Dlaczego w Polsce kręci się takie science fiction jak DZIEWCZYNA I KOSMONAUTA?
W żadnym wypadku nie jest to oskarżenie, a raczej otwarte pytanie, związane w ogóle z refleksją nad stanem polskiego gatunku science fiction, który traktowany jest przez nasz nadwiślański establishment filmowy jak coś pośledniego. A przecież jest to wbrew oczekiwaniom widowni, bo ona kocha fantastykę. Szkoda, że musi szukać jej za oceanem, bo na miejscu jej prawie brak, nawet w tej gorszej jakości. Skoro więc według niektórych krytyków to taki niedojrzały gatunek filmowy, dlaczego w Polsce tak trudno go zrobić dobrze, nawet dostosowując narrację do percepcji młodszych widzów? Nie opłaca się? A może science fiction to jednak ten gatunek, który wymaga od twórców niesamowitej pracy wyobraźni, w przeciwieństwie do opowiadania gotowych historii o kolejnej społecznej patologii, które tak uwielbiamy pokazywać na rodzimych festiwalach. I je jeszcze nagradzać, jakby cały świat polskiego filmu kręcił się wokół filozoficznego moralizatorstwa na temat sytuacji rodzinnych Polaków i niekończącego się rozliczania z trudną, totalitarną przeszłością. Nawet Dziewczyna i kosmonauta nie ustrzegła się tej mrocznej atmosfery moralitetu, tak mrocznej, że aż pretensjonalnej, jak w komediodramacie romantycznym. Dlaczego więc w Polsce, jeśli się już kręci science fiction, to właśnie takie SCIENCE FICTION?
A może to pytanie ma jeszcze inny sens, bardziej ogólny? Dlaczego w ogóle w Polsce kręci się takie filmy i seriale albo kręci się tak filmy i seriale? Zadać je możemy na różne sposoby, a to, że odnoszę się akurat do Dziewczyny i kosmonauty, jest nieco przypadkowe. Dobrze się jednak złożyło, że serial ten o takim gatunkowym charakterze, pojawił się właśnie teraz. Najpierw więc trochę dziegciu w tym truflowym sosie. Apetyt widzów rośnie w miarę jedzenia, a jeśli chodzi o prezentację technologii oraz futuryzmu świata przedstawionego, polscy widzowie mają gust już dojrzały i wymagający, chociaż to nie oznacza, że nie bywa on tandetnie efekciarski. Trochę efekciarstwa jednak fantastyce nie może zaszkodzić, o ile treść i narracja będą stały na wysokim poziomie, unikając zbyt wielu komunałów. Tak więc odpowiadając na pytanie, dlaczego w Polsce kręci się takie science fiction lub dlaczego tak się kręci w ogóle filmy.
Powinniśmy się cieszyć, że powstał taki serial, jak Dziewczyna i kosmonauta, i że wyreżyserował go Bartosz Prokopowicz, czyli bardziej operator niż reżyser, świetny specjalista od przenoszenia słów na język wizji, co w kinie SF jest bardzo ważne. Cieszyć się powinniśmy dlatego, że jest czym zaspokoić oczy, jak również co krytykować od strony zabiegów fabularnych. Tak więc smutne jest to, że nikt nie zastanowił się nad treścią i płynnością dialogów, które wyglądają niekiedy jak słowna ilustracja spotkania pary na randce w ciemno, która nie za bardzo ma sobie cokolwiek do powiedzenia. Widać u twórców zakochanie w Top Gun, chociaż zabrakło niestety ukazania realizmu lotów samolotami F-16. Ujęcia są krótkie i generalnie za szybkie, a kadry z wnętrza kokpitów z kolei zupełnie nieprzekonujące swoją statyką. Brakuje dokładnego pokazania piękna sylwetek myśliwców. Brakuje chociażby urealnienia ich działania za sprawą obecności całej obsługi tych samolotów jeszcze na ziemi. Brak więc suspensu. Polski Top Gun to bieda pusta baza i bieda pusta szatnia oraz żadnych emocji. Podobnie jest ze światem przedstawionym, zwłaszcza tym, który jest Polską w 2050 roku. Obfituje on w technologiczne nowinki, a nikomu nie przyszło do głowy, żeby np. zrobić coś z motoryzacją. Sam pomysł współpracy polskich pilotów wojskowych z rosyjską korporacją trąci tanim cyberpunkiem, chociaż niektóre ujęcia z udziałem Darii Poluniny (Nadia) są niesamowicie pomysłowe, niestety okraszone niezwykle sztampowymi dialogami. W piekle jest specjalne miejsce dla tych, którzy poprzez swoje pisanie zmarnowali szansę kinu science fiction na stworzenie jakiejkolwiek siły oddziaływania słowem na widza, równoważącej lub uzupełniającej efekty wizualne. A tak w ogóle wyobraźcie sobie karkołomność tego wątku współpracy polsko-rosyjskiej. Pomijam nawet to, w jakiej sytuacji geopolitycznej obecnie jesteśmy. Ktoś chciał iść wyjątkowo pod prąd i strzelił sobie w kolano, a wręcz urwał nogę.
Generalnie z kontrowersyjnością Dziewczyny i kosmonauty jest ten problem, że chociaż kategoria wiekowa to 16+, to nawet w scenach seksu brakuje tej kropki nad i. Aktorki zdjęły staniki, ale już pośladków nie pokazały. I tu brak płynności. Jakaś niewidzialna ściana dzieli aktorów od widzów i wyjaśniam to jedynie brakiem doświadczenia obsady w poruszaniu się po tego typu świecie. Najwyraźniej nie został on dobrze rozpisany, a aktorzy nie zdążyli (lub nie umieli) się z nim zżyć. Podobnie jest z tzw. rozmachem, z jakim ukazywana jest Polska w latach 50. XXI wieku. To nie jest organizm, współistniejący ze sobą ekosystem, w który można uwierzyć, lecz bezduszna scenografia, pokawałkowana na plastry, a aktorzy prześlizgują się po nich jak elementy średnio pasującej układanki. Nie pomoże nawet dyskretne wkomponowanie w tę rzeczywistość jakiegoś quasi-totalitarnego systemu sprawującego kontrolę nad każdym członkiem polskiej społeczności – ocena predyspozycji Marty do określonego rodzaju pracy, niezależnie od jej woli i potrzeb samorealizacji.
I tak by można wymieniać jeszcze wiele cech, które generalnie w polskim kinie nie są pozytywne, lecz dręczą gatunek science fiction na równi z całym polskim filmem. Dlatego przykład Dziewczyny i kosmonauty jest dobry. Tematyka science fiction to jedynie szczegół, który zawsze można dopracować, natomiast ogólne podejście do realizacji jakiejkolwiek wizji, bazujące na takich problemach, zawsze skończy się klapą. Gatunek SF obecny jest w polskiej kinematografii tak sporadycznie, bo jest drogi w realizacji, nie posiadamy doświadczenia w realizacji efektów specjalnych na poziomie zachodnim, lecz czas pokazuje, że to nadrabiamy. To więc już nie jest barierą. Barierą są środki finansowe oraz podejście samych twórców do gatunku jako takiej fantastyki naukowej. Z jednej strony boją się zaryzykować, bo wiedzą, jak publiczność może ich ocenić i do czego porównać, a z drugiej chyba sami nie do końca wiedzą, co by chcieli opowiedzieć. Ratunkiem jest nakręcenie adaptacji, a w polskiej literaturze nie brakuje dobrych powieści tego rodzaju.
Sytuacja polskiego gatunku science fiction nie jest dobra, a ratunkiem dla niego jest potraktowanie go synkretycznie, a więc stworzenie produkcji wykorzystującej elementy twardego SF, ale też filmu obyczajowego i typowo sensacyjnego z elementami noir. To wszystko jednak nie może być zrobione na pół gwizdka. Oczekiwałbym, że skoro sytuacja polskiej fantastyki jest właśnie taka – wciąż raczkująca – to twórcy, żeby się przebić do krytyków i widzów, zrobią tak odważne kino, że będzie się o nim mówić wszędzie. Dobrze i źle. Stan polskiego SF tego wymaga. Niepotrzebne jest nam robienie kolejnego moralitetu o patrzeniu w gwiazdy z miłością, na punkcie którego będą dostawać mokrych snów kolejne pokolenia filmoznawców, bo będzie tak samo jak z Apokawixą – pierwszy polski film o zombie, w którym prawie nie ma zombie ani sztandarowych elementów horrorów z tego gatunku. Jest za to jakaś pandemiczna interpretacja ludzkiego żywota w wydaniu maturalnym z używkami w tle. A odwaga, którą mam na myśli, polegać ma zarówno na odważnym podejściu do transhumanizmu, progresywności oraz futuryzmu na poziomie np. Łowcy androidów lub Wychowanych przez wilki, oraz takich szczegółowych elementach jak np. owe biodra Zofii Jastrzębskiej (młoda Karolina Borowska), które podczas sceny seksu z Wiktorem Rosą (Grzegorz Damięcki) są zakryte ubraniem, a zamiast kręconych jak w Mavericku F/A-18 Super Hornet, w Polsce latają F-16, tyle że przypominają bardziej modele z gry komputerowej niż samoloty. To detale, jednak ich realność i odwaga w formie pokazania składają się na całość prezentacji polskiej wizji kina SF, którego zadaniem jest przebić tę żelbetonową ścianę nijakości, która w polskim filmie została na drodze tego gatunku wybudowana przez dziesiątki lat najpierw komunistycznej, a potem postkomunistycznej kinematografii.
Tę nierówność w rozwoju polskiego kina science fiction doskonale pokazuje jedna ze scen w Dziewczynie i kosmonaucie, kiedy pokazywany jest niewielki konwój 5 samochodów. Przypominam, że jest rok 2022. Pierwsze 2 to użytkowane przez naszej wojsko HMMWV, potem jedzie mercedes klasy G, potem wiekowy UAZ 452, a paradę zamyka klasyk wojskowy i policyjny z czasów PRL, czyli UAZ 469. Coś więc się zmieniło w tym polskim SF, jednak zbyt dużo jeszcze staroci powstrzymuje nas od wypłynięcia na szerokie i niekiedy kontrowersyjne wody, żeby światowa publiczność nasze kino fantastyczne zapamiętała jako godne porównania z tym anglojęzycznym lub chociażby francuskim.