search
REKLAMA
Felietony

Kto w Polsce mieszka, tego V JAK VENDETTA przeraża

Seans „V jak Vendetta” jest po latach iście przerażający.

Filip Pęziński

5 listopada 2021

REKLAMA

Niższa półka #10: Kto w Polsce mieszka, tego V jak Vendetta przeraża

Dzisiaj wypada wyjątkowy dzień. 5 listopada. Wyjątkowy dla Brytyjczyków, którzy obchodzą wtedy hucznie Dzień Guya Fawkesa – święto ludowe upamiętniające rocznicę wykrycia tzw. spisku prochowego, nieudanego zamachu na życie króla Jakuba I Stuarta. Wyjątkowy dla popkultury, bo stanowiący jej część dzięki kultowemu komiksowi Alana Moore’a i Davida Lloyda, a szerzej dzięki tegoż ekranizacji.

V jak Vendetta Jamesa McTeigue’a i sióstr Wachowskich chyba nie trzeba nikomu przedstawiać, ale jeśli oglądaliście ten film w okolicach kinowej premiery (a było to lat temu piętnaście), to serdecznie zachęcam was do jego odświeżenia. Dla mnie był to po latach seans iście przerażający.

Pamiętam doskonale, że w 2006 roku film nie rzucił mnie na kolana, a to dlatego, że wyznawałem wtedy – dziś mnie żenującą – zasadę, że nie liczy się jakość dzieła, ale jego wierność oryginałowi. Wachowskie zaś zaproponowały bardzo twórczą ekranizację, gdzie najważniejsze punkty i założenia rzeczywiście pochodzą z powieści graficznej Moore’a, ale cała reszta jest ambitną próbą opowiedzenia tej historii we własny sposób. Dzisiaj – jako dużo dojrzalszy odbiorca – bardzo sobie takie podejście cenię, a filmowe V jak Vendetta pokochałem też ze względu na perfekcyjną stronę realizacyjną, znakomite aktorstwo czy nawet wpisanie się w nurt blockbusterów dla dorosłych (więcej na ten temat pisałem w moim poprzednim felietonie, TUTAJ).

Wracając jednak do mojego podejścia z połowy poprzedniej dekady, jak dziś pamiętam, że film McTeigue’a odrzucił mnie już od pierwszych minut, kiedy okazało się, że główna bohaterka, grana przez Natalie Portman Evey, w początkowej sekwencji filmu nie wychodzi na ulicę, by się prostytuować i tym samym zarobić na życie (tak jak w komiksie), ale wybiera się na randkę z kolegą z pracy. Jest to bez wątpienia znacząca zmiana, która wybrzmiewa w całym filmie: dyktatura w scenariuszu Wachowskich to nie jest dyktatura głodu i brudu, które były naturalnym tejże środowiskiem dla Alana Moore’a piszącego scenariusz do swojego kultowego dziś komiksu na początku lat 80. w Europie, gdzie niemal na własne oczy mógł oglądać ją w krajach tzw. bloku wschodniego. Dyktatura Wachowskich to też brak praw obywatelskich, atak na mniejszości, propaganda telewizyjna, ale w opozycji do Moore’a opakowana w standardy życiowe świata zachodniego.

Jako osoba, która w DNA wpisana ma pokoleniową traumę Polski Ludowej, dyktaturę łączyłem z pustymi półkami w sklepie i mięsem na kartki. Taka z filmowego V jak Vendetta wydawała mi się sztuczna, odrealniona, skrojona pod zjadaczy hamburgerów.

Aż nagle obudziłem się w Polsce 2021 roku.

W kraju względnego dobrobytu, gdzie poseł rządzącej większości gromko krzyczy z mównicy sejmowej, że cała Polska powinna być strefą wolną od LGBT, w której minister edukacji porównuje osoby homoseksualne do hitlerowców, a prezydent mówi, że nie są oni ludźmi. W kraju względnego dobrobytu, gdzie religijni fundamentaliści tworzą prawo antyaborcyjne doprowadzające do śmierci kobiet. W kraju względnego dobrobytu, gdzie straż graniczna wypycha głodujące dzieci do lasu, a jej działania minister, któremu straż podlega, próbuje uargumentować, pokazując na konferencjach prasowych mężczyzn uprawiających seks z klaczami. W kraju względnego dobrobytu, który pod względem wolności prasy spadł w przeciągu pięciu lat z 18. na 64. miejsce, gdzie telewizja próbuje karmić obywateli naprawdę tępą propagandą i odmawia emisji reklamy z dwoma całującymi się kobietami, tłumacząc, że „może naruszać wrażliwość widzów”. W kraju względnego dobrobytu, gdzie decyzję o losach 40 milionów obywateli podejmuje jedna osoba.

Obejrzyjcie dziś V jak Vendetta. Zobaczycie, jak znajome obrazki tam zobaczycie. Zobaczycie, jak wizjonerski scenariusz napisały Lana i Lilly Wachowski. Zobaczcie, jak szybko i niepostrzeżenie można odebrać obywatelom ich wolność. Zobaczycie, jak przerażeni skończycie ten seans.

Pamiętajmy o 5 listopada.

* * *

Na marginesie: nie, nie twierdzę, że Anglia według Wachowskich to ten sam kraj co Polska według Kaczyńskiego. Mam szczerą nadzieję, że nigdy nie uda się postawić między nimi znaku równości.

Filip Pęziński

Filip Pęziński

Wychowany na "Batmanie" Burtona, "RoboCopie" Verhoevena i "Komando" Lestera. Miłośnik filmów superbohaterskich, Gwiezdnych wojen i twórczości sióstr Wachowskich. Najlepszy film, jaki widział w życiu, to "Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj".

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA