Młoda krytyka się bawi
Niebawem „Nimfomanka”. Wielu krytyków filmowych już widziało, ja nie widziałem. Cienki Bolek ze mnie, ale cóż poradzić, na razie nadrabiam zaległości z 2013 o tych różnych samochodach wyścigowych i kosmosie. Zobaczyć „Nimfomankę” jednak chcę bardzo, bo tyle kontrowersji i hajpu narosło wokół nowego Von Triera, że wstyd nie zasiąść w jakimś niszowym kinie i wypluć słowa, że to będzie porno dla snobów. Na film czekają chyba nie tylko tacy widzowie jak ja. Ciekawscy. Którzy o kinie czasami coś napiszą, ale wierszówki z tego nie wyciskają. Na film czeka już każdy.
A ponoć robi dobrze. Duńscy krytycy filmowi nie ukrywają, że działa na nich ten cały klimat kontrowersji, te plakaciki z wykrzywionymi orgazmem twarzami. Im też strzelona sesję zdjęciową w duchu posterów. Pomysł jak pomysł – zabawny, parodystyczny, chyba nawet na miejscu, bo trochę spuszcza ciśnienie z tego ciężkiego zbiornika, w którym pływają wszystkie oczekiwania widzów. Jeśli duńska krytyka filmowa jest jak skandynawska literatura, to u nich musi być mrocznie, egzystencjalnie i z analizą zimną niczym usta śmierci. A tu patrzcie, śmieją się sami z siebie, mają odwagę pozadziennikarską, wchodząc na może i niezbyt wyrafinowany poziom zabawowości, bo jest wręcz luzacko, ale chyba o to chodziło.
Polska krytyka filmowa zmałpowała pomysł, na szczęście zmałpowała, zanim zrobili to inni. Małpowanie małpowania albo serfowanie na fali dowcipnego trendu to już definicja natrętngo memu, a tutaj wyszło w miarę naturalnie. Tylko jakoś niezbyt te twarze kojarzę. Gdzie orgazm Justyny Sobolewskiej, pytam? A Piotra Kletowskiego? Czytając recenzje Kletowskiego nie wiedziałem, że chcę oglądać go na plakacie „Nimfomanki”, ale gdy już polska krytyka filmowa wyszła z dowcipasem, zdałem sobie sprawę, że chcę i jego. Zawsze chciałem. A gdzie Michał Walkiewicz? Toż to przystojny mężczyzna, podoba się mojej koleżance, a dla krytyki filmowej podczas masakrowania Barbary Białowąs zrobił więcej niż niejedna buzia, która na plakat trafiła. A ekstaza Michała Chacińskiego? Korwin-Piotrowskiej? No gdzie ona? A Michała Oleszczyka, najbardziej gorącego nazwiska ostatnich tygodni, który już przez niektórych kolegów po fachu jest zazdrośnie batem smagany za to, że – o zgrozo! – został dyrektorem Festiwalu w Gdyni? No gdzie ci, których czytam? Nigdy mnie nie ciekawiło, jak przyjemność maluje się na twarzy Anny Tatarskiej, bo nie wiem, kim jest Tatarska. Coś mi dzwoni, że w jakimś portalu publikuje, teraz w dodatku dowiedziałem się, że ma ładne włosy, poza tym ciemno, głucho i dopiero od dziś będę kojarzył nazwisko. Obawiam się niestety, że zadziała natrętna mnemotechnika i już zawsze, czytając jej teksty o kinie, owe piękne włosy widzieć będę. Bartosza Żurawieckiego prace czytywałem, a owszem, jedyny prawdziwy wyjadacz w tej drużynie. Pióro cenię, zaangażowanie społeczne oraz odwagę cywilną w formułowaniu swoich przekonań również, ale jedna jaskółka wiosny nie czyni.
Kim jest reszta? Co reprezentują? Jakiś trend, nową falę? Nie sądzę, Paweł T. Felis młodym jeszcze krytykiem jest, ale ze swoją pobłażliwą postawą wobec popkultury raczej trzyma się starej szkoły tych, którzy z zajęciem czytywali recenzje Sobolewskiego. A może łączy ich to, że pozgarniali jakieś laury dla krytyków? Na przykład nagrodę Krzysztofa Mętraka, która niejako otwiera drzwi do zaistnienia w rodzimych mediach traktujących o kinie? Również nie. To jakaś przypadkowa łapanka. Zabawa. Żart skrojony na szybko. Ładnie się prezentuje na ścianie facebooka, trochę zwraca wiarę w światowość, nic poza tym. Bez szczytowania Sobolewskich i Korwin-Piotrowskiej to nie ma zbytnio sensu.