Kto w Polsce mieszka, tego V JAK VENDETTA przeraża
Niższa półka #10: Kto w Polsce mieszka, tego V jak Vendetta przeraża
Dzisiaj wypada wyjątkowy dzień. 5 listopada. Wyjątkowy dla Brytyjczyków, którzy obchodzą wtedy hucznie Dzień Guya Fawkesa – święto ludowe upamiętniające rocznicę wykrycia tzw. spisku prochowego, nieudanego zamachu na życie króla Jakuba I Stuarta. Wyjątkowy dla popkultury, bo stanowiący jej część dzięki kultowemu komiksowi Alana Moore’a i Davida Lloyda, a szerzej dzięki tegoż ekranizacji.
V jak Vendetta Jamesa McTeigue’a i sióstr Wachowskich chyba nie trzeba nikomu przedstawiać, ale jeśli oglądaliście ten film w okolicach kinowej premiery (a było to lat temu piętnaście), to serdecznie zachęcam was do jego odświeżenia. Dla mnie był to po latach seans iście przerażający.
Pamiętam doskonale, że w 2006 roku film nie rzucił mnie na kolana, a to dlatego, że wyznawałem wtedy – dziś mnie żenującą – zasadę, że nie liczy się jakość dzieła, ale jego wierność oryginałowi. Wachowskie zaś zaproponowały bardzo twórczą ekranizację, gdzie najważniejsze punkty i założenia rzeczywiście pochodzą z powieści graficznej Moore’a, ale cała reszta jest ambitną próbą opowiedzenia tej historii we własny sposób. Dzisiaj – jako dużo dojrzalszy odbiorca – bardzo sobie takie podejście cenię, a filmowe V jak Vendetta pokochałem też ze względu na perfekcyjną stronę realizacyjną, znakomite aktorstwo czy nawet wpisanie się w nurt blockbusterów dla dorosłych (więcej na ten temat pisałem w moim poprzednim felietonie, TUTAJ).
Wracając jednak do mojego podejścia z połowy poprzedniej dekady, jak dziś pamiętam, że film McTeigue’a odrzucił mnie już od pierwszych minut, kiedy okazało się, że główna bohaterka, grana przez Natalie Portman Evey, w początkowej sekwencji filmu nie wychodzi na ulicę, by się prostytuować i tym samym zarobić na życie (tak jak w komiksie), ale wybiera się na randkę z kolegą z pracy. Jest to bez wątpienia znacząca zmiana, która wybrzmiewa w całym filmie: dyktatura w scenariuszu Wachowskich to nie jest dyktatura głodu i brudu, które były naturalnym tejże środowiskiem dla Alana Moore’a piszącego scenariusz do swojego kultowego dziś komiksu na początku lat 80. w Europie, gdzie niemal na własne oczy mógł oglądać ją w krajach tzw. bloku wschodniego. Dyktatura Wachowskich to też brak praw obywatelskich, atak na mniejszości, propaganda telewizyjna, ale w opozycji do Moore’a opakowana w standardy życiowe świata zachodniego.
Jako osoba, która w DNA wpisana ma pokoleniową traumę Polski Ludowej, dyktaturę łączyłem z pustymi półkami w sklepie i mięsem na kartki. Taka z filmowego V jak Vendetta wydawała mi się sztuczna, odrealniona, skrojona pod zjadaczy hamburgerów.
Aż nagle obudziłem się w Polsce 2021 roku.
W kraju względnego dobrobytu, gdzie poseł rządzącej większości gromko krzyczy z mównicy sejmowej, że cała Polska powinna być strefą wolną od LGBT, w której minister edukacji porównuje osoby homoseksualne do hitlerowców, a prezydent mówi, że nie są oni ludźmi. W kraju względnego dobrobytu, gdzie religijni fundamentaliści tworzą prawo antyaborcyjne doprowadzające do śmierci kobiet. W kraju względnego dobrobytu, gdzie straż graniczna wypycha głodujące dzieci do lasu, a jej działania minister, któremu straż podlega, próbuje uargumentować, pokazując na konferencjach prasowych mężczyzn uprawiających seks z klaczami. W kraju względnego dobrobytu, który pod względem wolności prasy spadł w przeciągu pięciu lat z 18. na 64. miejsce, gdzie telewizja próbuje karmić obywateli naprawdę tępą propagandą i odmawia emisji reklamy z dwoma całującymi się kobietami, tłumacząc, że „może naruszać wrażliwość widzów”. W kraju względnego dobrobytu, gdzie decyzję o losach 40 milionów obywateli podejmuje jedna osoba.
Obejrzyjcie dziś V jak Vendetta. Zobaczycie, jak znajome obrazki tam zobaczycie. Zobaczycie, jak wizjonerski scenariusz napisały Lana i Lilly Wachowski. Zobaczcie, jak szybko i niepostrzeżenie można odebrać obywatelom ich wolność. Zobaczycie, jak przerażeni skończycie ten seans.
Pamiętajmy o 5 listopada.
* * *
Na marginesie: nie, nie twierdzę, że Anglia według Wachowskich to ten sam kraj co Polska według Kaczyńskiego. Mam szczerą nadzieję, że nigdy nie uda się postawić między nimi znaku równości.