search
REKLAMA
Felietony

NOWY PAPIEŻ również grzeszy

Szymon Pewiński

22 stycznia 2020

REKLAMA

Uwaga! Tekst zdradza elementy fabuły.

Jeszcze przed premierą Młodego papieża o serialu stworzonym przez Paolo Sorrentino mówiono bardzo wiele. Spekulowano o fabule, spodziewając się „Gry o tron w Watykanie”. Na szczęście twórca Boskiego i Wielkiego piękna poszedł inną drogą – przynajmniej w serialu o Piusie XIII. W Nowym papieżu nieco watykańskiej GoT uraczymy, ale raz, że w znośnych dawkach, a dwa – z inaczej rozłożonymi akcentami i jedną postacią przykuwającą uwagę. Na szczęście znacznie tu więcej komentarza o znaczeniu, grzechach i kondycji Kościoła oraz satyry podszytej, jak się wydaje, troską o instytucję, którą być może da się jeszcze uratować.

Młody papież zachwycił. Może nie był pozbawiony wad, ale mimo wszystko to jeden z najciekawszych seriali ostatnich lat. To nie tylko komentarz do działalności Kościoła katolickiego i „jego ludzi”, ale też krytyka oczekiwań współczesnych wiernych, którzy Kościół i obowiązujące w nim zasady traktują wybiórczo i według własnego upodobania, domagając się radykalnych zmian w instytucji od wieków działającej na innych zasadach. W Nowym papieżu podobnej krytyki nie brakuje, zwłaszcza w pierwszym odcinku.

W serialu, w którym pierwsze skrzypce grał Jude Law, Sorrentino uraczył widzów odniesieniami do pontyfikatu Jana Pawła II, działalności Matki Teresy – obojgu nie szczędząc surowych ocen. Zadziwiające łagodnie obszedł się za to z Benedyktem XVI. Postać Piusa XIII wydawała się częściowo inspirowana właśnie nim. W końcu Pius XIII także przywrócił wystawne papiestwo i – przynajmniej na początku – był radykałem, który z jednej strony uwielbia piękne stroje, cherry coke i papierosy, z drugiej – w zasadzie jako jedyny stara się rozwiązać sprawę pedofilii wśród duchownych i pacyfikuje misyjną działalność „świętej” zakonnicy, która taka święta nie jest.

Benedykt XVI „przypłacił” swój pontyfikat abdykacją, Pius XIII – zawałem, który pogrążył go w śpiączce, a z której najpewniej nigdy się nie obudzi. Jego kult nie maleje, na placu św. Piotra cały czas odbywają się czuwania, ale lekarze nie dają złudzeń. No i Watykan nie może pozostawać bez władcy. Kardynałowie, z sekretarzem stanu Angelo Voiello na czele, dochodzą do wniosku, że potrzebny jest nowy papież.

W wyniku konklawe – które samo w sobie jest perełką, bo na zmagania zapatrzonych w sobie, konkurujących ze sobą purpuratów ogląda się wybornie – i pata, na następcę św. Piotra wybrany zostaje najbardziej fajtłapowaty i wystraszony ze wszystkich kardynał, który przybiera imię Franciszka II.

W tym momencie Sorrentino uruchamia pokłady uważnej i mądrej satyry. Zamiast wychwalać pod niebiosa jego pontyfikat (przecież Jonathan Pryce gra tego fajniejszego z dwóch papieży, prawda?) i przedstawia go niemal jako dyktatora, który chce – jak to mówiła moja ukochana Sarah Silverman, „sprzedać Watykan, nakarmić Świat”. Franciszek II wpuszcza za Spiżową Bramę uchodźców, nakazuje kardynałom oddać złote krzyże, śpi na podłodze, chodzi w sandałach oraz skromnych (jak na watykańskie standardy) szatach. Ale ma też swoich pretorianów, degraduje kolejnych kardynałów, napawa się władzą i, co najgorsze, chce udostępnić tajne watykańskie akta. Na szczęście dla Watykanu, a może i dla świata, umiera – na pewno na zawał, a być może otruty. I to ostatnie zdanie wydaje się kluczem dla mojego niemalże bezkrytycznego uwielbienia dla pierwszego odcinka Nowego papieża.

Bo Sorrentino nie daje łatwych odpowiedzi, tylko zadaje pytania i każe uruchomić wyobraźnię. Przecież gdyby akta Watykanu z dnia na dzień ujrzały światło dzienne, stałaby się rzecz jednocześnie piękna i przerażająca. W jednym momencie zawaliłby się nie tylko autorytet Kościoła katolickiego (co prędzej czy później nastąpi, przynajmniej w naszej części świata), ale szlag jasny trafiłby też społeczno-polityczny ład we Włoszech, Europie i na świecie. Nie przez przypadek, wiedząc o planach Franciszka II, do papieża próbuje dodzwonić się premier Włoch…

Odnoszę wrażenie, że Sorrentino jest w tym równie przewrotny jak Michael Houellebecq, który uważa, że ratunkiem dla nasze podupadającej cywilizacji może być nie „kumplowanie” się Kk z ludem, ale przywrócenie katolicyzmowi jego dawnego splendoru, z całymi jego rytuałami, mszą odprawianą po łacinie i mistycyzmem. Kościół chcący „wyjść do ludzi” staje się bowiem jednym w wielu miejsc mogących co prawda dostarczyć ukojenia i średniej jakości rozrywki (spójrzmy na grających na gitarach księży i zakonnice), ale pozbawionym tajemnicy i poczucia obcowania z sacrum. Paradoksalnie, jego siła oddziaływania i trwanie przez ponad dwa tysiąclecia (znacie instytucje, która funkcjonuje dłużej?) polega na tym, że przez wieki nie miał zamiaru przypodobać się wiernym, a zmiany zachodziły w nim – niemal zawsze – w trybie ewolucji, a nie rewolucji. Dlatego autor „Cząstek elementarnych” w „Dialogu u upadku i nadziei” prowadzonym na łamach z Geffroy’em Lejunem, pisze również, że jedną z najgorszych rzeczy jaka przydarzyła się Kościołowi katolickiemu na przestrzeni wieków to Sobór Watykański II. Prowokacja? Nie. Raczej umiejętność spojrzenia na historię tej instytucji pełnej oczywiście grzechu, zbrodni i zepsucia z innej perspektywy. Jak się wydaje, Sorrentino podąża podobną do Houellebecqua ścieżką, przynajmniej na znakomitym początku Nowego papieża.

Kolejne odcinki należą już do Johna Malkovicha, choć grana przez niego postać wydaje się tyleż fascynująca w drugim, co nieco irytująca – w trzecim odcinku, gdy jej przerysowanie niewiele już wnosi do tej opowieści. Można mieć jednak nadzieję, że odcinek trzeci to tylko potknięcie, bo w czwartym Sorrentino wraca do formy (może poza zbędnym, przynajmniej na razie, wątkiem Esther).

Znakomicie patrzy się na papieża Jana Pawła III (pozbawionego już na szczęście pomalowanych powiek) – inteligentnego, elokwentnego, wrażliwego a przy tym stanowczego (JP III zapowiada kardynałom, że dla księży-pedofilów jest wybaczenie, ale nie ma miejsca w stanie kapłańskim), doskonale radzącego sobie z mediami, a przy tym oddziałującego i na mężczyzn, i na kobiety. Od czwartego odcinka Nowego papieża zaczyna się (mam nadzieję, że zaczyna, bo premiera piątego odcinka wciąż przed nami) może nie tyle Gra o tron, bo tron został już obsadzony w zasadzie jednogłośnie, ile bardziej opowieść o człowieku środka, który musi lawirować między łagodnymi owcami i szakalami. A to wydaje się strasznie trudne dla niego i fascynujące dla widzów, bo bohaterowie serialu Paolo Sorrentino nie są jednowymiarowi. A to wszystko dzieje się w cieniu kultu Piusa XIII i strajku zakonnic, które domagają się szacunku od księży (polecam książkę Marty Abramowicz „Zakonnice odchodzą po cichu”). Raczej nieprzypadkowo to właśnie one, a nie papież, kardynałowie czy księża pojawiają się w tanecznej czołówce Nowego papieża.

REKLAMA