Czy ty też będziesz tęsknić za GRĄ O TRON?
Uderzyło mnie. W końcu to poczułem, w końcu to zrozumiałem. Już wkrótce pożegnamy Grę o tron. Niby twórcy zarzekają się, że dadzą nam jeszcze prequel, że jeszcze raz wrócimy do tego świata, ale umówmy się – to już nie będzie to samo. Wypada zatem powoli planować wyprowadzkę z Westeros. Gra o tron dobiega końca i nie wiem, jak wam, ale mnie z tego powodu robi się smutno.
Niedawno obejrzałem drugi odcinek ósmego sezonu i to pewnie on sprawił, że obudziły się we mnie takie, a nie inne emocje. Mam nawet wrażenie, że ich wywołanie było przez twórców planowane. Gdy Tyrion, tuż przed zbliżającą się potyczką, zasiadł wraz z innymi bohaterami przy kominku, zachęcając ich do napicia się wina i powspominania dawnych czasów, w mojej głowie zaczęły przewijać się różne obrazy, wywołujące uczucie nostalgii do tworu telewizji HBO.
Przypomniało mi się ścięcie głowy Neda Starka i uczucie niedowierzania, które się we mnie wtedy pojawiło. Od tamtego momentu wiadomo było, że serial będzie niejednokrotnie nas zaskakiwał, w myśl zasady, że żadne istnienie nie będzie miało wartości, jako że jest kruche i ulotne. W tym wypadku dobrze sprawdziły się też krwawe gody, które poziomem szokowania przebiły chyba wszystko, co otrzymałem od twórców na przestrzeni kilku sezonów. Wybrańcem okazał się jednak Jon Snow, który jako jedyny zdołał powstać z martwych. Pamiętam także dobrze moment, gdy z jaj wykluły się smoki, czyniąc z Daenerys swoją matkę i dając wymownie do zrozumienia, że w przyszłości będą asem w rękawie królowej.
Nie zapomnę też szyderczego, pełnego złośliwości spojrzenia Joffreya i kontrastującego z nim wyrazu jego martwej, bezdusznej twarzy, zastygłej w cierpieniu. Nie zapomnę również niesamowicie emocjonującego pojedynku Oberyna z Górą. Było także wiele innych śmierci, tortur, scen seksu i, rzecz jasna, dużo polityki. Tym ostatnim cały serial wydawał się stać w pierwszej kolejności, często rezygnując z widowiska na rzecz siarczystych dialogów, knowań i słownych gierek, w których prym wiedli tacy mistrzowie słowa jak Tyrion, Littlefinger czy Varys.
Jak oni wszyscy dojrzeli, jak bardzo się postarzeli, jak bardzo się zmienili. Jedną z ciekawszych metamorfoz przeszedł Jaime Lannister. Z postaci nielubianej, cechującej się zaślepieniem i pychą, pozostającej pod wpływem siostry stał się skruszonym bohaterem. Stracił rękę, poznał silną kobietę -rycerkę, która przypomniała mu, czym jest honor, i to wystarczyło, by raz jeszcze mógł napełnić swoje serce pokojem i tym samym wyrazić wdzięczność walecznej kobiecie, ale także przeprosić Brana za dawną krzywdę. Inny przykład stanowi Arya. Z małej, złośliwej dziewczynki na naszych oczach przeistoczyła się w kobietę świadomą swej siły, niebojącą się jej użyć wobec mężczyzn. I nie chodzi tylko fechtunek. Moment miłosnego zbliżenia między nią a Gendrym jest w tym wypadku znamienny, ponieważ pokazuje, że nasza niesforna Zuzia nabrała emocjonalnej dojrzałości. Wzruszyłem się z kolei, gdy Theon przytulał się do Sansy. Facet, który został totalnie zeszmacony, po części na własne życzenie, teraz wstaje z kolan i raz jeszcze staje u boku Starków. Nie wiem jak wy, ale akurat ja wierzę w czystość jego intencji.
Moja uwaga jednak skoncentrowana jest na Branie. To w nim, paradoksalnie, widzę największą siłę. Nie Daenerys, nie Snow, ale właśnie niepozorny Bran może odegrać kluczową rolę w finale tej historii. Nabył bowiem umiejętności, które czynią go zdolnym do dokonania czegoś wielkiego. Jego metamorfoza należy do tych najciekawszych. Chłopak stał się kaleką, gdyż widział to, czego widzieć nie miał. W wielu opowieściach stałoby się to przyczynkiem do stopniowej marginalizacji postaci, która na skutek przytwierdzenia do krzesła nie jest w stanie dorównać innym umiejętnościami – ale nie w Grze o tron, gdzie wszystko lubi stawać na głowie. Tym bardziej nie w świecie fantasy, gdzie można wspomóc bohaterów nadprzyrodzonymi mocami. Widzę w Branie nadzieję na przywrócenie porządku, widzę w jego umyśle siłę umożliwiającą konfrontację ze najwyższym złem. Choć on sam, jak się zdaje, albo nie jest tego świadomy, albo nie przywiązuje do tego większej wagi. I dobrze.
Podobne wpisy
Dlaczego o tym wszystkim mówię? Bo drugi odcinek finałowej serii dał mi do zrozumienia, że będę musiał się z tymi emocjami wkrótce pożegnać. Spoglądając wraz z bohaterami na ogień płonący w kominku, zrozumiałem, że tych osiem lat pasjonującej przygody musi kiedyś dobiec końca. Bo jeszcze na początku wydawać by się mogło, że ta swoista telenowela fantasy będzie trwać wiecznie, przerzucając prawa do tronu z jednej postaci na drugą, uśmiercając kluczowe postacie i dając początek nowym. Uczestniczyliśmy w tej grze wszyscy z taką samą pasją, jednogłośnie przyczyniając się do bicia przez serial rekordów oglądalności. O Grze o tron wiedzieli nawet ci, którzy na co dzień starali się żyć z dala od współczesnego serialowego hajpu. Telewizyjna produkcja wszech czasów? Pod wieloma względami – tak. Takich budżetów, takich scen, takiego zaawansowania realizacyjnego, przekutego w zainteresowanie publiki, telewizja wcześniej nie znała.
Tym większa będzie pustka po zakończeniu serialu. Porównywalna do tej, która akurat we mnie pojawiła się tuż po finale Zagubionych, a później chyba jeszcze po Breaking Bad. Nie lubię tego uczucia. Wiem bowiem wówczas, że chociażbym później wielokrotnie wracał jeszcze do swojego ulubionego serialu, to nigdy, NIGDY nie zastąpi to oglądania go w okresie jego emisji, czasu, gdy możemy podpiąć się ze swoimi emocjami do kulturowego ducha, w jakim serial funkcjonuje.
Nie wiem, jaki rezultat przyniesie wielka bitwa. Nie wiem, kto ostatecznie wygra grę o tron. Oczywiście jest to kwestia istotna, ale ważniejsze jest dla mnie to, że tuż po ogłoszeniu tego wyniku zostanę na polu bitwy sam, zbierając trupy, liżąc rany. Z utęsknieniem czekając, aż jakiś rycerz zaprosi mnie do przeżycia nowej przygody.