Czy WIEDŹMIN powinien być czarny?
Kiedy jakiś czas temu pisałem o aktorach, którzy mogliby wcielić się w rolę wiedźmina, wymieniłem nazwisko Donalda Glovera. Był to wybór nieintuicyjny, bo idący na przekór skojarzeniu, że jako postać osadzona w paraśredniowiecznym świecie fantasy, stworzona piórem polskiego pisarza, wiedźmin domyślnie (i niezmiennie) ma biały kolor skóry. Ale właściwie dlaczego? Uznałem, że czarny wiedźmin nie tylko nie jest świętokradztwem ani czymś abstrakcyjnym (pamiętajmy na marginesie, że mówimy o wymyślonej i nierealistycznej fizycznie postaci w wymyślonym i nierealistycznym ontologicznie świecie), a wręcz przeciwnie – mógłby być naprawdę ciekawym bohaterem. W kontekście dyskusji i sporów toczących się wokół ślepego rasowo castingu Netflixowego Wiedźmina chciałbym rozważyć, czy i dlaczego wiedźmin powinien być czarny.
Uwaga na spoilery dotyczące finału sagi.
Zacznijmy od tego, kim tak naprawdę jest wiedźmin. Oczywiście to płatny zabójca potworów, do walki z którymi przygotowują go specjalne mutacje. Ze względu na zmiany nabyte w trakcie rzeczonych mutacji, morderczego treningu i kolejnych walk na szlaku zazwyczaj cechuje go dość niepokojący wygląd, odróżniający go od innych przykładnych obywateli. Wrażenie na osobach trzecich robią też nadludzkie zdolności, jeśli chodzi o poruszanie, siłę czy wytrzymałość. Jednym słowem, wiedźmini, choć są ludźmi i zasadniczo niewiele różnią się od innych przedstawicieli tej rasy, fizycznie odróżniają się od innych i ta odmienność jest waloryzowana raczej negatywnie – stąd pejoratywne zwroty per „mutant” czy „odmieniec”. Druga kwestia, która wpływa na ambiwalentne postrzeganie wiedźminów, to ich profesja – ludzie są skazani na usługi wędrownych zabójców gdy przychodzi im zmierzyć się z groźnymi potworami, jednak praca wiedźminów, najczęściej słono płatna, budzi często pewien niesmak, a zarabiający na ludzkiej słabości i lęku przedstawiciele tej profesji postrzegani są czasem jako cyniczni i bezwzględni agresorzy, żerujący na desperacji ludzi chcących ochronić się przed bestiami (w czym przypominać by mieli chuliganów czy gangsterów biorących pod opiekę za opłatą). Wiedźmini są więc postaciami raczej nielubianymi, lokowanymi w społecznej hierarchii na antypodach szacunku czy prestiżu, tolerowanymi ze względu na swoją użyteczność, ale równocześnie pogardzanymi jako de facto przedstawiciele innego, „wynaturzonego” gatunku, podrzędne moralnie i intelektualnie maszyny do zabijania.
Jako taka postać wiedźmin w prozie Andrzeja Sapkowskiego i powstałych na jej bazie tekstach kultury, takich jak gry i filmy, jest figurą wykluczenia. Wiedźmin na swój sposób kumuluje w sobie Inność i zbiera jak magnes nienawiść wobec niej. Jest to o tyle ironiczne, że wiedźmini są równocześnie praktycznie tacy sami jak ludzie, ale w wyniku przymuszenia (rzadko kiedy wiedźminami zostają ochotnicy) do wymagającej profesji stają się postrzegani jako podrzędny rodzaj człowieka, nienawidzony ze względu na tożsamość narzuconą przez świat zewnętrzny. Motyw poczucia wyobcowania i odrzucenia społecznego jest jednym z głównych nurtów refleksji w książkach Sapkowskiego, rozwijanym w podobnym duchu w grach CD Projekt RED. Znaczenie tego tematu udowadnia finał oryginalnej sagi, ni mniej, ni więcej obrazujący pogrom dokonany na nieludziach, w którym ginie też mutant Geralt. Jeśli dodamy do tego równie mocno eksplorowany w tych tekstach kultury motyw dyskryminacji Starszych Ras (elfów i krasnoludów – zresztą często nie pozostających w nienawiści rasowej dłużnymi), to zaryzykowałbym twierdzenie, że wiedźmińskie uniwersum jest fundamentalnie opowieścią o nienawiści i wykluczeniu.
Widzicie już chyba, do czego zmierzam. Pomimo że wiedźmin istnieje w świecie fantasy, łączą go z naszą rzeczywistością dosyć silne paralele. Kreowany przez Sapkowskiego świat jest zresztą raczej postmodernistycznym płynnym amalgamatem tropów baśniowych, legend i popkultury niż konstruowanym na modłę tolkienowską uniwersum spójnym od A do Z. W takim środowisku fikcyjna kreacja fantasy może się płynnie przenikać z rzeczywistymi zjawiskami i problemami, służąc jako ich rozrywkowa parafraza. W tym kontekście naprawdę traci na znaczeniu „etniczna wiarygodność” świata tworzonego na wzór średniowiecznej Europy (w której skądinąd też pojawiali się przecież ludzie o innych kolorach skóry; wbrew temu, co zdają się sugerować podręczniki historii, świat nie kończył się za Morzem Śródziemnym). Walka o realizm wiedźmińskiego świata nie ma sensu. Ale nawet pomińmy ten wątek i przyjmijmy, że faktycznie osoby czarne w świecie wiedźmina powinny być widokiem niecodziennym. Nawet w takim kontekście stworzenie wiedźmina z osoby czarnoskórej byłoby raczej spodziewanym zjawiskiem. Jak by do tego nie podejść, w świecie przedstawionym czarny wiedźmin ma rację bytu na poziomie samej rzetelności narracji. Ale oczywiście nie dlatego uważam, że to dobry pomysł.
Chodzi mi oczywiście o fakt, że czarny wiedźmin uwypuklałby obecny w materiale źródłowym aspekt zmagania z odmiennością i personifikację w figurze wiedźmina prototypowego Innego. Stygmatyzacja, z jaką spotyka się w fabule utworów, mogłaby się w tym kontekście stać powiązana z rasizmem – zarówno spontanicznym, jak i systemowym – w naszej rzeczywistości. A jako że wiedźmin to zasadniczo faktycznie perfekcyjna maszyna do zabijania, która całkiem sporo może zdziałać, to z tego punktu można by wyjść do przewrotnej legendy o emancypacji, odwracaniu dynamiki władzy i łamaniu kręgów przemocy. Ta metafora wydaje mi się całkiem ekscytująca.
Nie wiem, czy doczekamy się czarnego wiedźmina. Na razie Netflix eksperymentuje z dywersyfikacją etnosów w swoich produkcjach z uniwersum, nie posądzam jednak tej globalnej firmy o radykalne posunięcia, a takim byłby opisany w niniejszym felietonie zabieg. Ale może za parę lat? Wydaje mi się to warte rozważenia.