Mizoginizm i seriale
Oglądam jednym ciągiem „The Newsroom”, „Community” oraz „Parks and Recreation”, w tej właśnie kolejności. Pytam więc znajomego, który również lubi te seriale, co sądzi o postaci Sloan Sabbith, dziarskiej, piekielnie inteligentnej, nieco dzikiej i przewrażliwionej na swoim punkcie dziennikarki z “The Newsroom”. No wiecie, prężenie muskułów: „stary, ale ta Olivia Munn jest seksowna, a postać, którą gra, atakowałbym jak Reksio szynkę”. W tle miga mi news, że „profesorka” Magdalena Środa pisze list ze skargą do papieża odnośnie niechrześcijańskiego traktowania genderu i feministek w Polsce. Kolega mi odpowiada: „Za cienkie Bolki jesteśmy dla takiej laski”. I dodaje, że kiedyś będzie gotowy. Wtedy dociera do mnie – kogo ja oszukuję, w prawdziwym świecie bałbym się silnej kobiety tak samo jak on.
Przypomniałem sobie o swoich najgłębszych lękach związanych z feminizmem. Otóż stoję oko w oko z kimś pokroju Kazimiery Szczuki czy Manueli Gretkowskiej (obie te panie na swój sposób wydają mi się… atrakcyjne) i nagle okazuje się, że na temat genderu nie mam bladego pojęcia. Moje argumenty odbijają się od kuloodpornej piersi kobiecej, następnie wrodzony maskulizm, będący pod ostrzałem, skurczy się do rozmiaru ślimaka i wpełznie z powrotem pod jakaś skałę. Tak, dobrze widzicie, boję się feministek, boję się kobiet z władzą, boję się szefowych. Nie jest to strach irracjonalny, dobrze znam jego źródło – pewniej się czuję, gdy kobieta podziwia moje twarde stanowisko w jakiejś sprawie, a gdy wyśmiewam pomysł pisania skargi do papieża, mój rechot ma być tubalny i nieprzerywany kontrargumentami. Oczywiście nie reprezentuję ogółu mężczyzn, a moje wyznanie nie można potraktować jako antropologiczną genezę mizoginizmu. Nie różnię się od reszty facetów tym, że znam źródło swojej fobii, ja po prostu zawsze lubiłem kobiety, które gender, prawicę, lewicę, Absolut czy Wielkiego Potwora Spaghetti miały na samym dnie swojej kosmetyczki. Można je było nazwać albo ignorantkami, albo scenerią odgrywania mojej samczej roli (ostatnio przyjaciółka pięknie mi wytłumaczyła, czemu boję się kobiet od siebie inteligentniejszych). I tę fundamentalną prawdę dotyczącą tego, wśród jakich kobiet niektórzy faceci czują się lepiej, poznałem nie dzięki polskiej scenie feministycznej, ale dzięki amerykańskim serialom właśnie.
Rozmyślam więc, do jakich kobiet ze światów serialowych bym podbijał. Annie oraz Britta z „Community”? Bez dwóch zdań, nawet bym się nie zastanawiał – studentki kiepskiej uczelni, coś im w życiu nie wyszło, obie zabawne i wyszczekane, tyle że pierwsza zapewne rozpłakałaby się z żalu, gdyby dała mi kosza, a druga popełnia ciągle jakieś lapsusy, więc nie cykałbym się zagadać. A może neurotyczna April z „Parks and Recreation”? Neurotyczne mnie lubią, rozmowa z nimi nieco mnie męczy, ale potrafię w to grać i podszedłbym z taką na koktajl mleczny… Ale nie ze Sloan z „The Newsroom”. Nie podbiłbym do niej z taką łatwością. O nie, nie do niej. Choć dla zaufanych współpracowników miła, a wobec szefa telewizji lojalna, wystarczyła jedna scena, w której rozmawia z informatorem płynną japońszczyzną, abym wiedział, że oto demon, który mnie przeraża i fascynuje jednocześnie. W kolejnej scenie prezentuje swoją wiedzę ekonomiczną (chcecie mnie boleśnie ośmieszyć, to poruszcie temat ekonomii i finansów, to są dwie sprawy, które muszę jeszcze zgłębić, aby pozbyć się kompleksu ignoranctwa). Może i scenarzystam Aaron Sorkin, rysuje swoje kobiece postacie grubą krechą i nie nie ma miejsca na subtelności, ale akurat w przypadku świata mediów ma to swoje uzasadnienie i wydaje mi się, że polskie dziennikarstwo również przepuszcza przez sito właśnie tylko takie osobowości. Sloan Sabbith jest inteligentna, błyskotliwa, a jednocześnie zaangażowana, pracowita i wyszczekana. Chcę i nie chcę Cię, o Sloan.
Tak, Drogie Panie, my mężczyźni bardzo często boimy się silnych, inteligentnych kobiet. Wybieramy te mniej rozgarnięte, w dyskursie bezpieczniejsze, a w zabawie i spacerach słodsze, lżejsze. Powiem więcej – tak niestety jest i będzie, abyśmy mogli się bawić w tych swoich rycerzyków, kowbojów, superherosów i – przede wszystkim – pewnych siebie dżentelmenów. Wykrzyknie teraz jakaś zwolenniczka genderu, że nikt tego od nas nie oczekuje, że to nasze kulturowe maski, zbroje i fobie. Może i tak, ale raz na jakiś chcemy zabawić się również w skomlącego psa, bo w chwili, kiedy zdałem sobie sprawę, że zapewne Sloan Sabbith dałaby mi kosza, pojawiła się lampka z napisem: ale kiedyś się uda. Jeszcze nie teraz. Teraz jestem cienki Bolek.