CAMERON WCIĄŻ NIEZATAPIALNY, czyli dlaczego TITANIC po 25 latach nadal zapiera dech w piersiach?
Co sprawia, że wciąż chcemy oglądać Titanica? Dlaczego pomimo dziesiątek seansów na koncie postanowiłem zabrać żonę na walentynkowy seans z Rose i Jackiem? I, nade wszystko, jakim cudem 25-letni film nadal wygląda jak jedno z najwspanialszych dokonań kina? Na te i nie tylko na te pytania postaram się odpowiedzieć w tym napisanym pod wpływem chwili tekście czy raczej – zbiorze przemyśleń.
Wielki ekran, nowy kształt
Bardzo często zdarza się, że nawet doskonale nam znane dzieło filmowe nabiera zupełnie nowego kształtu na wielkim ekranie. W moim przypadku było tak z Łowcą androidów – mimo że film Ridleya Scotta obejrzałem wielokrotnie, poczynając od kasety wideo, a kończąc na streamingu w 4K, żadne słowa nie opiszą emocji, jakie wywołał we mnie seans Łowcy androidów podczas American Film Festival we wrocławskim Kinie Nowe Horyzonty. Niesamowity klimat arcydzieła Scotta pochłonął mnie wówczas w zupełności, a sample syntezatorów zagrane na kinowym nagłośnieniu jeszcze długo brzmiały mi w uszach. Poczułem wtedy, że doświadczam jakiejś najbardziej prymitywnej, podstawowej, dziecięcej wręcz przyjemności – nie tyle oglądałem wówczas film, ile go odczuwałem. Znając doskonale fabułę i warstwę dialogową, nie musiałem się skupiać na przebiegu wydarzeń – mogłem, niczym przypadkowy przechodzień, spacerować po świecie przywołanym na ekran przez Ridleya Scotta i zapoznawać się z nim na nowo.
Dokładnie tej samej skali przeżycia doświadczyłem w Dniu Świętego Walentego, wybierając się z ukochaną na seans najbardziej majestatycznego dzieła Jamesa Camerona. Titanic wracał do kin kilka razy, m.in. w stulecie rejsu tytułowego statku; tym razem jego powrót na ekrany wiąże się z 25. rocznicą premiery filmu – w Polsce wszedł on na ekrany 13 lutego 1998 roku. Miałem wtedy niespełna jedenaście lat i nie w głowie były mi ponad trzygodzinne seanse w kinie Wawel w dolnośląskim Lubaniu. Jeśli dobrze pamiętam, Titanica po raz pierwszy obejrzałem na kasecie wideo, a potem – wielokrotnie – w telewizji i streamingu. Byłem wówczas pod ogromnym wrażeniem i oczywiście mocno przeżywałem tragiczną miłość Rose DeWitt Bukater i Jacka Dawsona. Ale seans we wrocławskim Cinema City, oczywiście w sali IMAX, był dla mnie pierwszym seansem kinowym Titanica i niech mnie drzwi ścisną, jeśli nie był to jeden z najbardziej emocjonujących seansów w moim życiu!
Kino większe niż życie
Titanic AD 2023 niczym nie różni się od Titanica AD 1998 w sensie strukturalnym – nie pojawiły się tu żadne dodatkowe sceny, niczego też nie wycięto ani nie skrócono. To wciąż ten sam film, tyle że zremasterowany i przefiltrowany przez technologię 3D – przyznam, że nie byłem fanem tego pomysłu, ale że bardzo chciałem obejrzeć film Camerona w wydaniu IMAX, a dostępna tam była jedynie opcja 3D, niespecjalnie miałem wybór. Ale Titanic w trójwymiarze okazał się bezpiecznym wyborem – „wypukłości” zostały dodane w sposób przemyślany i dyskretny, dzięki czemu nie ma się wrażenia bycia bez przerwy napadanym przez zupełnie niepotrzebne obiekty 3D. Jeśli już, częściowa trójwymiarowość obrazu raczej dodaje głębi temu doświadczeniu, pozwala jeszcze mocniej odczuć wrażenie absolutnej immersji, a to duży plus.
Jest w języku angielskim określenie, które bardzo lubię, bo oddaje istotę wielkości pewnych rzeczy, ich „nieobejmowalności” ludzkim rozumem. To określenie to oczywiście larger than life – w języku polskim poprawnie tłumaczone jako „większe niż życie”. I właśnie ten termin najlepiej określa kategorię wagową Titanica – i nie mówię tu o samym statku, który oczywiście był gargantuicznych rozmiarów. Nazwanie filmu Camerona po prostu blockbusterem byłoby jakimś kardynalnym niedopowiedzeniem – blockbusterów mamy dziś, i także wtedy mieliśmy, na pęczki, ale TAKICH filmów mamy ledwie kilka. To właśnie kino większe niż życie, nie tylko jest bowiem pełne wizualnych zachwytów, nie tylko zapiera dech dynamiką i techniką (jak te tańce w rytm irlandzkiej muzyki są zmontowane!), ale też daje nam bohaterów, za którymi sami skoczylibyśmy w ogień (oraz takich, których chętnie byśmy w ten ogień popchnęli). Jest jak brawurowo napisana książka z wartką akcją, charakterystycznymi bohaterami i widowiskowym finałem. To wszystko tu jest – i nadal zachwyca.
Koniec świata – ich świata
Chemię, jaka zaistniała pomiędzy 22-letnią Kate Winslet i 23-letnim Leonardo DiCaprio rzadko widuje się na ekranie. Nie wiem, na ile to zasługa dobrego poprowadzenia przez Jamesa Camerona, a na ile wrodzony talent i intuicja tej dwójki aktorów, ale podczas oglądania rodzącego się uczucia Jacka i Rose, zapomina się o istnieniu jakichkolwiek innych filmów o miłości. Nie istnieje nic innego, tylko oni – szalone tańce na pokładzie dla 3. klasy, plucie za burtę statku, „zaparowana” scena w samochodzie czy snucie pięknych, niezobowiązujących planów o jeździe konnej na plaży w Meksyku. Dziś dojrzali, wyróżnieni Oscarami i niezwykle cenieni aktorzy, wówczas potrafili bezbłędnie oddać na ekranie namiętną fascynację dwojga ludzi, którzy – choć z różnych światów i po zaledwie kilku dniach znajomości – rozumieją się lepiej niż Ross i Rachel czy Pam i Jim. I chcą razem przeżywać koniec świata – a przynajmniej ich świata i ich historii.
Titanic w wersji IMAX pozwala jeszcze bardziej doświadczyć ogromu tytułowego statku, z jego gigantycznymi śrubami i kotłami, labiryntami korytarzy i pełnymi przepychu kajutami dla pierwszej klasy. Na nowo też pozwala przeżyć samą katastrofę – dźwięk rozpadającego się poszycia statku czy zrywających się lin podtrzymujących kominy przerażają niczym dobre kino grozy, podobnie jak krzyki pasażerów, niechybnie zmierzających ku zagładzie. Tak, jak Titanic potrafi rozpalić serca głębokim uczuciem Jacka i Rose, tak skłania też do jeszcze głębszej niż dotychczas refleksji nad losem tych, którzy pokładali wiarę w niezatapialność Titanica. Seans filmu Jamesa Camerona w odświeżonej wersji na 25-lecie to przede wszystkim sposób, by wreszcie w kinie przeżywać: miłość głównych bohaterów, wyjątkowość ich podróży, tragedie pasażerów, a wreszcie przepiękne domknięcie życiowej historii Rose, która po oddaniu drogocennego kamienia oceanowi odchodzi do Jacka.
On znów stoi na tych pięknych schodach i znów gotowy jest zrobić wszystko, by „każdy dzień się liczył”.