Drugie Dno #37: Dlaczego lubimy horrory?

Dopiero co minęło Halloween, toteż można sądzić, że wiele horrorów przewinęło się ostatnio przez domowe odtwarzacze oraz sale kinowe. Przyjęło się bowiem, że popularna na zachodzie Wigilia Wszystkich Świętych to bodaj najlepsza okazja do przeżycia seansu grozy. Ale akurat dla mnie jest to zawsze okazja do pewnej refleksji. Refleksji nad naturą gatunku. Zastanawia mnie bowiem, dlaczego w ogóle horrory są tworzone, a my z własnej nieprzymuszonej woli decydujemy się na ich oglądanie. Bo sensu pozornie przecież w tym nie ma żadnego – wszak jest to sprawianie sobie nieprzyjemności poprzez świadome aplikowanie strachu, szoku i częstokroć także obrzydzenia.
I nie chodzi mi w tym wypadku o to, od jakiego dokładnie momentu mierzymy się z bojaźnią i niepokojem w sztuce, bo to jest pewnie tak stare, jak stare są nocne koszmary. Zastanawia mnie raczej, skąd pomysł, by taki koszmar odpalać na jawie samodzielnie.
Byłem bardzo strachliwym dzieckiem. Dużo niepokojów pamiętam z tego okresu. Być może brały się one z nieprzeciętnie rozwiniętej wyobraźni, którą na własną niekorzyść często źle kierunkowałem. W głowie pojawiały się obrazy całkowicie nieprzydatne, siejące niepotrzebny ferment. Tak czy inaczej, w całym uwielbieniu do filmów, niekoniecznie ciągnęło mnie do oglądania ich horrorowej reprezentacji. A będąc całkowicie szczerym – unikałem tego gatunku jak ognia.
Powód był oczywiście analogiczny do tego, co słyszy się od zatwardziałych przeciwników gatunku: bo niby dlaczego dodatkowo karmić się strachem, skoro jest go tak wiele w codziennym życiu?
[quote]Okazuje się jednak, że istnieje wiarygodne uzasadnienie tego parcia na strach. Człowiek po prostu szuka wrażeń.[/quote]
Wbrew temu, co mówią gadające głowy w telewizji, siejące defetyzm, współcześnie żyjemy w warunkach komfortowych. Człowiek ucywilizowany niespecjalnie przemęcza się w pracy. Nie musi chronić rodziny przed dziką zwierzyną, a już tym bardziej nie musi się za nią uganiać. Wciąż jednak potrzebuje fizycznego rozwoju – dlatego chodzi na siłownię. Idźmy jednak dalej. Człowiek ucywilizowany nie musi się niczego bać (przynajmniej z założenia): ochronę zapewni mu policja, sprawiedliwość niezależne sądy, wikt dostarczy mu z kolei podjęta praca, a w razie niepowodzenia, mechanizmy polityki społecznej. Dlatego też, na skutek tego powszechnego rozleniwienia, współczesny człowiek potrzebuje dostarczyć sobie nutki adrenaliny samemu – choćby po to, by poczuć, że żyje. Sprawdzają się zatem sporty ekstremalne, gry hazardowe. Sprawdzają się także horrory.
Ich oglądanie może być w rezultacie uzależniające. A to ze względu na hormon, który wyzwala się podczas seansu grozy. Prócz wyostrzenia zmysłów, zwiększających skupienie, strach ekranowy równy jest wydzieleniu dopaminy, czyli typowego hormonu szczęścia. Te procesy mają za zadanie ochraniać nas przed potencjalnym zagrożeniem, przy jednoczesnym sprawianiu przyjemności pozytywnym rozwojem przeżywanej sytuacji. Jest jednak jeden warunek, który powinien być spełniany podczas takiego seansu. Jako widzowie musimy zdawać sobie sprawę z tego, że obraz, z którym się mierzymy, nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Wbrew pozorom wszelkie sugestie o tym, że „historia oparta jest na faktach”, tak naprawdę nie są do końca przez nas pożądane, gdyż wówczas z okowów strachu uwolnić jest się trudniej – mniej więcej tak samo, jak trudne jest obudzenie się we właściwej chwili z koszmaru.
W pewnym momencie zacząłem doceniać i rozumieć sens pokazów grozy i zrobiłem dla nich w moim życiu miejsce. Niewątpliwe pomogło mi poznanie zasad, jakimi rządzi się film i uświadomienie sobie, że tak naprawdę mierzę się z mistyfikacją mającą na celu kierowanie moimi emocjami. Wydobycie z nich tego, czego sam szukam, decydując się na seans grozy. Zacząłem to szybko wykorzystywać do własnych celów. Oczy otworzył mi kuzyn, który namówił mnie na wspólny seans amerykańskiego Ringu. Nigdy nie zapomnę uczucia, jakie przeszywało mnie wówczas od momentu ujrzenia napisów końcowych. Było to przemieszanie autentycznego przerażenia z czymś w rodzaju dumy i radości z powodu dotrwania do końca. Wiedziałem, że było to uczucie, które od teraz będę chciał aplikować sobie częściej.
Wkrótce dostrzegłem w tym korzyść. Choć żaden terapeuta nie powie ci, że w radzeniu sobie ze stanami lękowi przydatne są horrory (bo nie są), to jednak każdy tych specjalistów przyzna, że to, co zrobić musisz w pierwszej kolejności, polega na samym zaakceptowaniu istnienia lęku jako części nas samych. A zatem, zanim poszuka się jego źródła, najpierw trzeba się z nim oswoić. I tu z pomocą, paradoksalnie, przychodzi kino grozy właśnie. Bo czy seans z dreszczykiem nie jest właśnie takim zaproszeniem lęku do domu i porozmawianiem z nim w bezpiecznych dla siebie warunkach? Doświadczenie na własnej skórze tego, że diabeł nie jest tak straszny, jak go malują, pełni w tym wypadku rolę swoistego katharsis.
[quote]Tak, moi drodzy – umiejętne wykorzystanie siły horroru, jako kontrolowanej dawki ożywczego strachu, może być dla nas oczyszczające. Nie wierzycie? Sprawdźcie sami – tylko nie zapomnijcie powtarzać sobie, że „to tylko film”.[/quote]
korekta: Kornelia Farynowska