search
REKLAMA
Felietony

PSY SZCZEKAJĄ, KARAWANA JEDZIE DALEJ, czyli trudne jest życie hejtera

Damian Halik

15 marca 2018

REKLAMA

Podobno za rzadko piszemy o zjawiskach okołofilmowych, a w tym samym czasie i tej samej rzeczywistości – podobno – zbyt często odchodzimy od tekstów skupionych na analitycznym podejściu do filmów. Swoją drogą, słyszeliście, że Małgorzata Rozenek – podobno – proponowała seks Kubie Wojewódzkiemu? Łooo, co takiego? “Czytałem do tego momentu, potem odpuściłem”, “Dlaczego to gówno trafiło na stronę?”, “Kolejny tekst o dupie Maryni, poziom KMF-u leci na ryj” – już czekam na komentarze w tym stylu. Mimo że felieton sprowokowało pojawienie się programu Iron Majdan w wiosennej ramówce TVN-u, jego głównymi bohaterami – w końcu im się udało (gorące gratulacje) – są internetowi komentatorzy rzeczywistości nie tylko wirtualnej. Życie bez nich byłoby strasznie nudne.

Nie jestem jednym z tych, którzy zarzekają się, że nie oglądają telewizji, czy wręcz nie posiadają w domu odbiornika. Posiadam, korzystam – choć w 90% przypadków i tak odtwarzam produkcje z platform streamingowych, których nie lubię oglądać na znacznie mniejszym ekranie komputera. I pewnie Iron Majdan także by mnie ominęło, gdyby nie kolega redaktor Odys Korczyński, który rzucił tytułem gdzieś obok innego “hitu” ostatnich kilkunastu dni – Hipnozy. Od razu na myśl przyszły mi muzyczne skojarzenia, poczułem się zainteresowany. Potem było już tylko gorzej, choć główni bohaterowie także obcy mi nie są – Majdana pamiętam jeszcze z czasów, gdy bronił bramki mojej ulubionej drużyny piłkarskiej, a jego żona jest trochę jak Sasha Grey lub Magda Gessler – możecie nie śledzić produkcji z ich udziałem, ale z pewnością nazwiska obiły wam się o uszy. No więc Iron Majdan – co to za ustrojstwo?

Myliłby się ten, kto Iron Majdan uznał za kolejny chłam dla wygłodniałej gawiedzi, jak gąbka chłonącej historie ze świata gwiazd i celebrytów, na wstęp do którego nigdy nie będzie mieć szansy. Nie. Iron Majdan to wręcz zjawisko socjologiczne, które z jednej strony zaspokaja wspomnianą gawiedź, z drugiej zaś jak lep na muchy przyciąga żądnych krwi hejterów. I już na starcie podkreślam, że nie mam na myśli osób publikujących niepochlebne opinie na dany temat – naprawdę trudno jest ocenić ten program pozytywnie, zresztą sama krytyka jest niesamowicie istotnym elementem życia społecznego, wręcz nieodzownym dla rozwoju naszej cywilizacji. Problemem internetu jest jednak to, że mało kto rozróżnia krytykę od krytykanctwa, a nawet jeśli, to komu chciałoby się walczyć z wiatrakami?

Niezliczone są zastępy wirtualnych rycerzy zakony Ja – wiecie, tych dostojników, co to ich zdanie zawsze musi być na wierzchu, bo objawia bandzie debili jedyną słuszną prawdę. Nawet okuci w żelazne zbroje państwo Majdanowie nie dadzą im rady, a co dopiero ludzie, którym do statusu gwiazd czy choćby celebrytów jest bardzo daleko. Nieprzypadkowo zacząłem od komentarzy na temat funkcjonowania naszego portalu, bo też mamy swoich niemal fanatycznie oddanych hejterów, którzy wręcz “rzygają już naszym niskim poziomem, słabymi tekstami, głupimi autorami” – jesteśmy tak słabi, że aż muszą odwiedzać naszą stronę codziennie, by przypadkiem o tym nie zapomnieć. Sadomasochizm najwyższych lotów i fenomen naszych czasów, który u bardziej doświadczonych internautów wywołuje w równej mierze pełen politowania uśmiech, co swego rodzaju podziw wobec oddania tej swoistej krucjacie.

Hejt jest zjawiskiem powtarzalnym, posiadającym pewny schemat działania i charakterystyczne cechy: personalne wycieczki już na początku dyskusji; brak argumentów, konkretu lub nieznajomość tematu, na który szanowny rycerz Ja się wypowiada (stwierdzenia typu: “Poprzestałem na pierwszym akapicie, bo to gówno” czy “Wytrzymałem pięć minut, potem wyłączyłem – poziom rynsztoku”); kwiecisty język, podkreślający nakierowanie na poklask tłumu; zarzuty w stylu “Kto to ogląda? Przecież to program dla idiotów”, rzucane przez osobę, która obejrzała program lub nie obejrzała, ale wie, że jest słaby (patrz: punkt pierwszy) czy wreszcie mój ulubiony – “Zrobiłbym to lepiej, ale mi się nie chce”. Na nasze nieszczęście drugiej stronie się chce – w ten oto sposób hejt obraca się w doskonałą formę promocji.

Nie ma niczego odkrywczego w stwierdzeniu “Nieważne, jak gadają, byle gadali”, lecz czasy nam współczesne jeszcze mocniej wykorzystują tę starą maksymę. Nieprzypadkowo promuje się takie a nie inne zachowania: celebryckie wybryki zdobywają olbrzymi rozgłos i przyciągają setki, tysiące, a nawet miliony widzów – gawiedź to uwielbia. Nie ma nawet znaczenia, czy są fanami, czy osobami święcie oburzonymi. Wszystko jest obliczone na efekt, który niezależnie od intencji komentujących przekłada się na kolejne łby do podliczenia w telemetrycznym panelu Nielsena. Odys słusznie zauważył, że “Wykonywanie czegoś przed widownią (…), by wygrać pieniądze, jest współczesną formą czerpania rozrywki z niewolnictwa. To namiastka walki gladiatorów w medialnym przebraniu”. Cytat ten pochodzi z jego felietonu na temat Hipnozy, ale doskonale oddaje też ideę programu Iron Majdan – z tą różnicą, że na arenie nie stają już niewolnicy. To jak pojedynek Kommodusa z Maximusem. Tłumy szaleją.

Wiosłując już do brzegu – obejrzałem dwa dotychczas wyemitowane odcinki Iron Majdan (czego się nie robi dla czytelników), ale to wystarczyło, by zauważyć pewną smutną zależność: program bije po oczach sztucznością “dramatów”. Majdan wypada tu dość naturalnie – trochę zahukany, jakby pod pantoflem, czasem zakłopotany swoim średnim angielskim, ale to wciąż ten sam Radek, którego pamiętam z czasów jego występów w Wiśle Kraków (no, w międzyczasie wyrosło mu sporo włosów na czerepie, ale poza tym niewiele się zmienił!), lecz jego żonie naturalność zdarza się tylko momentami, jak gdyby zapominała, że nie jest na wakacjach i wychodziła z roli drącej się na wszystkich wokół zołzy.

W ten oto sposób projekt o całkiem ciekawym założeniu – w końcu Iron Majdan to nic innego, jak połączenie popularnej przed laty serii Brudna robota nadawanej na Discovery Channel z programami podróżniczymi w stylu Cejrowskiego – zostaje sprowadzony do oczekiwań widowni. Pod płaszczykiem żenady chciano pokazać ciekawe miejsca z różnych zakątków świata, uznano jednak – zapewne słusznie – że ten format nie chwyci, dla kurażu dorzucono więc końską dawkę wrzasków i gwiazdorzenia à la Magda Gessler (dobrze, że nie kazano Rozenek rzucać talerzami gdzieś na islandzkim wulkanie). I myślicie, że TVN naprawdę chciał w ten sposób dotrzeć do fanów Majdanów czy miłośników celebryckiego życia ogółem? A gdzie tam! Iron Majdan to program szyty na miarę obecnych czasów: bo nic tak nie sprzedaje produktu, jak hejt. Udowodnił to już Patryk Vega, udowadniają kolejne przykłady, a nawet najszczersze intencje krytykantów zdają się obracać przeciw nim – psy szczekają, ale karawanie to nie przeszkadza. Ba, obwieszono ją mięsem w nadziei, że donioślejsze ujadanie przyciągnie uwagę większej liczby potencjalnych klientów.

REKLAMA