Mijający rok jest kobietą
Zastanawiałem się ostatnio nad tym, jak podsumować mijający kinowy rok.
Jakoś nie lubię już tego robić, paradoksalnie od wtedy znielubiłem, od kiedy kogokolwiek zaczęło interesować moje zdanie. Łapię się więc znowu na tym, że nie umiem spojrzeć na przemysł filmowy z perspektywy „intuicyjnego badacza”, dostrzegać nurty, tendencje, serwować nieuświadomione psychoanalizy i otwierać innym oczy na kino, jak robi to na przykład Źiźek.
Czasami najbardziej zaciemnia nam obraz to, że za intensywnie wpatrujemy się w problem. Czasem też odpowiedź przychodzi sama, nagle, bez zapowiedzi, w BlaBlaCarze. Jaki więc był 2015 w moich oczach? Bardzo kobiecy.
Wracałem więc z rodzinnych stron do stolicy, a ze mną w samochodzie (BlaBlaCar, mój pierwszy eksperyment z tą formą komunikacji) trzy dziewczyny, przypadkowy zbiór osób, których losy na chwilę się połączyły dzięki aplikacji telefonicznej. Rozmowa szybko zeszła z tematów rodzinnych i poświątecznych narzekań na wagę na rejony kinowe. Zaczęliśmy podsumowanie i poczułem się pierwszy raz w życiu jak ktoś, kto zupełnie nie dostrzega, jak bardzo kinematografia mówi wiele o nas samych, o naszych popędach, marzeniach. Oczywiście zgadzaliśmy się co do tego, jakie filmy wywarły na nas największe wrażenie, ale dzięki dziewczynom dotarło do mnie, co te tytuły łączy. Moje przemyślenia były banalne – 2015 pokazał, że sequeloza oraz galopowanie na znanej marce nie musi wcale walić chałturą. Kolejny „Mad Max”, całkiem udany komercyjnie „Park Jurajski” i „Gwiezdne wojny”, a także chyba pierwszy w pełni oglądalny spin-off i sequel w jednym, jakim jest „Creed”, dowodzą, że Fabryka Snów nauczyła się projektować znane marzenia, a przede wszystkim ładnie je pakować. To nie były półprodukty, ale dzieła na swój sposób skończone. To widziałem ja, choć mojej tezy oczywiście nie potwierdzały takie ubiegłoroczne potworki jak „Terminator: Genisys”.
Moje towarzyszki zauważyły coś ciekawszego, czym doprowadziły mnie do konsternacji, czy aby rzeczywiście śledziłem ostatnio uważnie to, co na ekranie. Mianowicie według nich to był bardzo kobiecy rok i bynajmniej nie miały na myśli premiery „Sufrażystek”, ale ową kobiecość dostrzegły w obrazach, którymi zachwycałem się i ja. Furiosa, mająca wszelkie znamiona kultowości postać z „Mad Maxa”, to silna, twarda, charakterystyczna i mająca ciekawszy background niż tytułowy heros kobieta, która nie tyle uniosła film Millera, co uzupełniła go o żeński pierwiastek. A to tylko pierwszy film z moich typów pięciu najlepszych produkcji roku.
„Ex Machina”, posthumanistyczny thriller, który zachwycił mnie i konceptem, i plastyką, może być postrzegany jako metafora toksycznego związku oraz uprzedmiotowienia kobiet, programowania uczuć i uzależniania od siebie drugiej istoty. Nie bez powodu cybernetyczne twory zaprogramowane tak, aby „być” kobietami, zaczynają się definiować poprzez swoją seksualność. Mizoginia aż wylewa się z tego obrazu, a motywem przewodnim jest tak naprawdę kobieca manipulacja mężczyzną. Oczywiście jak zdaje się sugerować obraz do tej manipulacji niezbędny jest ściśle określony rodzaj mężczyzny – słaby, naiwny i bezgranicznie zakochany. Zresztą, na pewnym etapie fabularnym obydwaj mężczyźni pojawiający w tym filmie są praktycznie bezbronni wobec płci przeciwnej.
Najgłośniejsza premiera serialowa ostatnich miesięcy to „Jessica Jones”, czyli Marvel zmagający się z tematem superheroin oraz traumami skrzywdzonych kobiet. Niewątpliwie siłą postaci tego serialu jest jej motywacja – Marvel, jak się okazuje, to również uniwersum pełne niebezpieczeństw wynikających ze zdolności, które mogą być wykorzystywane chociażby w kontroli woli. Seksualnej i psychologicznej kontroli. Jessica Jones odnajduje w sobie siły nie tylko jako heroina, ale przede wszystkim – jako przywracająca sobie godność kobieta. Nie wspomnę nawet o najgłośniejszej premierze obecnego miesiąca, ale ktokolwiek już widział najnowsze „Gwiezdne wojny”, ten znienawidził fakt albo zachwycił się nim, że Rey, protagonistka „Przebudzenia mocy”, to postać wręcz dopakowana wspaniałością. Kobieta, z której moc się przelewa. Oczywiście musi się skrywać w tym jakaś tajemnica, ale nie ukrywajmy – ta dziewczyna pokazuje, kto tu rządzi, nawet najpotężniejszym figurom tej opowieści. Również Riley, bohaterka genialnej animacji “W głowie się nie mieści”, przybliża nam trudy dziewczęcego dojrzewania. Feminozestaw dla każdego.
Dla mnie więc rok 2015 to kino kobiece. Nie feministyczne, nawet nie mizoginiczne, ale właśnie – kobiece.
Nagle w sklepach zabawkowych dla dużych chłopców (Star Wars, postapokalipsa, cyberpunk, a także uniwersum Marvela) z pudełek wyskakują silne, pewne siebie kobiety, które niosą na swoich barkach całą emocjonalną warstwę narracji; to one nas wzruszają, trochę się ich boimy, ale koniec końców są po prostu pełnoprawnymi elementami opowieści, symbiozą i równowagą. Jak w życiu.
Bawcie się, kochani, dobrze na tych swoich balach sylwestrowych. Razem, jak tylko się da. A w kolejnym roku dalej przyglądajmy się kinu z ciekawością i skupieniem.
Wiecie, że “Pogromcy duchów” to będzie teraz drużyna złożona z samych babek?