Dlaczego boję się hollywoodzkiej wersji AKIRY
O aktorskiej wersji kultowego anime mówi się od wielu lat. W ostatnim czasie pozostający w fazie planów i domysłów projekt nabrał realnych kształtów i rozpędu. Jakiś czas temu podano, że film wyreżyseruje Taika Waititi, święcący obecnie triumfy nowozelandzki reżyser (Thor: Ragnarok). News został oficjalnie potwierdzony, a parę dni temu podano do wiadomości, że produkcja otrzymała ulgę podatkową na przepisach prawa kalifornijskiego, co jest jednocześnie znakiem, że to naprawdę przestają być plany, a zaczynają się realne działania. Tak więc: aktorska Akira dzieje się naprawdę. Jako fan animowanego oryginału mam tyle samo nadziei, co obaw. A oto, czego się boję…
Reżyser – wrażliwy śmieszek
Taika Waititi jest jednym z moich ulubionych współczesnych filmowców. Kreatywny, warsztatowo doskonały i szalony – tak mógłbym go pokrótce opisać. Cenię jego wrażliwość, poczucie humoru, podziwiam dobrą rękę do prowadzenia aktorów. Jednak nie da się ukryć, że do tej pory dał się poznać głównie jako twórca lekko opowiedzianych, pełnych humoru komediodramatów. Akira to zupełnie inny kaliber. Najbliższy temu projektowi mógłby być zrealizowany przez Waititiego dla MCU Thor: Ragnarok, mający swój rodowód w powieści graficznej, podobnie jak Akira. W przypadku historii o bogu z młotem i frywolnym bratem Waititi zrobił to całkowicie „po swojemu”, spuszczając z nadętego, patetycznego tonu dwóch pierwszych części, dodając za to masę gagów, skeczy i ogólnie nieco naśmiewając się z zatęchłego klimaciku tej opowieści. Akira ma swój zatęchły klimacik i za to ją bardzo cenię: to niemal eksploatacja tematu miasta przyszłości zapadającego się pod własnym ciężarem. Dzieci w tej historii nie są, jak u Waititiego, sierotami ze słodko-gorzkimi problemami, ale postaciami tragicznymi, walczącymi o przetrwanie, przedwcześnie dorosłymi, stykającymi się z najgorszym brudem tego świata, w końcu są również obiektami eksperymentów wykraczających poza ludzkie rozumowanie. Mam wątpliwości, czy Waititi podejdzie do tematu z odpowiednią powagą i czy uda mu się przełożyć na realnych aktorów odpowiednie reakcje. Japońskie filmy, również animowane, opierają się na nieco innym modelu aktorstwa, wywodzącym się z tradycji tego kraju, nawiązującym do nadekspresyjnych twarzy-masek, używanych np. w teatrze nō. Wizja świata na skraju zagłady (ba – po zagładzie!) powołana do życia przez wrażliwego, dowcipnego Maorysa może okazać się niespójna lub nieodpowiednio naszkicowana.
Aktorzy – whitewashing, blackwashing, brainwashing
Bohaterowie oryginału to banda japońskich dzieciaków. Wobec tego idealny wybór castingowy to japońscy nastolatkowie. Co prawda Hollywood coraz częściej otwiera się na wykonawców z innych kręgów kulturowych i etnicznych, jednak, po pierwsze, Azjaci wciąż są tam aktorami drugiej kategorii, po drugie, studia lubią chociaż część ról wkładać do talii multikulturowych jokerów, tasować ją i obsadzać to białego, to czarnego aktora w roli, która ewidentnie i jednoznacznie powinna być zagrana przez np. Japończyka. Obawiam się więc, że studio wymusi na Waititim kilka znanych nazwisk w obsadzie, kompletnie niepasujących do ról. Należy też pamiętać, że Japonia jest krajem bardzo hermetycznym, może nawet ksenofobicznym. Problem imigrantów praktycznie tam nie istnieje, społeczeństwo jest jednolite etnicznie, co było też widać w świecie przedstawionym filmu z 1988 roku. Trzydzieści lat później – w roku 2019, a więc dokładnie tym, w którym rozgrywa się akcja dzieła – sytuacja wygląda bardzo podobnie. Słowem: Akira to film japoński, opowiadający o problemach trawiących umysły Japończyków. Fakt, że stał się światowym fenomenem, wykroczył poza jego narrację, toteż nie powinien na nią wpływać. A nie wyobrażam sobie wielkiego hollywoodzkiego tytułu zrobionego w duchu japońskiej opowieści.