Dlaczego DUBBING ZABIJA magiczny świat kina
Dubbing to świat pozorów, a ludzie uwielbiają się w nie ubierać m.in. ze względu na lenistwo umysłowe, które trapi nasze czasy (kultura czytania nagłówków), ale jest generalnie cechą każdej epoki kulturalnej i odbioru każdej rzeczywistości. Nasz mózg jest zwykłym leniem. Nauczył się tego paradoksalnie w toku ewolucji w celu tworzenia skomplikowanej cywilizacji i odnajdywania skrótowych, holistycznych rozwiązań. Nie warto mu jednak pozwalać zbyt się rozleniwiać, bo wtedy utraci zdolność do krytycznego myślenia, a w przypadku odbioru kinematografii, będzie akceptował bez zająknięcia owe np. dubbingowe pozory artyzmu, jakie arbitralnie ta forma lokowania językowego dodaje do dzieł filmowych. Mało tego, często w połączeniu ze słabym tłumaczeniem, zupełnie demoluje przekaz treści danego tytułu. Dubbing przypomina szybę umytą słabej jakości płynem, który zostawia smugi, przez które przeziera zaledwie cień dzieła artystycznego w postaci filmu. Rozleniwieni widzowie wolą jednak ten świat aktorskich pozorów. Zupełnie nie zdając sobie sprawy, jak bardzo oddalają się od tego, co twórcy w kinie chcieli im naprawdę powiedzieć, nie tylko za pomocą słów, ale intonacji, oddechu, synchronizacji pracy ust z całą mimiką twarzy i głoskami języka, a także pozornie tak nic nieznaczącymi idiomami, całą tą semantyką, z którą niewielu polskich tłumaczy sobie poprawnie radzi. Dubbing więc, jeśli nie jest konieczny – a zaraz zajmę się tym, kiedy faktycznie się przydaje – jest nadużywany, niszczy kino, zabija magię jego fikcyjnej prawdy.
Niemy teatr
Wszechobecność filmu w dzisiejszych czasach przekroczyła najśmielsze oczekiwania. Różnego rodzaju formy tego typu środka ekspresji spotykamy dosłownie wszędzie. Mało tego, każdy z nas sam może go stworzyć, co jeszcze 20 lat temu nie było tak proste, jak w erze smartfonów, którymi nagramy klip filmowy, wykonamy postprodukcję oraz montaż, a także wprowadzimy nasz produkt do obiegu w kanałach społecznościowych. Zapomnieliśmy jednak o sztuce, która od wieków stała u podstaw kina – teatrze. Wyobraźmy zatem sobie, że teraz właśnie siedzimy na widowni, a wokół nas na setkach wyścielonych czerwonym suknem foteli siedzą podobni do nas ludzie. Wszystkich nas łączy jedno – jesteśmy spragnieni tych aktorskich, autentycznych wrażeń, jakie tylko teatr może nam dostarczyć. Pragniemy być częścią widowiska, dosłownie czuć zapach sceny i wraz z przedstawiającymi reagować właśnie w ten sposób, jak reagowali fani na widok pojawiania się kolejnych wersji Spider-Mana w najnowszej odsłonie jego Marvelowskich przygód. Wydaje się nam, że przeżyjemy niesamowite widowisko, jednak już na początku coś zaczyna nas niepokoić – przynajmniej niektórych. Budka suflera umieszczona w zdobnej muszli na proscenium jest osobliwie duża, za duża dla jednego człowieka.
Kurtyna się rozsuwa, aktorzy wychodzą na scenę, rozlega się w tle jakaś muzyka i inne efekty dźwiękowe, a my na widowni słyszymy głosy, które zupełnie nie pasują do ruchów ust. Dopiero po chwili orientujemy się, że budka suflera była taka duża, bo musiało zmieścić się w niej kilka osób, które podkładały głosy aktorów na scenie, którzy tylko bezgłośnie ruszali szczękami, jak z wolna duszące się karpie w przedświątecznych basenach na krakowskim Rynku. Widownia teatralna jednak nie pozostała z tego powodu tak beznamiętna, jak potencjalna świąteczna klientela spod Sukiennic. Na widowni poczuliśmy się jak w teatrze groteski, w niczym nie umniejszając krakowskiej Grotesce, która stoi na bardzo wysokim poziomie. To dubbingowane przedstawienie może i było popisem wieloosobowej szeptanki, ale aktorzy, których znaliśmy i podziwialiśmy przestali być autentyczni – stali się niemi, i to było najgorsze. Dokładnie to samo dzieje się z grą aktorską w kinie. Na szczęście współcześnie dubbing nie polega już na zastępowaniu wszystkich dźwięków występujących w filmie, lecz można podłożyć tylko kwestie wypowiadane przez aktorów, zachowując oryginalne inne efekty dźwiękowe, w tym środowisko, ale sami odpowiedzmy sobie na pytanie, jaką rolę odgrywa głos w zawodzie aktora od chwili powstania filmu dźwiękowego? Dlaczego więc idziemy na taką intelektualną łatwiznę i w nieuzasadnionych przypadkach pozwalamy na coraz większe panoszenie się dubbingu?
Głos w zawodzie aktora odgrywa rolę kluczową, jeśli nie jest to pantomima. To właśnie głosem oraz unikalną dla każdego z nas mimiką aktor pozwala widzowi uwierzyć, że naprawdę jest postacią z urealniającej się fikcji kinowej, chociaż na tę krótką chwilę podczas trwania seansu. Dubbing zabiera głos aktorowi – podkłada inny, obcego człowieka z obcą mimiką, obcym doświadczeniem życiowym i zawodowym, nieobeznanym organoleptycznie z jakimikolwiek realiami kręcenia oglądanego i dubbingowanego filmu. Dubbing jest więc dla prawdziwego aktora kpiną z jego starań, żeby swoimi emocjami, a zatem głosem i twarzą, scalonymi ze sobą nieodzownie i naturalnie, przekazać widzowi, że postać, którą gra, ma coś ważnego do powiedzenia, a nie jest tylko ubezwłasnowolnioną językowo marionetką. Dubbing zabiera nam kontakt z prawdziwym aktorem i chociaż szeptanka lektorska również nie jest idealna, bo zagłusza oryginalne tło filmu, warto ją wybrać, bo efekt będzie autentyczniejszy. A najlepiej wybrać oczywiście napisy, jeśli się nie zna języka, co w dzisiejszych czasach, zwłaszcza u młodszego pokolenia, jest coraz rzadziej spotykane (przynajmniej gdy chodzi o język angielski).
Świat za szybą
Ta krytyka dubbingu oczywiście nie jest kompletnym zmieszaniem go z błotem. Jest on przydatny w początkowym stanie nauki czytania, kiedy dziecko nie nadąża za napisami oraz nie ma jeszcze w słowniku wielu słów, związków frazeologicznych i osobliwości metaznaczeń polskiej składni, które pozwoliłyby mu swobodnie oglądać obraz i percypować tekst pojawiający się w dolnej części ekranu. Są także osoby niepełnosprawne, z zaburzeniami wzroku, pracy mózgu, psychiki itp. którym trudno jest skupić oczy na napisach oraz jednocześnie na obrazie – dla nich również dubbing może okazać się lepszym wyjściem niż nawet szeptanka. Dla zdrowego człowieka jednak, nawet nastolatka, który nauczył się czytać i pisać oraz uważa się za inteligentnego odbiorcę kultury, dubbing jest niepotrzebny, ograniczający, a wręcz szkodliwy, bo rozleniwia zarówno korę mózgową, jak i wrażliwość na zgodną z prawdą ocenę aktualnie postrzeganego dzieła filmowego. Dubbing więc może przyczyniać się do pogłębiania wtórnego analfabetyzmu, którego przyczyny tkwią w szukaniu łatwych i skrótowych rozwiązań tekstowych dosłownie wszędzie wokół, w każdym kanale informacyjnym. Na separowaniu się od aktywności wymagających większej uwagi i analizy danych wypływających jednocześnie z wielu kanałów sensorycznych.
Generalnie więc, łatwiej słuchać i wyłączać pewne części mózgu odpowiedzialne za analizę semantyczną postrzeganych znaków, niż patrzeć, czytać, rozumieć oraz w trybie „na żywo” łączyć znaczenie napisów z tym, co stricte dzieje się „w obrazie” filmu. Jeśli więc mamy taką możliwość, nie idźmy na łatwiznę, tylko zrezygnujmy z dubbingu, a jeśli nie możemy, to przynajmniej bądźmy świadomi, że to wyjście dla leniuchów. Przyznaję się, czasem wolę dubbing, zwłaszcza gdy oglądam i robię coś innego.
Paradoksalnie to wcale nie jest prawdą, że dubbing najlepiej wychodzi w filmach animowanych, przynajmniej pod względem formalnym. W animacjach dla młodszego widza jednak dubbingu nie sposób pominąć z czysto praktycznych względów. Są takie połączenia dubbingu z tłumaczeniem, które stały się już w naszym kraju kultowe, jednak to w niczym nie zmienia sytuacji technicznej i estetycznej. Bajki są chyba najlepszym przykładem tego niedopasowania między aktorem a głosem na poziomie niemal elementarnym. Często stosowanym zabiegiem w bajkach animowanych jest nadanie osobowości postaciom poprzez cechy, które posiada aktorka/aktor podkładający głos w tzw. oryginale produkcyjnym. Rozbieżność więc następuje już u podstawy, kiedy jakikolwiek inny twórca głosowy dubbinguje daną postać w innym języku. Na tym polega słabość dubbingu – na wtórnym artyzmie, który nie dość, że musi podporządkować się już nadanej graficznie osobowości postaci wziętej od oryginalnego aktora, to jeszcze musi spełnić obowiązek przekazania, np. w naszym, polskim języku, całego tego ulokowania kulturowego, jaki zaplanowali sobie mniej lub bardziej mądrze tłumacze. Wypada nieraz płasko i bezdusznie. Na tym przykładzie więc może lepiej widać kuriozalność dubbingu w filmach aktorskich, w bajkach o wiele mniej, no bo przecież animowane postaci i tak były w oryginale zdubbingowane.
Dubbing jest udawaną grą aktorów, którzy nie zdają sobie sprawy, co mogli wiedzieć i czuć oryginalni artyści. Przez to każda działalność głosowa tych pierwszych będzie zawsze w pewnym sensie pozorem, mistyfikacją artystyczną, która obarczonym nią filmom nie przyda wartości, a wręcz oddzieli widza od tego fikcyjnego, lecz jednak prawdziwego, dzięki głosom źródłowych aktorów świata przedstawionego.