenie nowych odsłon uniwersum Marvela przechodziło ostatnio przez bardzo długi przewód pokarmowy. Nie obeszło się bez perturbacji. Jeszcze kilka lat temu, gdy bracia Russo zakończyli przygodę mścicieli, stawiając zgrabną klamrę filmem Koniec gry, spodziewaliśmy się, że bardzo trudno będzie doskoczyć do tego poziomu w kolejnych filmach. Bracia Russo, co słuszne, zdecydowali zająć się innymi projektami, inne gwiazdy, z racji tego, że wątki ich postaci zostały doprowadzone do finału, także odcięły się od Marvela. Dość pokracznie, ale jednak zaczęto kontynuować budowanie tego ogromnego multiversum, pieczętując to zaskakującymi sukcesami frekwencyjni nowych Spider-Manów i Dr Strange’a.
Stało się jasne, że ta kura dalej będzie znosić złote jaja, jeśli tylko twórcy nie przestaną trzymać jej za gardło. Jak długo jednak można stosować przemoc wobec niewinnego zwierzęcia? Serialowe odsłony multiversum zdawały się rozwadniać główny temat, niespecjalnie pchając go w jakimś konkretnym kierunku. W taki sposób w skrócie określić można She-Hulk lub Tajną inwazję – produkcje, które miały potencjał do trzymania naszego zainteresowania tak długo, jak długo trwał ich pierwszy odcinek, po którym wszystko (bądź niewiele) stało się jasne. Na horyzoncie pojawił się jednak Kang, którego poznaliśmy w Lokim. I on faktycznie dawał jakąś nadzieję. Co prawda nie potrafił już pstrykać palcami, jak robił to Thanos, ale na pewno nie brakowało mu charyzmy.
Pech chciał jednak, że aktor Jonathan Majors pokłócił się, a właściwie pobił się z wybranką swego serca. Nic to, że generalnie w toku prowadzenia sprawy niewiele wskazało na faktyczną niekorzyść aktora. Problem w tym, że równie niewiele wskazywało, że tej przemocy faktycznie nie zastosował. A nic tak nie boli, nic tak źle w Hollywood nie wygląda, jak właśnie robienie złego wrażenia. Kwantomania z mrówkami i osami zaprezentowała nowego villana, ale nie przełożyło się to na sukces frekwencyjny. Włączenie przycisku „cancel” stało się nieuniknione.
Cała ta burza obyczajowa przeplotła się z rosnącą w siłę główną konkurencją. Tam także filmy zaliczały kolejne klapy. Ale w szeregach DC pojawił się James Gunn, co ciekawe, doskonale Marvelowi znany, bo odpowiedzialny za Strażników Galaktyki. Objęcie przez niego teki głównego nadzorującego procesem przebudowy uniwersum DC Marvel musiał uznać za sporych rozmiarów zagrożenie. Przy szykowaniu kolejnego widowiska – mającego stanowić symboliczną kreskę oddzielającą stare MCU od nowego, czyli Deadpool & Wolverine – postawiono w 100 procentach na sprawdzone chwyty i sprawdzone nazwiska, poczynając sobie w sposób wyraźny z autoironią.
Napięcie rosło. Premiera filmu, który miał stanowić „mesjasza” tego świata, zbliżała się wielkimi krokami. Zbiegło się to z przeciekami, które pojawiły się w prasie. Fani zaczęli plotkować, że Robert Downey Junior, uwielbiany jako Iron Man, może wrócić do MCU, bo przecież jeśli „wskrzeszenie” udało się w przypadku Hugh Jackmana, to dlaczego nie może się udać w jego wypadku? Multiwersum to wszak nieskończenie głęboki worek. Do tego doszły wieści odnośnie do zaskakującego powrotu braci Russo, synów marnotrawnych Marvela. Wydawało się to lekko szokujące, ale wiele racjonalnych przesłanek zaczęło przemawiać za ich powrotem i poprowadzeniem kolejnych części Avengers. Bo kto, jeśli nie oni?
Od kilku dni wiemy już nieco więcej. Deadpool & Wolverine odniósł niemały kasowy sukces. Na Comic Conie potwierdzono to, co jeszcze kilka lat temu wydawało się dalece niemożliwe. Aktor i reżyserzy, którzy niegdyś pożegnali się z MCU, wracają trochę z podkulonym ogonem, a trochę w roli tych, którzy mają kontynuować zbawianie MCU i wyciąganie go z kryzysu. Podkulony ogon zdaje się mieć też Disney, który po latach szukania sposób na nowe otwarcie, ostatecznie sięga do sprawdzonych (nie mylić z wyświechtanych) metod. Decydenci nie tyle zastosowali maksymalnie bezpieczne środki, co wręcz popisali się istną desperacją. W grę muszą wchodzić ogromne pieniądze oraz lęk przed ich utratą – innego wytłumaczenia nie ma dla zanurzania się po czubek głowy w nurcie tej samej rzeki. Co jednak ciekawe, jako metodę uniknięcia kolejnej porażki uznaje się, uwaga, skuszenie głównych zainteresowanych horrendalnie wysokimi gażami i przywilejami.
Oczywiście, wiele się od czasu Końca gry zmieniło, powiecie. Chociażby to, że bracia Russo próbowali osiągnąć sukces poza Marvelem, ale im nie wyszło. Z jakichś powodów decydenci uznali, że w takim razie należy dać im szansę do dalszego bawienia się ich ulubionymi zabawkami. Zdarzył się też Oppenheimer i wybitna kreacja w nim Roberta Downeya Jr. Facet dostał upragnionego Oscara, co ciekawe, za rolę o mrocznym charakterze. Musiało się to spodobać. I to także sprawiło, że powracającemu do Marvela aktorowi zaproponowano tym razem rolę antagonisty.
Co z tego, że Dr Doom to postać, która schowana jest głównie za maską, a Robert gra zwykle ekspresją swojej twarzy. Cóż, nie mam zamiaru na razie grać tym argumentem, bo za wcześnie na to, zwłaszcza że nie wiemy, jaki jest faktycznie pomysł na tę postać (Iron Man też miał maskę, ale mieliśmy wgląd do środka jego pancerza, ergo, wiedzieliśmy twarz). Niepokoi tylko inna rzecz. To, że Marvel zdaje się stawiać teraz wszystko na jedną kartę, przejawiając ewidentną desperację przy tworzeniu kolejnych widowisk. Wygląda to słabo i niewiele dobrego zwiastuje.
Odkąd interesuję się filmami, wiem jedno. Jeśli filmy tworzy się nie po to, by dać przyjemność, opowiedzieć coś ciekawego lub z przyczyn czysto artystycznych, a jedynie po to, by za wszelką cenę zdobyły box office, nic dobrego z tego nie wynika. Boję się pomyśleć, co będzie, gdy obecny mesjasz Marvela (zaraz po Deadpoolu) z jakichś czysto ludzkich powodów wróci do swego dawnego narkotykowego nałogu i znowu skompromituje się za jego sprawą publicznie. Nie życzę mu oczywiście niczego złego, ale jest tylko człowiekiem i zagubić się może (zwłaszcza że do roli będzie potrzebować nieco… pieprzu).
Co zrobi Marvel, gdy Robert hipotetycznie zaliczy wpadkę wizerunkową? Czy wówczas i Dr Doom zostanie skancelowany i zaczniemy tą karuzelą kręcić od nowa?