Jesteśmy dostawcami przyjemności i nie mamy kasy
Kuba atakuje. Po miesiącach przepracowanych w warszawskich szkołach na nauczaniu dzieci i dorosłych i jedynie sporadycznym udziale w życiu KMFu postanowił chyba trochę poważniej potraktować swoją popkulturową misję i oto okazał się być niezwykle błyskotliwym felietonistą. Fajnie, bo jego przemyślenia są czymś świeżym i nietypowym na naszym serwisie, a w dodatku cieszą ciętym językiem. Właśnie przeczytałem jego zgrabnie zatytułowany tekst „Jesteśmy dostawcami przyjemności i chcemy robić Ci dobrze”, i o ile jego lektura przyjemności mi dostarczyła, to raczej nie zrobiła mi dobrze, gdyż, delikatnie mówiąc, nie do końca się z Kubą zgadzam.
Jestem frajerem i mam zamiar żyć z pisania, nie tylko z tego o filmach i nie tylko z publicystyki, ale z pisania w ogóle, bo znam raczej mało osób, które uprawiają je dobrze traktując jak pielęgnowane po godzinach hobby. W sumie to nikogo. Hobby to może być sklejanie modeli albo zbieranie znaczków. To są fajne hobby. Pisanie to nie hobby. A jak nim jest to się zazwyczaj kończy tak*:
W swoim tekście Kuba zdaje się mówić dwie rzeczy. Po pierwsze, utożsamia radosną, nieskażoną pogonią za mamoną publicystyczną twórczość w stylu KMFu ze szczerym, czystym i pełnym dziecięcej niewinności podejściem do popkultury. Warunkuje to niejako koniecznością posiadania normalnego zawodu w życiu, bo cóż innego byłoby w stanie zapewnić dochody potrzebne do utrzymania się i wyrosłego z pasji pisania o filmach, jeśli nie normalny zawód w życiu?
A wszyscy wiemy, że nie ma nic lepszego niż wyrosłe z pasji pisanie o filmach.
To prawda i w sumie ciężko się z tym nie zgodzić, jednak jeśli pójdzie się tym tokiem rozumowania troszkę dalej, to prędzej czy później natrafi się na pewien problem. Pierwszy redakcyjny kulturysta (wybacz Kubo, że tak tu wchodzę w Twoje życie osobiste, ale uznałem, że skoro Ty sobie na to pozwoliłeś w swoim tekście to ja mogę funkcjonować na takich samych zasadach w polemice J) ma na myśli pisanie stricte o filmach, ale pozwólcie, że rozszerzę trochę tę kategorię na „pisanie w ogóle”. Z paru powodów – pierwszy taki, że życie z pocenia artykułów o samym kinie oprócz tego, że niedochodowe, wydaje się po prostu nudne (choć co powiecie o takim Rogerze Ebercie, ha?). A drugi, że jeśli ktoś umie pisać o filmach to zazwyczaj o innych rzeczach też. Rozszerzenie kategorii wydaje się więc logiczne.
Otóż. Słyszeliście kiedyś, żeby Szekspir traktował dramatopisarstwo jak hobby? Albo Dostojewski? Dickens? Tołstoj? Joyce? A jeśli już mamy zawężać do szeroko pojętej publicystyki – Kapuściński? Wiecie dlaczego nie słyszeliście? Dlatego, że gdyby je tak traktowali, to byście o nich samych nigdy nie usłyszeli. Czas na truizm dnia, drrrrrr, fanfary: świat jest tak skonstruowany, że człowiek jest w stanie być najlepszy zazwyczaj tylko w jednej dziedzinie życia, a pisanie to profesja, której trzeba się nauczyć i pielęgnować tak samo jak zarządzanie zespołem w korporacji, kontrola użyteczności silników samolotowych czy programowanie baz danych. Tylko, że za robienie tych rzeczy jest, co jeść, a za pisanie nie. Smuteczek. Tym bardziej, że każdy pisarz jak już na poważnie wejdzie w świat kreatywności, to po to, by być najlepszy na świecie. Tak jak każdy, kto zakłada zespół, chciałby być kiedyś jak Beatlesi.
Konflikt tragiczny, jak to mówi moja dziewczyna. Jeśli chcemy coś robić dobrze to musimy robić tylko to. No nie da się inaczej. Zakładanie innego scenariusza byłoby sprzeciwianiem się przeciwko samej naturze rzeczywistości, której nikt jeszcze nie sprostał. Dostojewski, Dickens i Tołstoj byli w naszym wieku – moim i Kuby – już po pierwszych wydanych powieściach. Bo siedzieli i napierdalali. A my?
Narzekanie po raz setny na to, że polski rynek jest biedny, że debiutantów nie wydają, że prasy drukowanej się nie kupuje, że ogólnie jest ciężko, a w USA to jest super, wspaniale, a w Los Angeles pisze co drugi, jest bez sensu i nie mam zamiaru tego robić. Ale jest coś tragicznego i smutnego w tym, że jeśli w Polsce chce się pisać, to w pewnym momencie trzeba dokonać wyboru czy chce się to robić na poważnie, czy tylko udawać, nie? Kuba piętnuje tutaj wynędzniałych dziennikarzy, którzy wszędzie wciskają swoje materiały, aby tylko zarobić parę groszy na chleb, nazywając ich dziwkami portowymi. Ja tego nie robię – mam nadzieję, że nigdy nie będę musiał – ale nie jestem pewien czy zgodzę się tu z naszym redakcyjnym komiksiarzem. Czy taka postawa nie powinna raczej świadczyć o – oprócz, rzecz jasna, braku godności – poświęceniu i zaangażowaniu w swoją profesję? Nie powinna być oskarżeniem nie w kierunku tych dziwek, ale raczej systemu, który skazuje ich na taką desperację i redukuje ich pióro do statusu gorszego niż zużyty kondom? A może przeciwnie, może to świadczy właśnie o lenistwie tych ludzi, że próbują ciąć zakręty, iść na skróty i rozdrabniać się, miast pisać po prostu lepsze i sprawniejsze teksty? Szczerze mówiąc sam nie wiem i nie mam odpowiedzi na to pytanie.
Jest jeszcze ta kwestia, że Kuba ma luksus pisania z perspektywy człowieka o wielu talentach: pisarskich i pedagogicznych. To bardzo ułatwia i zmienia perspektywę. Ja nie jestem człowiekiem o wielu talentach, a już na pewno nie pedagogicznych. Gdybym stanął przed klasą rozwrzeszczanych dzieci to najpierw bym nie wiedział, co powiedzieć, potem wpadł w panikę i zaczął tłuc głową o tablicę, a następnego dnia przyszedł z bronią i wszystkie bachory powystrzelał. A poza tym…
No właśnie.
Ale nie zrozumcie mnie źle: Kuba w swoim wywodzie ma rację, mi się po prostu wydaje, że pokazuje jedynie wycinek problemu, który jest najbliższy jemu i jego życiu. Całe szczęście, że serwisy pokroju KMFu są i będą, i że są tu ludzie, którzy nie muszą się martwić o kasę i mogą się bez obaw skupić na tym, co najbardziej kochają, aby „dostarczyć nam przyjemność i zrobić nam dobrze”. Ale na dłuższą metę tak się nie da. Po prostu. To broń Boże nie jest żadna reguła, a po prawdziwych ludzi-orkiestry zapraszam do branży gier komputerowych. Taki Adrian Chmielarz oprócz pisania zajebistych tekstów na blogu (po angielsku) jeszcze programuje, zajmuje się grafiką i komponuje fabuły do swoich produkcji, o rzeczach związanych z marketingiem nie wspominając…
Po drugie, Kuba w swoim tekście pisze o Internecie i wyraża wiarę w to, że będzie on w stanie bez trudu zapełnić niszę po zdychającej prasie drukowanej, oferując podobny poziom. Nie uważam tak, a przynajmniej nie wierzę, że tego rodzaju przemiana będzie możliwa w aktualnie funkcjonującym modelu biznesowym. Internet już nie musi niczego udowadniać, okazał się wspaniałym i wolnościowym narzędziem tak dawno temu, że dziś kwestią krótkiego czasu jest, by prasa z półek zniknęła prawie w całości. To nie jest ani dobre ani złe; to po prostu ewolucja. Problem w tym, że o ile w prasie drukowanej są marne grosze o tyle w Internecie nie ma ich na razie w ogóle. Skąd niby ma się brać poważne, high-endowe dziennikarstwo – filmowe czy jakiekolwiek – skoro medium jego przyszłości nie oferuje jego adeptom chleba za pracę? Mam ostatnio wrażenie, że nasze pokolenie trafiło w cholernie niewygodny okres przejściowy, gdy druk umiera, a Sieć jeszcze nie rozwinęła się wystarczająco, aby stanowić normalną drogę kariery. To się zmieni, bo to się musi zmienić, a stary model się zwinie i wrzuci do kosza na śmieci. Ale jeszcze nie teraz. Miejmy nadzieję, że za parę lat wirtualne redakcje będą wynagradzały swoich redaktorów tak jak kiedyś „Film” czy „Cinema”. Ale dopóki nowy porządek się nie wytworzy, nasza pasja musi nam wystarczyć.
Sorry, że was tak dzisiaj bombarduję linkami, jeszcze tylko jeden. Pozwólcie, że na koniec oddam głos Davidowi Simonowi, twórcy kultowego serialu The Wire, który gdzie jak gdzie, ale na KMFie jest naprawdę uznawany za najlepszy serial świata. Mówi o reportażu i dziennikarstwie śledczym, ale sądzę, że jego słowa można równie dobrze zastosować do publicystyki filmowej. Mam wrażenie, że wszystko, co ja chciałem przekazać, on jest w stanie o wiele głębiej i bardziej elokwentnie:
*Żeby było jasne: nie mam nic przeciwko takim kursom. Dzięki Bogu, że są i przynajmniej próbują – choć wciąż nieśmiało, nieumiejętnie i trochę ułomnie – sprawić, że pisanie zacznie być w tym chorym kraju postrzegane jak normalna droga kariery. Może kiedyś trochę zbliżymy się pod tym względem do USA, a tę https://www.youtube.com/watch?v=4uH_YuJe-x4 reklamę odbierzemy na trochę innym poziomie niż dotychczas. Chodzi mi raczej o to, co się dzieje z ludźmi, którzy chcieli pisać, ale nigdy nie mieli odwagi by zająć się tym na poważnie.