search
REKLAMA
Felietony

TOY STORY. Dwudziestolecie premiery

Maciej Niedźwiedzki

19 listopada 2015

REKLAMA

19 listopada 1995 roku to ważna data. Dokładnie dwadzieścia lat temu swoją uroczystą premierę miało Toy Story, pierwsza pełnometrażowa animacja Pixara i jednocześnie kamień milowy w historii kina. To jednak wyłącznie encyklopedyczne fakty. Dla mnie to absolutne arcydzieło, prawdopodobnie najważniejsze filmowe doświadczenie mojego życia.

Po pokoju miałem porozrzucane zabawki. Plastikowe Batmany, pluszaki, jakieś dinozaury, klocki Lego, figurki z gier planszowych. Bardzo uważałem, by nie zrobić im żadnej krzywdy, by nie zdeptać, by niczym nie przygnieść, by nie wpadły w żaden ciemny kąt, by nie okryły się kurzem. Nie chciałem wiele w zamian. Wystarczyłoby mi jedno zdanie: „dziękujemy, że tak o nas dbasz” lub „jesteś super, świetnie nam się razem bawić!” i mogłyby zamilknąć na wieki. Nawet mniej, niech którakolwiek z moich zabawek do mnie pomacha, czy lekko się uśmiechnie. Nie wspomnę nawet, ile razy gwałtownie otwierałem drzwi i wbiegałem do mojego pokoju, by złapać moich podopiecznych na jakiejkolwiek aktywności. Mogłem wtedy być jednak zbyt głośny. Zabawki miały tych kilka sekund, by znieruchomieć. Bezczelnie udawały, że nic się nie działo. Miałem jeszcze inną strategię. Wpadałem w niby-drzemkę. Zwalniałem tempo oddechu, zakrywałem głowę kocem i symulowałem chrapanie, ale tak naprawdę wszystkie zmysły miałem wyostrzone jak nigdy. Byłem przekonany, że gdy śpię, moje zabawki ożywają. Moje Batmany właśnie wtedy powinny organizować zasadzkę na figurki swoich antagonistów, w które oczywiście też byłem wyposażony. Pluszaki w tym czasie powinny wdrapywać się na moje biurko po planszowego chińczyka. Jednak nic. Kompletna cisza. Nic się nie działo. Zabawki nawet nie drgnęły. Czułem się trochę oszukany, podejrzliwie spoglądałem na moich towarzyszy.

Wtedy właśnie pojawiło się genialne Toy Story. Niełatwo mi oszacować, jak duży na mnie wpływ miał film Lassetera. Był to mój pierwszy świadomy seans kinowy. Wcześniej notuję jedynie jakieś przebłyski obrazów, jakieś mgliste kadry z filmów Disneya. Toy Story pamiętam bardzo dobrze, pamiętam, jak przestraszony wchodziłem do ogromnej sali kinowej, jak ogarniał mnie jej mrok. Myślę, że tylko dziecko doświadcza kina w najprawdziwiej mistyczny sposób, tylko w percepcji najmłodszych Wielki Ekran jawi się jako brama do innego świata, jako okno, przez które spogląda na nieznaną rzeczywistość. Cieszę się, że właśnie w takim wieku trafiłem na Toy Story, które stało się dla mnie właśnie takim przełomowym przeżyciem.Dotąd pamiętam, jak nabierałem powietrza, chwytałem tatę za rękę i razem z Chudym, Buzzem i panem Sterowanym wznosiłem się w powietrze, by dolecieć do samochodu Andy’ego. Razem „spadaliśmy do celu”. Trafiliśmy idealnie. Jak nigdy później.

Toy Story odrodziło we mnie wiarę w zabawki. Wybaczyłem im, że przy mnie nie chcą nawet drgnąć. Tym bardziej, że po filmie Pixara zdawałem sobie sprawę, z jakimi problemami muszą się zmierzyć, gdy mnie przy nich nie ma. Byliśmy kwita.

b

Film Lassetera nie jest dla mnie tylko wspomnieniem z dzieciństwa. Wydaje mi się, że cały czas do niego dorastam. Częstotliwość, z jaką oglądam dzieło Pixara, każdego roku wzrasta. Toy Story to mój film założycielski, fundamentem dla mnie, jako widza. Jest w tej animacji magia, do której ciągle staram się dotrzeć. Może nią być to, w jaki sposób Lasseter swoim filmem łączy ze sobą pokolenia. Z pozornie oczywistego dziecięcego doświadczenia, przez które każdy przechodził – ożywiania w wyobraźni zabawek – reżyser buduje uniwersum, w które wszyscy chcą wierzyć. To wielki atut dla widowni młodszej, momentalnie odnajdującej się w świecie Toy Story. Dla rodziców to z kolei doskonały wgląd w psychikę dziecka. Podobny schemat Pixar zastosował przy Potworach i spółce, opierając się na równie prymarnym doświadczeniu najmłodszych, strachu przed niebezpiecznymi obcymi grasującymi w nocy po pokoju. We W głowie się nie mieści ta perspektywa zostaje ukazana jeszcze dosadniej. W centrum zainteresowania Pixara jest zawsze dziecko: jego wewnętrzny, emocjonalny i wyobrażony świat.

Toy Story było wielkim otwarciem dla współczesnego kina familijnego. Film Pixara odciął się od disneyowskiej baśniowej tradycji.

Arcydzieło Lassetera było z jednej strony rewolucją technologiczną (spektakularne wykorzystanie CGI i niespotykany wcześniej w animacjach fotorealizm), wprowadzającą X muzę na nowe tory, a z drugiej było hołdem dla całego jej dorobku. Chudy, Buzz, Rex, Pan Bulwa, Pastereczka Boo, żołnierzyki reprezentują przecież kolejne epoki rozwoju kina i klasyczne amerykańskie gatunki, a sam film przeprowadza nas przed kilka estetycznych konwencji. Animacja Pixara to kino totalne. Kino natchnione.

Grzechem byłoby jednak sprowadzać Toy Story do prostej postmodernistycznej gry. Dla mnie to przede wszystkim kino o ogromnym ładunku emocjonalnym. Buzz śpiewający „Żegnaj, mój statku” to jedna z najbardziej wzniosłych i jednocześnie paradoksalnie bolesnych scen, jakich doświadczyłem w moim życiu kinomana. Toy Story nauczyło mnie akceptacji rozczarowań i przygotowało do wielu porażek. Buzz, dzięki tej klęsce, mógł później uświadomić sobie, że jest czymś znacznie więcej niż tylko zabawką. Najważniejsze okazuje się dziecko, którego podpis widnieje na jego podeszwie. To, w jaki sposób bohaterowie Toy Story ewoluują i zmieniają wobec siebie nastawienie, jest godne wszystkich scenopisarskich nagród świata. Razem z Chudym przeżywamy spektrum emocji i nastrojów. Od gniewu przez rozgoryczenie po bezinteresowność. Jego rozmowy z Buzzem, postacią zmieniającą się równie dynamicznie, napisane są z błyskotliwością i humorem, których nie powstydziłby się Aaron Sorkin.

b

Pod koniec, po morzu kłamstw, setkach kłótni i wykrzyczanych obelg dwaj główni bohaterowie jednoczą się, by ponownie znaleźć się pod opieką Andy’ego. Wreszcie podają sobie ręce, wreszcie łączy ich ten sam cel, obaj pragną tego samego. Nie znam drugiej tak budującej sceny, żadnej innej tak mocno nie przeżyłem. Lasseter w swoim filmie definiuje, czym jest przyjaźń, czym jest zaufanie. Robi to w najczystszy i najszczerszy sposób.

Na zawsze związałem się z Toy Story. Weszło mi ono w krwiobieg. To ten jedyny Mój Film. Cytaty z tej animacji wypełniły mój język, wizerunki bohaterów pojawiły się na licznych szkolnych gadżetach i ubraniach, oczywiście na tapecie komputera i na ekranie smartfona. Niedawno dorosłem do tego, by na moim biurku pojawiła się oryginalna, kolekcjonerska zabawka – najprawdziwszy Chudy. Czasami w pokoju znajduję jego kapelusz w niespodziewanych miejscach. Nie wnikam nawet w to, jak go zgubił. Za odpowiedź wystarcza mi: „W moim bucie jest wąż!”, gdy pociągam za sznureczek wiszący na jego plecach. Wtedy wiem już wszystko.

korekta: Kornelia Farynowska

Maciej Niedźwiedzki

Maciej Niedźwiedzki

Kino potrzebowało sporo czasu, by dać nam swoje największe arcydzieło, czyli Tajemnicę Brokeback Mountain. Na bezludną wyspę zabrałbym jednak ze sobą serię Toy Story. Najwięcej uwagi poświęcam animacjom i festiwalowi w Cannes. Z kinem może równać się tylko jedna sztuka: futbol.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA