search
REKLAMA
Felietony

Czy trzeba obejrzeć JOKERA, żeby zostać jego fanem?

Szymon Skowroński

2 września 2019

REKLAMA

Od kilku miesięcy trwa tak zwany hype na nowego Jokera. Pierwsze recenzje z Wenecji są przeważnie pozytywne, bywają też ogromnie entuzjastyczne. Niektórzy z krytyków już dzielą historię kina na przed Jokerem i po Jokerze. Postać wymalowanego jak klaun psychopaty jeszcze przed premierą filmu zaczęła szukać swojego miejsca w popkulturze. Podsycające oczekiwanie trailery poddawano analizom, w kadrach doszukiwano się podobieństw do Taksówkarza Martina Scorsese. Zaczęły pojawiać się grafiki z nowym wizerunkiem Jokera, Joaquinowi Phoenixowi „przyznano” Oscara, film uznano za najlepszą produkcję ze świata DC i najbardziej mroczną adaptację komiksu w historii, a także za najbardziej dojrzały film nawiązujący do gatunku superbohaterskiego. Wszystko to zanim jeszcze ktokolwiek miał szansę na pełną projekcję.

Zastanawiam się wobec tego – czy w ogóle istnieje potrzeba wpuszczania Jokera do kin? Przecież jego filmowa wartość – scenariusz, reżyseria, aktorstwo, zdjęcia, montaż – jest już całkowicie drugoplanowa, istnieje poza recepcją części odbiorców. Ci, którzy wyczekiwali psychodeli, śmiejącego się klauna, posępnego klimatu – dostali to wszystko w trailerze. W idealnej, niezmąconej krytyką filmu rzeczywistości mają już swojego przełomowego Jokera, którego mogą teraz wykorzystywać na każdy sposób, jaki wpadnie im do głowy. Mogą filtrować kino matrycą Jokera, mogą tworzyć rankingi odtwórców roli Jokera, gdzie Joker Phoenixa zawsze zajmie pierwsze miejsce, mogą tworzyć amatorskie, niekanoniczne uniwersa zainspirowane postacią Jokera, mogą udawać Jokera, przebierać się za Jokera, fascynować się Jokerem i wmawiać wszystkim wokół, że Joker jest najlepszym filmem wszech czasów. Mogą nie zwracać uwagi na jakiekolwiek ogólnie przyjęte normy i standardy wykorzystywane przy ocenie jakości filmu.

To ostatnie zresztą jest pewnym przywilejem masowej publiczności, z którego w żadnym wypadku nie powinno się jej obrabowywać. Miłość do słabych filmów jest wpisana w istotę kinomanii i kinofilii, podobnie jak konflikt między krytyką a szeroką widownią. Szeroka widownia, uogólniając, uważa, że krytycy zadzierają nosa i snobują. Krytycy, uogólniając, uważają, że szeroka widownia przy ocenie filmów kieruje się nie tymi aspektami, co trzeba. Nie chcąc już wchodzić w niepotrzebne i nieoryginalne dygresje na ten temat, podsumuję to tak: wbrew temu, co chce myśleć tłum, krytykom podobają się proste, rozrywkowe filmy (MCU…), a wbrew temu, co chcą myśleć krytycy, publiczność jest najlepszym miernikiem mocy oddziaływania filmu.

Rzecz jasna bywa, że jedni i/lub drudzy są w błędzie i doceniają film, na przykład, po czasie. Historia kina zna wiele takich przypadków. Zdarza się też, że po krótkim okresie ogólnego entuzjazmu tytuł traci na zainteresowaniu i popada w zapomnienie. W przypadku Jokera Todda Phillipsa zdarzyło się, że film stał się kultowy, zanim w ogóle wszedł na ekrany. Zjawiskowość trailerów i umiejętny marketing przysporzyły sobie uznanie na tyle szerokiej widowni, że bezsilni pozostają wobec niej zarówno krytycy, jak i osoby pozostające na gdzieś na styku, pomiędzy „ciekawe, jaki będzie nowy Joker” a „nie obchodzi mnie ten film w ogóle”.

A Ty widziałeś już nowego Jokera

Nie wymyśliłem sobie tego znikąd: czytałem napływające z Wenecji opinie na bieżąco. Opinie krytyków o filmie i opinie fanów o krytykach opiniujących film. Fani z radością przyjmowali recenzje pozytywne, wychwalające film pod niebiosa, zwiastujące przełom i rewolucję w kinie, a odrzucali część negatywnych, dopatrując się w nich braku merytoryczności i nieobiektywności autorów. Na własne oczy widziałem zbijanie argumentów dziennikarzy obecnych na seansie w Wenecji, polegające na cytowaniu wyrwanych z kontekstu fragmentów ich recenzji (na przykład podsumowania na Rotten Tomatoes), sprawdzaniu ich „historii pisarskiej”, które rzecz jasna ma przynieść odpowiedź na pytanie, czy dany dziennikarz jest uprzedzony, czy nie, a nawet w ogóle odrzucenie negatywnych recenzji na wejściu, gdyż są… złe.

REKLAMA