search
REKLAMA
Felietony

Co ty wiesz o klaunach i przyjaciołach?

Jakub Koisz

13 sierpnia 2014

REKLAMA

Nie pisałem ostatnio o kinie, tkwiąc w jakimś letargu powtarzalności i znudzenia. Zresztą, samo oglądanie w perspektywie tych wszystkich wielkich rzeczy, które wypełniają mi dzień, zeszło na drugi albo trzeci plan. Nie nadążam za życiem codziennym, niewiele mi więc zostaje pióra (nie serca, ono zawsze będzie biło rytmicznie na myśl o dobrym filmie), aby regularnie pisać o kulturze. Czasami jednak to, co w Hollywood, nabiera osobistego wymiaru. Na przykład śmierci.

Samobójstwo Robina Williamsa przeraża mnie ilością zakodowanych sygnałów, które mają mi pomóc w zrozumieniu tego, o czym myślę przez ostatnie dni. Bardzo niedawno zginął mój kolega, może i nie jakiś najlepszy, ale wystarczająco dobrze znana mi mordka, która przewijała się w panoramie czasów mojej młodości oraz nałogowego imprezowania.  Pochowano już kilku z mojego otoczenia, ten akurat wyszedł z domu, wysłał esemesa pożegnalnego, a potem zabił się, zażywając zapewne leki psychotropowe. W tej historii jest kilku negatywnych bohaterów: narkotyki, depresja, poczucie pustki. Jeśli ktoś mnie zna osobiście, ten wie, że niezbyt rozpracowałem istotę depresji, często uważając ją za schorzenie tych, którym „przewraca się w dupie”. Analizując jednak przypadek kolegi zauważyłem, że chorują na nią również, a może przede wszystkim, ludzie, którzy wydają nam się stworzeni do bycia niezbędnym składnikiem każdej grupy ziomalskiej. Komedianci. Satyrycy. Nasi lokalni zabawnisie. Artyści. Kolega był od obracania w żart wszystkiego, łącznie z samym sobą. Wydaje się, że z pozoru hedonistyczne i leniwe podejście do swojego losu to niekończący się żart Piotrusia Pana, którym należy potrząsnąć. Tak myślałem. Naprawdę tak myślałem.

W przypadku problemu depresji czuję się winny, że ulegam sile swojej betonowej ignorancji. Czemu Robin Williams się zabił? Przecież miał pieniądze, był sławny, ponoć kochała go żona, miał dystans do siebie, jak pokazuje jego występ (również mocno pogrzebowy) ostatnio w “Louiem” – słyszę podszepty swojej ignorancji. W końcu ja, jeśli mam jakiekolwiek rozterki, to związane są one z ilością setek na koncie, poczuciem, że tracę cenny czas, który mógłbym poświęcić na rozwijanie się, a najczęściej to chodzi o jakieś dupy, oczywiście, a jakżeby inaczej. Czemu zrobił „to” człowiek, który według moich uproszczeń nie ma prawa być nieszczęśliwym? Na pewno to jakiś złośliwy performance, samolubny, tchórzowski akt słabego człowieka. I tak też myślałem o koledze – słabeusz, nie udźwignął, nie dał rady. Przydusiło ich, bo byli cieniasami, oni wszyscy, z depresją. Zresztą, to, że kolega sobie nie poradził, wcale nie było winą depresji, a wręcz odwrotnie – wpadał w chandrę, bo nic nie robił ze swoim życiem. Tak myślałem. Poważnie, tak myślałem. Ja. Dupek.

Ale potem widzę roześmianą twarz Williamsa, która rozbawia prowadzących programy wieczorne. Jemu wyszło. On pracował, pracował dużo. Miał przyjaciół. Miał rodzinę. Widzę tę jego uroczą nadekspresję, coś pomiędzy dobrym mentorem (dzisiaj powtórzyłem sobie „Good Will Hunting” i „Stowarzyszenie umarłych poetów”), a komediantem, który z ochoczo uratuje innych, a potem wraca do domu oglądać teleturniej w kapciach i śmiać się ze swoją otyłą, acz dobroduszną żonką. Widzę ciepłą osobowość, częstującego gorzką czekoladą wujka, tatę, którego zazdroszczą nam koledzy z dobrych rodzin (choć, jak wiadomo, Williams zmagał się z alkoholizmem), zabawnie i pokracznie zbudowanego pana, który nigdy nie zostanie amantem, ale postanawia dać światu coś innego niż ładną buzię – szczyptę rozrywki. To nie jest ideał, tylko ktoś, kogo postrzegamy jako  pocieszyciela, a nie potrzebującego pocieszenia samobójcę.

Chciałbym dowiedzieć się o problemach swojego kolegi i Robina Williamsa nieco więcej, ale coś mi podpowiada, że pytanie „dlaczego?” byłoby źle postawione. Chyba już dostrzegam małe zarysy istoty depresji, zaczynam rozumieć ludzi, którzy mówią – „jest mi po prostu źle, nie potrzebuję twojej żałosnej, surowej w ocenie gadki, ale żebyś mnie pocieszył i wspierał”. Na co dzień widzę wiele osób, które lawirują między życiem a nieżyciem, jednak gdy odchodzą osoby, które najmniej podejrzewa się o myśli samobójcze, a my dalej myślimy, że pod maską klauna skrywa się równie pogodna twarz, to gówno wiemy o depresji.

patch-adams-robin-williams-1024x576

REKLAMA