Być jak TIMOTHÉE CHALAMET
Aktorskie zjawisko roku 2017; uroczy chłopaczyna z amerykańskiego podwórka został obsypany masą nagród i nominacji za rolę charyzmatycznego Elio, zakochanego nastolatka z filmu Tamte dni, tamte noce. Niedawno otrzymał drugą już nominację do Złotego Globu za kolejny niezwykły performance w Moim pięknym synu. Niedługo u boku Benicia del Toro wystąpi w musicalu Wesa Andersona, co pewnie cieszy nie tylko jego samego, lecz także rzeszę fanek na całym świecie. Oczywiście część z nich zapewne go na ten moment nienawidzi, ponieważ jeden z serwisów plotkarskich podał, że aktor spotyka się z córką Johnny’ego Deppa. Wszakże wciąż mogę nazwać go dzieckiem sukcesu i choć ma jedynie dwadzieścia trzy lata – osobą, od której moglibyśmy się wiele nauczyć. Opłaci się być jak Timothée Chalamet, ale co to tak naprawdę znaczy?
Po pierwsze, by być jak Timothée Chalamet, trzeba nauczyć się pokory. Z uniżeniem przyjąć całą spływającą na siebie krytykę i jakiekolwiek napotykane w życiu przykrości. Tak zrobił nasz młody bohater, zresztą parę dni temu IndieWire przypomniał sytuację, w której przy składaniu w całość Nolanowskiej kosmicznej epopei – wizjonerskiego Interstellar – praktycznie w całości wycięto jeden z pierwszych prawdziwych występów Chalameta. Podobno się srogo załamał, ale przeżycie tej typowej (jak dla Hollywood) sytuacji pozwoliło mu nie być tak cynicznym dla show-biznesu, zebrać lekcję życia i pójść do przodu. Stąd wykorzystanie szansy i danie o sobie znać w Pani Stevens, pełnoprawnym pierwszoplanowym debiucie.
Sama Pani Stevens może i do końca wybitna nie jest, ale mogę ją nazwać całkiem sprawnie nakręconą i mile skonstruowaną komedią obyczajową. Zaprezentowany przez reżyserkę kontrast pomiędzy adolescencją a odrobinę starszym pokoleniem daje wiele pola do popisu dla Chalameta. Wykorzystał on swoją szansę, zagrał względnie przykrą i niezdrową rolę, pozostając przy tym zwyczajnym chłopakiem, któremu po prostu zależy na wybiciu się. Ktoś go zauważył, rok później zagra dla Grety Gerwig w fenomenalnej Lady Bird; naburmuszona postać pozera, oj, nie przepadałem za jego bohaterem. W każdym razie przyznać muszę, że była to kreacja całkiem świadoma i doceniona, parę miesięcy później ujrzeliśmy bowiem Timothéego w ekranizacji powieści André Acimana.
Potrzeba w życiu odrobinę odwagi, nie wolno bać się wyzwań, jeśli chcemy osiągnąć sukces. Ponadto dawać z siebie wszystko, nawet wtedy, gdy nie jesteśmy do końca pewni, czy będzie to w stu procentach opłacalne. Po wystąpieniu w Tamtych dniach, tamtych nocach ziściły się marzenia młodego Chalameta – nominacja do Globu, ba, nawet do Oscara! A jaki występ, masa emocji, niesamowita energia i słoneczny charakter Elia przemówiły do prawie każdego widza. Za sukcesem stała jednak najważniejsza cecha, bezpretensjonalna brawura, wkład i wyrażenie zgody na niesłychanie odważne i rażące sceny (w tym ta kultowa z brzoskwinią, niezaznajomionych odsyłam do filmu). Nie wolno obawiać się odpowiedzialnej zuchwałości, ale opłaci się tylko wtedy, kiedy będziemy pewni i zdecydowani – tak jak sam Timothée Chalamet.
A przedwczoraj miałem przyjemność obejrzeć ciut dłuższy materiał filmowy z wypowiadającymi się Chalametem i Emmą Stone – i trafiła do mnie oto taka myśl, że jest on dalej tym samym młodzikiem co na początku, tylko wyrósł trochę i nakupował sobie nowych wdzianek. Ujawnia się w wywiadach i na premierach jako stylowy esteta, eleganckie i kolorowe marynarki nadają mu blasku, dwoi się i troi, chcąc zadowolić każdego reportera i wszelką napotkaną fankę. A może to dobrze? Może pomimo pomniejszych (no tu większych…) sukcesów warto dalej prezentować się w prężnej i uśmiechniętej formie? Nie zamykać się w świecie sławy, tylko budować sobie markę? Tak też jest w życiu, nie zaniedbujemy tych, dzięki którym osiągnęliśmy sukces.
Na koniec zostawiam, zdaje się, nadrzędne cechy w kwestii bycia jak Timothée Chalamet – pewność siebie i podążanie za celem. Tej pierwszej brakuje na ten moment wielu osobom, nie doceniają swych zdolności, zachowują przemyślenia dla siebie, boją się otworzyć na świat. Taki Chalamet się jakimś cudem otworzył, uwierzył w siebie w innym filmie, Hot Summer Nights, ckliwa letnia opowieść, idealna właśnie na te całe hot summer nights. Ujmujący tytuł, również zachęcam do sprawdzenia w wolnym czasie. Co do samego zaangażowania – próbujcie, inspirujcie, walczcie o swoje; wszyscy możemy być Chalametami, trzeba tylko chcieć.
Oj dziwaczny mi ten felieton wyszedł, sporo tu kinowego biografizmu i pochwały Chalameta. Nie no, żeby było jasne – nie znam gościa, nigdy nie gadaliśmy, raczej się nie poznamy, ale podziwiam ludzi, którzy osiągnęli tyle w tak krótkim czasie. Kolejny zaraz po nim będzie pewnie Ed Oxenbould, zachwycający aktualnie w kinach w subtelnej Krainie wielkiego nieba, wybitnym debiucie Paula Dano. Do ligi młodych dołączają następne osoby, szykują nam się lata aktorskich popisów i charyzmatycznych osobowości.
Na poważnie kończąc – życzę każdemu z czytelników kariery jak Chalamet i niezatracenia siebie. Jako że wczoraj miała miejsce premiera najnowszego filmu z nim, to podrzucam link do recenzji mojego redakcyjnego kolegi – z entuzjazmem pisze tu o Chalamecie, więc może jego kariera nie będzie tak efemeryczna, jak mogło się z początku wydawać. I to się liczy.