Czy w dobie MARVELA wszystkie blockbustery są DLA DZIECI?
#Niższa półka #9: Czy w dobie Marvela wszystkie blockbustery są dla dzieci?
Kiedy byłem w ostatni piątek w kinie na Diunie (znakomitej Diunie!) Denisa Villeneuve’a, świadkiem byłem niezwykłej sytuacji. Jeden z widzów postanowił bowiem przyjść na seans ze swoim kilkuletnim synem, a ten – jak to kilkuletnie dziecko może mieć w zwyczaju – głośno mówił, przeszkadzał, komentował, chciał do łazienki. Po jakimś czasie inny widz zwrócił ojcu chłopaka uwagę, że być może jego syn jest za mały na ten seans i powinien opuścić salę, a ku memu zdumieniu tenże ojciec rady posłuchał i z potomkiem pospiesznie wyszedł z seansu.
Sytuacja ta skłoniła mnie do refleksji: czy naprawdę kino blockbusterowe kojarzy się już jednoznacznie z rozrywką dla całej rodziny? Czy marvelizacja (niczego tym filmom nie ujmując) Hollywood zaszła już tak daleko, że film dziejący się w kosmosie z założenia kojarzy się z odpowiednim wyborem dla małego chłopca?
Pamiętam doskonale, jak Daniel Craig w czasie promocji Dziewczyny z tatuażem porównał film Davida Finchera do Ojca chrzestnego (niekoniecznie było to porównanie uzasadnione, ale ja nie o tym). Utkwiło mi to w pamięci na ponad dziesięć lat (bo oczywiście ten film ma już ponad dekadę na liczniku), ponieważ brytyjski aktor powiedział wtedy:
To film dla dorosłych tak bardzo, jak to możliwe […]. Dorastałem, oglądając – jak, ku*wa, my wszyscy – Ojca chrzestnego i to były filmy robione dla dorosłych. My robimy film za 100 milionów dolarów z kategorią wiekową R [osoba poniżej 16 roku życia może obejrzeć taki film w kinie tylko z prawnym opiekunem – przyp. red.]. Nikt już tego nie robi.
No właśnie. Pal licho kategorię wiekową, bo oczywiście istnieją takie filmy jak chociażby Deadpool czy The Suicide Squad, które są wielomilionowymi blockbusterami tylko dla dorosłych, ale wynika to z potężnej dawki przemocy i niewybrednych żartów o seksie oralnym czy analnym. Ja mówię jednak o filmach niekoniecznie TYLKO dla dorosłych, ale dla dorosłych jako głównych odbiorców, a przy tym o filmach będących wielkimi widowiskami. Jak np. jeszcze u progu obecnego stulecia trzyczęściowy Władca Pierścieni Petera Jacksona. Dzisiaj mam wrażenie, że jest to sztuka niemal wymarła, która ustąpiła miejsca filmom superbohaterskim, coraz głupszym sequelom Parku Jurajskiego i coraz absurdalniejszym odsłonom Szybkich i wściekłych.
Zacząłem się zastanawiać, czy być może ostatnim studiem dającym nam jeszcze blockbustery dla dorosłego widza jest Warner Bros. Przed wielką bitwą o streaming np. w postaci filmów Christophera Nolana (których osobiście nie lubię, ale to znów nie o tym), ale też takim tytułom jak np. Blade Runner 2049 wspomnianego na początku tekstu Denisa Villeneuve’a. W tym momencie zresztą Warner szykuje dla nas istnego hattricka tego typu produkcji. W październiku była to Diuna, w grudniu będzie czwarty Matrix, a w marcu Batman z Robertem Pattinsonem w roli tytułowej.
Studio już potwierdziło oficjalnie danie zielonego światła dla drugiej części Diuny, mam też szczerą nadzieję, że równie zadowoleni będą z filmów Lany Wachowskiej i Matta Reevesa, co przekona ich do podtrzymywania tego ostatniego płomyczka staroszkolnej hollywoodzkiej rozrywki. Byłoby ogromną stratą, gdyby zabrakło dla niej miejsca na mapie kinowych premier. W końcu blockbustery to nie tylko Disney.
PS Uwielbiam filmy superbohaterskie, mam wszystkie sequele Parku Jurajskiego na półce (moim ulubionym jest Upadłe królestwo) i bawiłem się jak prosię na Szybkich i wściekłych w kosmosie, jak powinna nazywać się ostatnia odsłona tej kuriozalnej serii. Nie o to chodziło w moim tekście, żeby te filmy jakkolwiek krytykować czy umniejszać ich jakości lub rozrywce, jaką dają.