BATMAN Matta Reevesa to NAJLEPSZY film o Batmanie
Niższa półka #27: Batman Matta Reevesa to najlepszy film o Batmanie
Już jest. Po naprawdę długim czasie oczekiwania – nie tylko ze względu na pandemię, ale i nieobecność Batmana w ramach jego solowych przygód na wielkim ekranie od blisko dekady – odbyła się światowa, a więc też polska premiera Batmana Matta Reevesa, nowej inkarnacji kultowej postaci popkultury. Zwiastuny obiecywały naprawdę wyborne kino i na szczęście w tym przypadku nie kłamały. Batman naprawdę okazał się znakomity. A zatem czy jest to najlepszy film o Batmanie w prawie sześćdziesięcioletniej historii tej postaci na wielkim ekranie? Tak. Na tak postawione pytanie nie potrafię odpowiedzieć inaczej. Chociaż kryje się za tym pewien haczyk.
Zacznijmy od tego, że Matt Reeves doskonale wiedział, jaką historię chciał opowiedzieć. To inspirowana klasykami noir i kultowymi komiksami opowieść detektywistyczna. Jak każda, dobra w swej istocie, nie stawia jednak rozwiązania zagadki, ale prowadzącą do niej lekcję o ludzkiej naturze. I rzeczywiście, Gotham u Reevesa to miejsce mroczne i pozbawione nadziei. Swoim złem wciągające jak bagno. To historia o ludziach, którzy temu mrokowi ulegli, których mrok ten obudził z apatii i kazał działać. Nawet jeśli w zupełnie innych celach.
Batman nie jest kolejną bajką Christophera Nolana, która każe uwierzyć, że miłością zbudujemy lepsze jutro, a ludzie w głębi serc nie są źli i nigdy nie wysadzą tej barki. U Reevesa promyki wątpliwej nadziei przebijają się dopiero w ostatnim akcie i nie rzucają ona światła, które nagle zamienia bohaterów w lśniących rycerzy, ale raczej dają siłę w ogóle podnieść się z łóżka po kolejnej ciężkiej nocy w tym przeklętym mieście.
A w centrum wszystkiego on. Batman. The Batman.
W filmie Tima Burtona z 1989 roku postać tę odkrywaliśmy oczami przyjezdnej Vicky Vale. W Batman Forever Joela Schumachera Bruce musiał zrozumieć, czym jest jego mroczne alter ego i jaką pełni rolę w jego życiu. W Batmanie – Początku Christopher Nolan skupił się na Brusie Waynie, jego motywacjach i wewnętrznych rozterkach. W pozostałych filmach o tej postaci Batman zepchnięty był do roli drugoplanowej, a główną uwagę skupiano na postaciach jego barwnych antagonistów. A zatem żaden z dotychczasowych filmów nie skupiał się na sportretowaniu stricte Batmana. Żaden do teraz.
Bo właśnie Batman jest głównym bohaterem filmu Reevesa. Jako organiczna część Gotham przemierza miasto, łącząc postaci, wiążąc wątki, prowadząc śledztwa i walcząc z przeciwnościami. I dlatego właśnie to najlepszy film o Batmanie. Bo pierwszy naprawdę o nim. Nie o jego przeciwnikach, nie o Brusie Waynie, ale o Batmanie.
A że Matt Reeves doskonale rozumie tę postać i jej mitologię, to efekt jest iście powalający. Batman bowiem u swych korzeni, ale i w najbardziej cenionych powieściach graficznych był detektywem. Ten element postaci zawsze tam był. Już od 1939 roku, kiedy pierwsza przygoda (infantylna, bo infantylna) zamaskowanego obrońcy Gotham ukazała się w ramach serii Detective Comics (ang. komiks detektywistyczny). Najważniejsze komiksy opowiadające o wczesnych latach działania Batmana to brudne noir w postaci Roku pierwszego i znakomity kryminał o tytule Długie Halloween. Aż dziwne, że dopiero Reeves zechciał to zauważyć.
***
Jest taki komiks o tytule Ego, który według słów Matta Reevesa stanowić miał swoisty kamień węgielny jego filmu. A w komiksie tym cytat z samego Batmana: Dawno temu zrozumiałem, że nie zmienię świata. Lata zajęło mi zrozumienie, że nie zmienię tego miasta. Zaczynam rozumieć, że nie zmienię nawet samego siebie. Pomyślcie o tym cytacie, oglądając Batmana Matta Reevesa.